Pracownicy transgraniczni nie chcą kwarantanny
22 kwietnia 2020Ewelina już wie, że w piątek o 19:00 idzie z psem na długi spacer. Konkretnie: na przejście graniczne Lubieszyn/Linken, niedaleko Szczecina. Od 15 marca droga jest zamknięta, ruch mały. Za to chodnik na tyle szeroki, że można zachować wymagany odstęp między spacerującymi. To dobrze, bo Ewelina ma nadzieję, że w piątek takich spacerowiczów będzie w Lubieszynie więcej. „Musimy pokazać, że istniejemy, że jest nas tyle – i że nie chcemy wybierać między rodziną a pracą”, mówi Ewelina. My – czyli pracownicy transgraniczni, na granicy zwani pendlerami.
“Wpuśćcie nas do pracy. Wpuśćcie nas do domu!”
W piątek o 19:00 pendlerzy pojawić się mają nie tylko w Lubieszynie, ale wzdłuż całej granicy polsko-niemieckiej, po obu jej stronach. Z apelem: “Wpuśćcie nas do pracy! Wpuśćcie nas do domu!”. Chcą móc pójść do pracy, do lekarza, przywieźć zakupy dziadkom, odrobić w domu lekcje z dzieckiem. Tego oczekują od rządu. 26 marca musieli wybrać: praca (szkoła, leczenie) czy rodzina. Na decyzję mieli jeden dzień.
Pendlerzy to produkt Schengen. To nie tylko ci, którzy pracują w Niemczech, a mieszkają w Polsce, ale i tacy, którzy zamieszkali po stronie niemieckiej, a po polskiej mają pracę, firmę czy rodziny, często starszych rodziców. Albo mieszkają po jednej stronie, a po drugiej się leczą (np. onkologicznie), czy chodzą do szkoły. W regionie przygranicznym od 2007 roku druga strona nie była „zagranicą”, ale po prostu „okolicą”.
Tak, jak dla Eweliny, która pracuje i leczy się w przygranicznym Löcknitz, ale w Szczecinie mieszka, studiuje i tu ma rodziców. To głównie z ich powodu (grupa ryzyka) jest teraz w Polsce. Ma szczęście, bo dotąd mogła pracować zdalnie, zostać w swoim mieszkaniu i zajmować się rodzicami.
Ale od 2 maja powinna już pracować w biurze w Löcknitz . Pojechać może, bo Niemcy wyłączyli pendlerów z obowiązku kwarantanny, ale wrócić już nie – po pierwszym dniu musiałaby iść na kwarantannę w Polsce. Musi albo zrezygnować z pracy, albo znaleźć sobie mieszkanie w Niemczech i tam już osiąść, pozostawiając rodziców bez pomocy. Musiałaby też przerwać studia w Szczecinie. Nie rozumie, dlaczego problemem jest praca w oddalonym od Szczecina o 28 km Löcknitz (gdzie przypadków koronawirusa nie ma), a bez problemów mogłaby pracować na przykład w Gryficach, prawie 100 km od Szczecina (gdzie przypadki zarażonych koronawirusem są).
Warszawy pendlerzy nie interesują
Problem dotyka ponad 150 tys. pendlerów bezpośrednio, a znacznie więcej osób pośrednio. Całe powiaty żyły z handlu i usług dla mieszkańców przygranicznych niemieckich miejscowości. Za polskimi pendlerami ujął się prezydent Euroregionu Pomerania Krzysztof Soska (jednocześnie wiceprezydent Szczecina) i premierzy niemieckich landów. Ale w Polsce poza regionem tematu nie ma.
„Nie interesujemy Warszawy”, piszą pendlerzy w internecie. Od tygodni ślą petycje do premiera, wojewodów, Komitetu Regionów UE. Dzwonią masowo do Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, informują media o swojej sytuacji. Teraz postanowili pójść o krok dalej: pokazać się razem.
Spacerowicze i manifestanci
„Idziemy na spacer do granicy”, pisze Ewelina do znajomych pendlerów. To nie żaden protest czy manifestacja – wszelkie zgromadzenia są w Polsce zabronione. Dlatego na stronie wydarzenia na Facebooku organizatorzy sugerują masowe wysyłanie listów. Pod sugestią o pisaniu listów pojawiają się linki do wydarzeń „Będę spacerować na granicy 24.05…”. Albo zapytania: „Idzie ktoś spacerować w okolicach mostu w Zgorzelcu?”, „A co w Świnoujściu?”. Bo spacerować wolno, a pokazać się trzeba. Wielu osobom, którym szefowie pozwolili wziąć urlopy, kończy się ten czas i grozi zwolnienie. Pracownicy muszą walczyć o przetrwanie. „Dobrze, że coś robimy i robimy to razem”, cieszy się Ewelina.
„Nie wystarcza już pisanie petycji i listów”, mówi Katarzyna Werth, Polka, radna w Löcknitz i współorganizatorka protestu po stronie niemieckiej. Tu protest będzie oficjalny. W Niemczech dozwolone są zgromadzenia do 20 osób. W Linken już zgłosiło się kilkadziesiąt osób: 20 będzie stało, pozostali zostaną w samochodach. Będą transparenty. Może „Keine Grenzen”, albo: „w Niemczech zarabiam, w Polsce mieszkam i wydaję”, zastanawiają się protestujący. Będzie muzyka: „Oda do wolności”, oficjalny hymn Europy. Mimo, że „Unia o nas też zapomniała”, mówi Katarzyna Werth.
Katarzyna i jej mąż mieszkają i pracują w Niemczech, ale ich dziecko chodzi do szkoły w Szczecinie. Szkoły na razie są zamknięte, więc nie jest najgorzej. Gorzej będą mieli ci, którzy chodzą do polsko-niemieckiego liceum w Löcknitz. Prawie połowa uczniów jest z Polic lub Szczecina. „Niemcy szkoły otwierają, ale po pierwszym dniu młodzież musiałaby w Polsce iść na kwarantannę”, mówi Werth. Więc albo nieobecność, albo internat. A niedługo matury.
Pendlerzy, mówi Katarzyna, liczyli, że „odmrażanie” w Polsce będzie oznaczać poluzowanie obostrzeń w regionach przygranicznych. „A dowiedzieliśmy się, że lasy będą otwarte”. Rozczarowanie. „Dlaczego Niemcy rozumieją specyfikę regionu, a Warszawa nie?”, pyta Katarzyna.
Panika rośnie. „Ludzie nie wyobrażają sobie żyć tak dalej”. Kto jeszcze ma pracę, wie, że dostanie wypowiedzenie, jeżeli nie wyjedzie. Kto nie widział rodziny, tęskni. Kto ma oszczędności, nie wie, na jak długo starczą. Niepewność wykańcza.
Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>
Chcą tego, co inni Polacy
Ewelina chciałaby wierzyć, że w piątek rząd polski spojrzy na pendlerów przychylniej. Ale jest przekonana, że jeden spacer nic nie zmieni. „Będziemy spacerować częściej”, mówi. Najważniejsze, żeby ich ujrzano i usłyszano. Bo chcą tylko tego, do czego prawo mają Polacy w innych regionach.