"Spiegel" o Auschwitz: Zbrodnia bez kary. "Druga wina Niemców"
25 sierpnia 2014"Spiegel" przypomina, że w lutym tego roku policja w czterech krajach związkowych RFN przeprowadziła jednocześnie rewizje w domach 30 byłych członków załogi Auschwitz. Najmłodszy z nich miał 88 lat, najstarszy 100. Trzech z nich chwilowo zatrzymano. "Opinia publiczna z uwagą zareagowała na ponowną próbę niemieckiego wymiaru sprawiedliwości poprawienia chyba najbardziej zawstydzającego bilansu swojej historii" - pisze "Spiegel", przypominając, że z 6500 członków SS służących w Auschwitz, którzy dożyli do końca wojny, skazano w RFN tylko 29, a w NRD 20. "Od dawna ta klęska wymiaru sprawiedliwości jest elementem owej »drugiej winy«, o której w 1987 roku pisał ocalały z Holokaustu pisarz Ralph Giordano" - wyjaśnia "Spiegel". Tygodnik przypomina, że od wspomnianej akcji policji mija już pół roku i nic nie wskazuje na to, by ta ostatnia próba wymiaru sprawiedliwości miała poskutkować przynajmniej symbolicznym zadośćuczynieniem. Niemal co tydzień umarzane jest jakieś postępowanie. Część podejrzanych zmarła, wielu ze względu na stan zdrowia nie może uczestniczyć w procesie, inny z kolei - jak się okazało - odsiedział już wyrok zaraz po wojnie w Polsce.
Pojedyncze próby rozliczeń
"Spiegel" zastanawia się, dlaczego dopiero teraz policja i prokuratura chcą ścigać ostatnich brunatnych zbrodniarzy. Tygodnik przypomina, że powojenny wymiar sprawiedliwości w RFN, składający się w większości z prawników z czasów III Rzeszy, nie był zainteresowany ściganiem zbrodniarzy. To, że w 1963 roku w RFN doszło do słynnych "procesów oświęcimskich" jest zasługą pojedynczej osoby - legendarnego prokuratora Fritza Bauera, który jako niemiecki Żyd sam był więźniem obozu koncentracyjnego. "Spiegel" przypomina, że zarówno procesy, w których oskarżał Bauer, jak i inne, kończyły się bardzo łagodnymi wyrokami. Rzeczywiste kary ponieśli jedynie ci, którzy zostali wydani po wojnie przez aliantów Polsce. Ale i tutaj zdarzały się "zadziwiająco łagodne wyroki", co wskazuje na to, że polskie sądy nie kierowały się chęcią odwetu.
Frustracja i rezygnacja
"Spiegel" przytacza skandaliczne przypadki uniewinnień oczywistych sprawców bestialskich zbrodni przez zachodnioniemieckie sądy, co powodowało u prokuratorów i policjantów coraz głębszą frustrację, a w końcu rezygnację. Punktem zwrotnym okazał się rok 2008, kiedy kolejny prokurator-indywidualista doprowadził do postawienia przed sądem i skazania Johna "Iwana" Demianiuka, domniemanego "Iwana Groźnego" z Sobiboru. Paradoksalnie - pisze "Spiegel" - sytuację prawną zmieniły zamachy 11 września 2001 i procesy pomagierów grupy islamskich zamachowców z Hamburga. Niemieckie sądy skazały bowiem osoby, które były jedynie trybikami w przygotowaniu zamachów. Tę argumentację przeniesiono teraz na strażników z Auschwitz - udowodnienie, że esesman X zabił osobę Y przestało być konieczne. Jednak wiele niedoszłych ofiar, jak przewodniczący Komitetu Oświęcimskiego Esther Bejarano uważa ostatnie działania niemieckiego wymiaru sprawiedliwości za farsę, a bezczynność po wojnie za nie do wybaczenia. "Tych ludzi trzeba było osądzić zaraz po 1945 roku" - cytuje ją "Spiegel". Bejarano uważa, że pozostali przy życiu esesmani powinni jednak otrzymać symboliczne kary.
"Eksperci spodziewają się, że dojść może do procesu w najwyżej dwóch przypadkach. Nawet jeśli obaj starcy zostaną skazani, procentowy udział esesmanów z Auschwitz, którzy zostali skazani w Republice Federalnej, osiągnię rekordowy wskaźnik. Wskaźnik 0,48 procent" - kończy "Spiegel".
opr. Bartosz Dudek