Relacja kobiety wybudzonej ze śpiączki. "Zmieniło się podejście do śmierci"
7 lutego 2014tagesschau.de: W 2002 roku, po tym jak pękł Pani tętniak mózgu i nastąpił wylew, lekarze wprowadzili Panią w śpiączkę farmakologiczną.
Kathrin Schmidt: Byłam na balkonie. Paliłam papierosa. Nagle poczułam się tak, jakby ktoś strzelił mi w głowę z procy. Natychmiast wiedziałam, że stało się coś bardzo groźnego. Pobiegłam do męża piętro niżej i opadłam na fotel. Powiedziałam mu, że umieram. Na co on, że nie umrę. I straciłam przytomność. W szpitalu jeszcze raz na krótko odzyskałam przytomność, po czym wprowadzono mnie w śpiączkę farmakologiczną.
tagesschau.de: W szpitalu była Pani jeszcze przytomna, zanim zapadła w śpiączkę?
Kathrin Schmidt: Lekarka powiedziała mi, że mam wylew i że będę teraz długo spać. Nawet, jeśli wiedziałam, że krwawienie w mózgu było czymś poważnym, nie byłam świadoma rozmiaru zagrożenia. Byłam prawie nieprzytomna a jednocześnie szczęśliwa, że mogę spać.
tagesschau.de: Potem przebywała Pani dwa tygodnie w śpiączce. Czy w tym czasie docierało cokolwiek do pani świadomości jak szmery, odgłosy, rozmowy, dotyk?
Kathrin Schmidt: Stuprocentowej pewności nie mam. W tym czasie byłam dwukrotnie operowana. Mieszały się ze sobą sny i rzeczywistość; wydarzenia, o których dziś myślę, że to były tylko sny. Ale zapisały się tak mocno w mojej pamięci, jakby faktycznie miały miejsce. To dotyczyło głównie fazy wybudzania.
tagesschau.de: W jakim stanie była Pani, gdy po dwóch tygodniach wybudzano Panią ze śpiączki?
Kathrin Schmidt: Byłam częściowo sparaliżowana i utraciłam zdolność mowy.
tagesschau.de: Czy miała Pani natychmiast świadomość tego strasznego ograniczenia czy był to dłuższy proces?
Kathrin Schmidt: To był dłuższy proces. Dostawałam silne środki antydepresyjne, dlatego wiele rzeczy w ogóle do mnie nie docierało. Moją sytuację postrzegałam, jako komfortową. Aczkolwiek przez jakiś czas stale się czegoś bałam. Wydawało mi się, że personel kliniki sprzysiągł się przeciwko mnie. W jakim byłam stanie fizycznym odczułam dopiero wtedy, gdy zaczęto przygotowywać mnie do przeniesienia do kliniki rehabilitacyjnej. Dopiero wówczas zauważyłam, że nie mogę chodzić, ani ruszać prawą ręką.
tagesschau.de: Co Pani wtedy myślała? Nie opanował Pani strach, uczucie beznadziei?
Kathrin Schmidt: Ponieważ na początku nie sądziłam, że moja sytuacja jest aż tak groźna, pogodziłam się z nią i zaczęłam się zastanawiać, co dalej – nawet mając świadomość, że nie mogę mówić.
tagesschau.de: Akurat utrata zdolności mowy musiała być dla Pani, jako pisarki, szokiem egzystencjalnym.
Kathrin Schmidt: Początkowo było tak, jakby słowa leżały przede mną w szufladzie, której nie mogę otworzyć. Gdy jednak ktoś inny ją otworzył i słowa zaczęły się z niej wymykać, stały się dla mnie znów obecne. Początkowo słowa nie pozostawały długo poza szufladą. Ale wiedziałam, że jeśli ktoś je wypowie, znów się wymkną na zewnątrz. To wywołało we mnie ogromny optymizm. Celowo siadałam obok ludzi, którzy ze sobą rozmawiali. Dzięki temu pewnego dnia znów zaczęłam mówić.
Strach przed długimi zdaniami
tagesschau.de: Jak długo trwało, zanim była Pani w stanie prowadzić normalną rozmowę?
