Polskie oddziały przy US Army. Powstały 75 lat temu
15 maja 2020Uroczystości upamiętniające służbę Polaków w amerykańskiej armii miały się odbyć przy jedynym w Niemczech pomniku ich pamięci na cmentarzu w Mannheim. Jednak jak informuje ksiądz Bogusław Banach z Polskiej Misji Katolickiej, w tym roku – ze względu na epidemię koronawirusa – uroczystości z udziałem burmistrza Mannheim zostały przeniesione na 14 listopada.
Trudne losy polskich "dipisów"
Prof. Leszek Żukowski w 1945 roku miał 16 lat. Jako uczestnik Powstania Warszawskiego, rok wcześniej został wywieziony do obozów koncentracyjnych Flossenbürg i Dachau. Po wyzwoleniu obozu w Dachau – do lipca 1945 roku – leczył się z tyfusu w obozie we Freimanie koło Monachium. Tam polscy księża – również byli więźniowie Dachau – namówili go do dalszej nauki. Od września 1945 r. Leszek Żukowski uczył się w Szkole Polskiej w Wildflecken, gdzie wówczas przebywało ok. 15 tysięcy osób, a od czerwca 1946 r. w Polskiej Wyższej Szkole Technicznej w Esslingen/Neckar koło Stuttgartu. Jak wspomina, życie jako "dipis" (ang. DP, displaced person, "osoba przemieszczona") pod opieką Amerykanów było znośne. Pomimo to w czerwcu 1947 r. zdecydował się jednak wrócić do Polski. Była to trudna decyzja. – Nie miałem pojęcia czy moja rodzina żyje , do kogo wracać, po co wracać? Bo wiadomo było, że Polska jest okupowana. Mogłem wyjechać do Australii czy Kanady, ale w 1947 roku dowiedziałem się, że moja mama żyje i zdecydowałem się wrócić do Polski – wspomina.
Jednak nie wszyscy mogli ani chcieli wracać do zniewolonej przez komunistów Polski. Część z nich – mężczyźni – zamiast wegetacji w obozach dla dipisów wolała zatrudnić się w tworzonych przez armię amerykańską polskich oddziałach pomocniczych oraz w kompaniach tworzonych przez armię brytyjską w strefie brytyjskiej. Byli wśród nich także żołnierze Brygady Świętokrzyskiej NSZ, która pod koniec wojny przemieściła się do zachodnich Niemiec.
Od 15 maja 1945 roku z polskich uchodźców w Niemczech tworzono oddziały pomocnicze w amerykańskiej armii. Stopniowo w latach 50-tych z oddziałów typowo wartowniczych część kompanii przekształcała się w wysokospecjalistyczne oddziały techniczne: łączności, zadymiania, amunicyjne i transportowe, a nawet od 1952 roku istniał w USA polski oddział wojsk specjalnych szkolonych do ewentualnego desantu. Jednostki deaktywowano w 1990 roku wraz ze zmianą sytuacji politycznej w Europie w 1989 roku.
Za przykładem Amerykanów poszli też Brytyjczycy, którzy wzorując się na amerykańskich kompaniach wartowniczych w 1947 roku powołali brytyjskie kompanie wartownicze w swojej strefie okupacyjnej.
Początkowe zadania
Kompanie wartownicze przy armii amerykańskiej w powojennych Niemczech umożliwiały każdemu pracę na właściwym sobie stanowisku od strzelca do majora za odpowiednim wynagrodzeniem. Żołd dla strzelca wynosił np. 140 marek, a dla majora dwukrotność tej kwoty tygodniowo. Ci wyrwani z obozów dla uchodźców ludzie pracowali solidnie, zapewniając bezpieczeństwo Amerykanom. Zyskiwali szacunek i uznanie spełniając sumiennie żołnierskie obowiązki, dzięki którym amerykańska armia zaoszczędziła przez lata miliony dolarów. Polacy obierali sobie w kompaniach za wzór różnych polskich bojowników walk o wolność i niepodległość. Dowódcy jednostek starali się żołnierzom jednak wpoić przekonanie, że swoją pracą i służbą są ambasadorami polskości i Polaków.
Polskie kompanie wartownicze w armii brytyjskiej
Pomysł Amerykanów skopiowali Brytyjczycy. W marcu 1947 roku polskie kompanie wartownicze utworzono także w strefie brytyjskiej. W odróżnieniu od amerykańskich (w których w jednej kompanii było 500 osób) oddziały polskie w armii brytyjskiej były niewielkie: liczyły po 22 szeregowców, 3 podoficerów, i 1 oficera młodszego zwanego „intendentem”. Były też oddziały większe składające się z 4 takich jednostek, na którego czele stał starszy oficer zwany „superintendentem”. Brytyjczycy płacili Polakom mniej niż Amerykanie: 120 marek dla szeregowego i 300 marek dla oficera miesięcznie.
