Ludzie z krajów, nie dającym im żadnych szans, nie mają nic do stracenia
9 sierpnia 2013W jak strasznych warunkach mieszkają i pracują w Niemczech ludzie z biedniejszych krajów UE unaoczniła raz jeszcze tragedia dwóch rumuńskich spawaczy ze stoczni w Papenburgu. "W sektorze najniższych stawek jest bardzo dużo wypadków, wielu ludzi pracuje na czarno, bez ubezpieczenia. Wciąż dosłownie na ulicy umierają bezdomni robotnicy. Papenburg jest wszędzie" - opowiada w rozmowie z "Sueddeutsche Zeitung" Andrea Stasiewicz, pochodzący z Wrocławia filozof i socjolog, który od 22 lat żyje w RFN. Od lat pracuje w poradni dla ludzi z krajów Europy środkowej i wschodniej, znajdującej się vis-a-vis dworca autobusowego w Hamburgu. Zna dokładnie losy bezdomnych Polaków, Rumunów, Bułgarów, przyjeżdżających do Niemiec w poszukiwaniu lepszych perspektyw życia, którym potem się nie wiedzie.
Nie udało się w kraju, tym bardziej nie uda się za granicą
"Badania europejskie udowadniają, że 10 do 20 proc. imigrantów przeżywa fiasko na niemieckim rynku pracy. W Hamburgu i Berlinie 30 proc. napływających ludzi z Europy wschodniej nie ma żadnej skończonej szkoły. Co drugi Bułgar jest bez wykształcenia, wielu Rumunów to analfabeci. Ludzie z Polski i krajów nadbałtyckich w 80 proc. mają dobre przygotowanie zawodowe. Ale z Polakami jest inny problem: kiedy nie mają pracy i tracą kontakt z rodziną, na pocieszenie zaczynają pić. W Hamburgu jest wielu bezdomnych, bezrobotnych Polaków - prawie 90 proc. z nich to alkoholicy" - opowiada Andrea Stasiewicz - "W Niemczech alkohol można pić także na ulicy i nikt nikogo nie zmusza do żadnych terapii. To przyspiesza tylko staczanie się".
Jego klientami w poradni są zazwyczaj ludzie, którzy padli ofiarą oszustwa. "Wszystko zaczyna się już od pośredników w krajach pochodzenia. Kuszą ludzi ofertą pracy, tylko w Niemczech ta firma w ogóle o tym nie wie, kiedy nagle puka do nich chętny do pracy. Był jeden Polak, który w ten sposób ściągnął do Hamburga setki rodaków, a potem się zmył. Wśród imigrantów jest też wielu ryzykantów: jeżeli ktoś przyjeżdża na wieś i opowiada, że w nowym kraju wszystko jest tak wspaniałe, inni już pakują manatki.
Bez wykształcenia, bez szans
"Co najmniej 5 razy w tygodniu stoi u mnie przed biurkiem jakiś młody człowiek, który gdzieś podchwycił, że mogę mu w ciągu jednego dnia załatwić mieszkanie i pracę. Ale ja muszę sprowadzić ich na ziemię", zaznacza. "Pytam go, czy w ogóle wie, jak tu jest? Jak może wyobrażać sobie karierę w Niemczech, skoro nawet nie umie pisać i nie ma żadnego zawodu? Do mnie nie trafiają ludzie z wykształceniem. Do mnie przychodzą ludzie, którzy w ogóle nie są w stanie poradzić sobie z trudnościami emigracji i integracji".
Problemem imigrantów jest z reguły znalezienie mieszkania i pracy na godnych warunkach. "Najlepsze umowy o pracę, jakie widziałem, to były kontrakty z miesięcznym wynagrodzeniem 700 euro. Trudno powiedzieć, jakie są stawki godzinowe. W wielu hotelach pracownicy otrzymują oficjalnie stawki według taryfikatora, z zaznaczeniem, że takie wynagrodzenie otrzymuje się przy tzw. normie godzinnej. A ta może oznaczać, że trzeba w godzinę sprzątnąć pięć pokoi, czego nikt nie jest w stanie zrobić, czyli wynagrodzenie jest obcinane o połowę. Takie przypadki są w wielu branżach. Ludzie zarabiają jako samodzielne podmioty 5 euro na godzinę".
Bezprzykładny wyzysk
Andrea Stasiewicz przyznaje, że są to dumpingowe płace, ale trudne jest to do uchwycenia od strony prawnej. "Firmy mają ogromne możliwości, by zaopatrzyć się w tanią siłę roboczą. Na przykład zawierając umowy o dzieło. Mieliśmy taką sytuację w fabryce kanapek w północnych Niemczech: Polki zatrudniono tam na podstawie polskich kontraktów i skoszarowano w zbiorowej noclegowni. Dostawały 300 euro miesięcznie i powiedziano im, że wieczorami mogą jeszcze chodzić po domach i sprzątać".
Ludzie, którym nie powiodło się z pracą, którzy nie mają dachu nad głową a trafiają do poradni, proszą, by mogli zadzwonić do rodziny. "Pozwalam im zadzwonić z biurowego telefonu i słyszę, jak opowiadają rodzinie: 'U mnie wszystko super, spotkałem faceta, który mi załatwi pracę i mieszkanie'. Ma na myśli mnie, a ja wiem, że ten człowiek żyje na ulicy", opowiada pracownik socjalny.
Na pytanie, dlaczego ludzie nie bronią się przed wyzyskiem, odpowiedzią jest strach: "Jest wielu pracodawców-kryminalistów, niektórzy wręcz grożą pracownikom. Przed tygodniem przyszedł do mnie mężczyzna z podbitym okiem. Pracował z pięcioma innymi Polakami na czarno w firmie rozbiórkowej. Dostał 200 euro zaliczki, a gdy po miesiącu pracy chciał całą zapłatę, został pobity. Zabrano mu paszport, a on nie miał odwagi zgłosić tego na policję, bo pracował nielegalnie. (...)
Obawa, że będzie jeszcze gorzej
Według moich obserwacji, co trzeci pracuje na czarno", zaznacza Andrea Stasiewicz i podaje statystyki: "W roku 2012 do RFN przyjechało 1,8 mln imigrantów, z czego 180 tys. stanowili Polacy i Rumuni. Polacy przyjeżdżają z reguły z Pomorza, Mazur i wschodnej Polski; Rumuni - ze wszystkich regionów. Pracują z reguły w przemyśle mięsnym, na budowach, w gastronomii i hotelarstwie, w rolnictwie czy opiece nad starszymi ludźmi. Wielu z nich pozornie prowadzi własną działalność gospodarczą. W RFN Rumuni i Bułgarzy mogą działać na rynku tylko jako firmy, co prowadzi do tego, że ludzie niemający pojęcia o prowadzeniu firmy, którzy nawet nie poradzili sobie na rodzimym rynku pracy, tu muszą tylko za 20 euro załatwić sobie zezwolenie na prowadzenie firmy - bez znajomości języka, bez kapitału - to najprostsza droga do biedy".
Kiedy w roku 2014 niemiecki rynek pracy zostanie otwarty dla Rumunów i Bułgarów należy liczyć się z jeszcze większym napływem ludzi. "Ludzie z krajów nie dającym im żadnych szans mają mało do stracenia. A inni w tych krajach cieszą się z tej emigracji, bo zmniejsza ona presję na rodzimym rynku pracy. W Polsce na przykład wielu pracowników urzędów pracy zachęca ludzi do wyjazdu do Niemiec".
Małgorzata Matzke
red.odp.: Elżbieta Stasik