Kathrin Schmidt: Pewne ograniczenia czuję po dziś dzień. Niektóre sylaby muszę wymawiać świadomie i wyraźnie. Ktoś postronny może tego nie zauważyć. Ale nadal się boję, że nie będę w stanie dokończyć rozpoczętego zdania, bo nieraz zapominam, co chciałam powiedzieć. Choć potem znów mi się przypomina.
tagesschau.de: Jaką rolę w procesie powracania do zdrowia odgrywały Pani rodzina i otoczenie?
Kathrin Schmidt: Jestem wielu ludziom ogromnie wdzięczna, ponieważ sama nie poradziłabym sobie z tym wszystkim. Mój mąż zawsze utwierdzał mnie w przekonaniu, że ze mną jest wszystko w porządku i że ten dziwny stan minie. Ale sama bym temu nie podołała.
tagesschau.de: Zatem potwierdza się, że otoczenie jest w takich sytuacjach bardzo ważne.
Kathrin Schmidt: Rok po tym „wydarzeniu” miałam jeden jedyny atak epileptyczny. I to akurat wtedy, gdy myślałam, że wszystko się pomału układa. Zaczęłam nawet pisać. Ale ten atak wpędził mnie w depresję. Zaaplikowano mi tak silne środki, że nie reagowałam jak zdrowy człowiek. To był straszny okres, ale mój mąż bardzo mi wtedy pomógł. Trzeba też wsłuchiwać się w głos własnego wnętrza. Gdy tylko byłam w stanie poruszać się wreszcie o własnych siłach, bez konieczności korzystania z wózka inwalidzkiego, szybko zwolniłam się z kliniki rehabilitacyjnej. Na rozmowie końcowej powiedziano mi, że nie będę mogła poruszać prawym ramieniem. Dziś mogę prawie wszystko robić prawą ręką. Tylko lekko kuleję.
tagesschau.de: Jak długo trwało, zanim odzyskała Pani dawną samodzielność?
Kathrin Schmidt: Po powrocie do domu z kliniki chciałam wszystko robić sama. Starałam się, jak mogłam, pomimo pewnych ograniczeń. Rok po tym „wydarzeniu” zaczęłam pisać książkę, która została wydana w 2005 roku. Był to trudny proces. Sześć razy dziennie po prostu zasypiałam. Byłam szczęśliwa, gdy udało mi się dokończyć tę książkę, choć uważam, że była moją najgorszą powieścią. Ale nie wstydzę się jej, ponieważ wiem w jakich powstała warunkach. Gdy w 2010 roku wydałam tomik wierszy wiedziałam, że zaczyna się dla mnie nowe życie. Tak długo to trwało.
tagesschau.de: Czy to doświadczenie Panią zmieniło?
Kathrin Schmidt: Zmieniło się moje podejście do śmierci. Po prostu przestałam się jej bać. Przed tym „wydarzeniem” cierpiałam regularnie na depresje. To też minęło. Sama się dziwię, ile pozytywnych zmian to u mnie wywołało.
tagesschau.de: Czy sprawa Michaela Schumachera nie przywołuje obrazów z tamtego trudnego dla Pani okresu wybudzania ze śpiączki?
Kathrin Schmidt: Nie, to już dla mnie przeszłość. Gdy widzę te obrazy w telewizji myślę sobie, że Schumacher powinien być szczęśliwy, iż nie jest świadkiem tego medialnego zamieszania. To dobrze, że rodzina i menedżment chronią go przed wścibstwem mediów.
Kathrin Schmidt (55) mieszka w Berlinie. Wydała 4 powieści, 6 tomików poezji i 3 zbiory opowiadań. W 2002 roku wprowadzono ją po wylewie w śpiączkę farmakologiczną. Doświadczenia opisała w książce „Nie umrzesz”, która została w 2006 roku nagrodzona niemiecką nagrodą książkową „Deutscher Buchpreis”.
Eckart Aretz tagesschau.de / tł. Iwona D. Metzner
red. odp.: Małgorzata Matzke