Brytyjczycy od samego początku byli zadowoleni z Polaków. Rekrutacja odbywała się w Polskim Ośrodka Wojskowym w Wentorf w okolicach Hamburga. W kwietniu 1947 roku pierwsze 3 tys. Polaków udało się do pracy w brytyjskich kompaniach i ośrodków szkolenia w Bielefield. Zdaniem Brytyjczyków polski żołnierz nie potrzebował szkolenia, ponieważ był dobrze wyszkolony, a najstarszym polskim oficerem był płk Ziemski, który był dowódcą okręgu.
Pilnowali niemieckich zbrodniarzy
Jak trudna i niebezpieczna była służba polskich wartowników świadczą nekrologi żołnierzy zamieszczane w polskiej prasie, drukowanej za zgodą amerykańskiego dowództwa. Z opowiadań weteranów wynika, że Polacy w pierwszych powojennych latach tracili życie pełniąc służbę w obozach dla byłych esesmanów, którzy czasem próbowali z nich uciekać. Polacy do nich strzelali – zgodnie z prawem, ale czasem też tracili w takich sytuacjach życie. Kilkanaście grobów takich polskich ofiar znajduje się na przykład na cmentarzu w Dachau pod Monachium.
Szczególnym rozdziałem w historii polskich oddziałów wartowniczych były procesy niemieckich zbrodniarzy wojennych i funkcjonariuszy hitlerowskiego reżimu. Tylko w roku 1946 w strefie brytyjskiej stanęło przed sądami 27 tys. Niemców: byli przywódcy partii, funkcjonariusze gestapo i SS. Polacy eskortowali byłych esesmanów na procesy i towarzyszyli jako ochrona amerykańskim oficerom. Pełnili też służbę w amerykańskim więzieniu w Landsberg, gdzie swoje wyroki odsiadywali skazani m. in. w procesach norymberskich hitlerowcy.
Śmierć księdza i masło w kieszeni
O tym jak wyglądały sytuacje, z którymi konfrontowani byli polscy wartownicy, pisały niekiedy "Ostatnie wiadomości" – polska gazeta emigracyjna wydawana w latach 1945-1989 najpierw w Heidelbergu, potem w Mannheimie. Gazeta donosiła na przykład, że 6 lutego 1947 roku polski wartownik w Durlach zastrzelił niemieckiego księdza, który zaatakował amerykańskiego żołnierza i polskiego wartownika, protestując przeciw przeniesieniu zarekwirowanych mu wcześniej mebli. Ksiądz wszedł do domu i uderzył amerykańskiego sierżanta. Ten wydał rozkaz Polakowi, strzelcowi Franciszkowi Bilskiemu, by księdza wyprowadził. Duchowny zdjął płaszcz i kapelusz i nagle zaatakował Polaka ciężką pałką. Ten strzelił ostrzegawczo w powietrze, a gdy kapłan znów zaatakował, Bilski strzelił mu w głowę. Według ustaleń amerykańskich władz niemiecki ksiądz był chory psychicznie.
"Ostatnie Wiadomości" opisują także inne, mniej tragiczne w skutkach wydarzenie z kwietnia 1947 r. Pewnego wieczoru niemiecki cywil zatrudniony w amerykańskim kasynie został zatrzymany przez polskich żołnierzy przy wyjściu. Wcześniej kuchnia zameldowała, że zginęła żywność z polskich przydziałów. Niemiec nie chciał poddać się kontroli. Po rozebraniu delikwenta okazało się, że miał ukryte w spodniach masło. Dla Niemca oznaczało to zwolnienie z pracy i sąd wojskowy niższej instancji.
"Liczyliśmy, że ruszymy w stronę Polski"
Do stycznia 1950 r. kompanie składały się głównie z Polaków i stacjonowały na terenie całych Niemiec zachodnich. Największe ich skupisko było w rejonie Mannheim i Monachium. Miały współdziałać w obronie państw Europy Zachodniej przed inwazją sowiecką. Po utworzeniu RFN (21 września 1949 r.), a szczególnie po przyjęciu tego państwa do NATO (9 maja 1955 r.), coraz większą rolę odgrywali Niemcy. Przez pierwsze dziesięć lat funkcjonowania kompanii wartowniczych i technicznych nie było jednostek mieszanych, tzn. polsko-niemieckich.
Później – w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych i osiemdziesiątych – kompanie zaczęły funkcjonować w mieszanym składzie. Pod koniec ich funkcjonowania w latach 80-tych w tych oddziałach było tylko kilka tysięcy Polaków. – W tamtej sytuacji politycznej warto było służyć w tych oddziałach. Liczyliśmy, że kiedyś ruszymy w stronę Polski - wspomina płk Jerzy Augustyniak z Fuerth, który w polskich oddziałach przy US Army służył ponad 40 lat. - Byli ludzie szczęśliwi i zadowoleni, a byli też tacy, którzy chcieli wrócić do kraju. Ci którzy byli zza Buga nie chcieli wracać, a ci których domy były w Polsce, to gdyby się system zmienił to, wróciliby do kraju - wspomina.
Przemiany polityczne w 1989 r. sprawiły, że marzenia polskich żołnierzy mogły się ziścić. Jednocześnie jednak koniec zimnej wojny spowodował redukcję liczby wojsk amerykańskich w Europie i likwidację oddziałów pomocniczych.