Rok 2008 w gospodarce
31 grudnia 2008
Gospodarczy rok 2008 był bardzo burzliwy. Nikt niemal nie liczył się ze skutkami kryzysu hipotecznego, jaki pojawił się w 2007 roku w USA, dla światowej gospodarki. Rządy państw świata zajęte są teraz w pełni kryzysem, starając się uporać z zawirowaniami na rynkach finansowych. Żaden też ekonomista nie odważa się dziś przepowiedzieć sytuacji gospodarczej, czy też na rynku pracy, na rok przyszły.
Rok 2008, zwariowany to rok. Czy komuś przyszły z początkiem tego roku na myśl takie pojęcia, jak „gardło kredytowe”, „parasol opiekuńczy” czy zgoła „fundusz stabilizacyjny dla rynku finansowego”? Przyjrzyjmy się rozwojowi sytuacji. Początki, w zasadzie, na nic złego nie wskazywały: - „Co, jestem Mojżeszem czy innym prorokiem? Nie jestem w stanie tu pomóc. Przyszłość jest jak zawsze niepewna i nie ma sensu licytować się, kto ma bardziej negatywną prognozę”
- mówił minister gospodarki, Michael Glos, prezentując roczną prognozę. Po czym zniknął ze sceny, coś mówił o konieczności wzrostu płac netto, ponieważ w Bawarii miały miejsce wybory. Ale w zasadzie przez rok cały nie pisnął ani słówka na temat globalnego kryzysu finansowego.
Drogo…
W styczniu cena ropy naftowej po raz pierwszy przekroczyła 100 dolarów za baryłkę. Producent telefonów komórkowych z Finlandii, Nokia, zapowiada przeniesienie zakładów z Bochum do Rumunii z uwagi na koszty. Przepadło 2300 miejsc pracy. Kilka dni później Nokia informuje o rekordowych zyskach - 7,2 miliarda euro. Z innej beczki: pewien pracownik wielkiego banku francuskiego, Societe Generale, doprowadził do straty na sumę 5 miliardów euro. A co z koniunkturą? : - „ Koniunktura spowolniła się. Pojawiło się większe ryzyko, osłabła dynamika w porównaniu z ubiegłym rokiem. Tym niemniej uważamy, że niemiecki statek „Koniunktura” utrzymuje kurs na wzburzonych wodach” - mówi Klaus Zimmermann, prezes Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych w Berlinie. Także Christian Dreger, ekspert DIW, podobnie, jak i jego szef, jest bardziej optymistyczny od rządu Niemiec: - „podstawowa różnica dotyczy niejasności co do form ryzyka w gospodarce światowej, które najwidoczniej rząd Niemiec ocenia wyżej, niż my. Na naszej liście mamy więcej czynników ryzyka. Jednym z nich jest cena ropy naftowej, innym kurs dolara. Do tego dochodzi schłodzenie koniunktury w USA, silniejsze, niż zakładaliśmy jeszcze jesienią.”
Drożej…
Lecz wiosną 2008 roku Niemcy żyły czymś innym. Zaczęły skakać w gorę ceny. Benzyna i olej napędowy zdrożały jak nigdy dotąd. Litr eurosuper kosztował 1,60 euro, litr oleju napędowego - 1, 58. Koncerny paliwowe odrzucały wszelkie zarzuty, w końcu baryłka ropy kosztowała niemal 150 dolarów. Inwestorzy, wycofujący środki z kulejącego rynku nieruchomości, pompują w kolejny balon.
Rachunek za towary z importu, płacone w dolarach, jest równie niewysoki. Z końcem czerwca euro pobiło rekord: było warte dolara 65 centów. Cieszyło to turystów i zmartwiło niemieckich eksporterów. Początkowo jednak słaby dolar mniej dotkliwie uderzył w niemiecką gospodarkę, niż przypuszczano: w końcu dwie trzecie eksportu z Niemiec trafia do strefy euro. Tutaj zaś przemysł niemiecki wykazał się niezwykłą konkurencyjnością na skutek stabilności cenowej. Ponieważ jednak niektóre państwa UE, jak Włochy czy Francja, bardziej ucierpiały na skutek kursu dolara, to niebawem może się to odbić także i na niemieckiej gospodarce – mówi David Milleker, główny ekonomista Union Investment: - „efekt ten może wyhamować popyt na towary z Niemiec. Oznacza to, że nasz eksport poważnie się zmniejszy. Na przykład wzrost kursu dolara, jaki widzimy, może kosztować nas jakieś 0,1 – 0,2 PKB w Niemczech. Efekt ceny ropy jest z pewnością znacznie mocniejszy – jakieś 0,4 . Oznacza to, że sprawy nie wolno lekceważyć, ale trzeba ją nieco zrelatywizować.”
Najdrożej…
Z końcem roku zrelatywizował się też kurs euro. Pomogło to Niemcom zachować w tym roku nadal tytuł mistrza świata w eksporcie, zanim przejmą go Chiny. Spór ten uderzy w oba mocarstwa eksportowe, bowiem kryzys bankowy pociągnie za sobą coraz więcej ofiar, prowadząc do globalnej recesji.
W USA w poważnych tarapatach znalazł się gigant ubezpieczeniowy AIG i kasa oszczędności Washington Mutual. Prezydent zapowiada pakiet ochronny na sumę 700 miliardów dolarów. Kryzys puka do bram Niemiec – liczne banki krajowe spisać muszą na straty miliardy euro, a bank hipoteczny Hypo Real Estate uratować musiał zastrzyk gotówki w wysokości 35. miliardów euro, a za tydzień – 15. miliardów: - „decyzja rządu Niemiec zabezpieczenia płynności banku Hypo Real Estate ze środków funduszu zapobiegła wybuchowi kryzysu finansowego w Niemczech. Tym samym rząd chroni uczestników rynku finansowego od ryzyka, jakie pojawiłoby się bez ingerencji państwa w system finansowy” – stwierdził rzecznik rządu, Ulrich Wilhelm. Tym niemniej system finansowy nadal jest narażony na kryzys, i to bardziej, niż kiedykolwiek w przeszłości. Nie ma bowiem banku, który wie, na ile bilanse jego konkurentów są czyste jak łza – w tej sytuacji żaden bank nie pomaga drugiemu krótkoterminową pożyczką w razie potrzeby. Tak zwany obrót międzybankowy ustał, mówi się o „kredytowym gardle“. Sześć wielkich banków emisyjnych wspólnie obniżyły podstawowe stopy procentowe po tym, jak bez większego skutku rzuciły na rynek miliardy euro. Coraz więcej Niemców boi się o oszczędności. 13 października rząd Niemiec otworzył nad bankami gigantyczny parasol ochronny na kwotę pół biliona euro: ważam, że udał się nam tym samym ważny krok polityczny. Teraz od banków zależy, czy skorzystają z oferty pomocy“ – stwierdziła kanclerz Niemiec.
Plajty i spółka
Oczywiście państwo nie pomaga za darmo. Pomoc jest obwarowana warunkami. Nie ma premii, nie ma dywidend w okresie rekonwalescencji banku; pomoc kapitałowa wyniesie najwyższej 10 miliardów euro, dyrektorzy nie zarabiają powyżej pół miliona.
Tymczasem kryzys bankowy ogarnia realnie istniejącą gospodarkę. Najpierw przemysł samochodowy, gdzie spada zbyt. Pracuje się w skróconym wymiarze godzin. Koncern chemiczny BASF zatrzymał 60 linii produkcyjnych, filia GM, Opel, prosi państwo o rękojmię. Komisja UE ustanowiła pakiet pomocy na rzecz koniunktury w wysokości 200 miliardów euro, rząd Niemiec chce pomóc gospodarce kwotą 50 miliardów, unikając jednakże określenia „program na rzecz koniunktury”. Kanclerz Niemiec zapewnia: - „chcemy zachować jak najwięcej miejsc pracy i zapewnić najliczniejszym branżom możliwość rozwoju. W tym celu rząd Niemiec pomoże docelowo , trwale i zdecydowanie w niezwłocznej realizacji inwestycji w danej specjalności. Uważam, że tym pakietem pomagamy przedsiębiorstwom w naszym kraju, a zatem zachowaniu miejsc pracy. I taki rząd ma też cel.”
Tanio, taniej, najtaniej…
Zwariowany ten rok, rok 2008. Banki padają jeden za drugim jak kostki domino, Międzynarodowy Fundusz Walutowy koryguje w dół prognozę wzrostu gospodarczego. Wielka Brytania i USA stoją w obliczu recesji, światowej gospodarce zagraża schłodzenie. Z Europy wschodniej i Ameryki Południowej zachodni inwestorzy wycofują pieniądze, potrzebne do łatania dziur u siebie w domu; firmy wchodzą na surowy kurs oszczędnościowy.
A zatem dobrych wiadomości brak? Nie, nie – bowiem medal ma zawsze dwie strony. Spadający popyt sprawił, że cena za baryłkę ropy naftowej spadła poniżej 50. dolarów , wstrzymano wzrost kursu euro, ceny artykułów spożywczych spadają, inflacja w Europie zmniejsza się. Do tego wszystkiego rynek pracy w Niemczech zadziwia stabilnością. Dwukrotnie, w październiku i w listopadzie liczba bezrobotnych spadła poniżej 3 milionów. To jednak niezła wiadomość, nieprawdaż?