Sprawiedliwość w ostatniej chwili
4 września 2013Styczeń 1945: wyzwolenie niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkanau. Wrzesień 2013: 30 byłych strażników tego obozu musi liczyć się z pociągnięciem do odpowiedzialności przed niemieckimi sądami. Zarzut: pomoc w zabójstwie. Śledztwo w ich sprawie podjęła specjalna placówka - Centrala Ścigania Zbrodni Narodowosocjalistycznach w Ludwigsburgu.
"Tylko niewielu zostanie skazanych"
- Na początku perspektywy śledztwa były mało obiecujące, ale udało się pewne rzeczy ustalić - tłumaczy DW szef placówki Kurt Schrimm. - Udało się ustalić przynajmniej 49 nazwisk. I to można uznać za pewien sukces - dodaje.
Z wymienionych 49 strażników z Auschwitz-Birkenau dziewięciu zmarło w ostatnich miesiącach, w przypadku dziesięciu kolejnych nie zgromadzono jeszcze wystarczających informacji. Pozostało 30, którym grożą teraz procesy. - Jednak czy rzeczywiście do nich dojdzie zależeć będzie w pierwszym rzędzie od ich stanu zdrowia - wyjaśnia prokurator Schrimm. - Same tylko daty urodzenia nastrajają pesymistycznie - dodaje. Najmłodszy podejrzany ma 87 lat, najstarszy 97. - Z pewnością zbyt wielu z nich nie stanie przed sądem - obawia się Schrimm - a jeszcze mniej zostanie prawomocnie skazanych.
Jeden wyrok zmienia wszystko
To że w ogóle podjęto śledztwo przeciwko wachmanom jest konsekwencją jednego wyroku. W 2011 roku Sąd Krajowy w Monachium uznał Johna Demianiuka za winnego współudziału w zamordowaniu 28 tys. ludzi. Sędziowie skazali zmarłego w międzyczasie esesmana na pięć lat pozbawienia wolności, nie udowadniając mu indywidualnej winy.
- Sąd nie uznał na przykład za konieczne, żeby znaleźć świadków, którzy zaświadczyliby kiedy dokładnie i gdzie kogo zamordował - wyjaśnia Ulrich Sander. Jako syn przeciwnika Hitlera angażuje się on w niemieckim "Zrzeszeniu Ofiar Nazistowskiego Reżimu - Sojuszu Antyfaszystek i Antyfaszystów" (VVN-BDA) i jest rzecznikiem tej organizacji. - W Monachium rozstrzygnięto to na podstawie dokumentów. By wydać wyrok skazujący wystarczyło udowodnić, że ktoś był częścią tej morderczej machiny" - tłumaczy. Inaczej niż w dotychczasowym orzecznictwie (zachodnio)niemieckich sądów niepotrzebny stał się dowód dokonania konkretnego czynu.
Wyrok ten ułatwił pracę śledczych z Ludwigsburga. Po werdykcie z Monachium także i innym sądom wystarczy zasadniczo dowód, że ktoś pracował w obozie koncentracyjnym, aby oskarżyć taką osobę o współudział w morderstwie.
Skazanie nazistowskich sprawców? Nie takie proste
Wielu zainteresowanych zadaje sobie jednak pytanie, czy na większą kampanię nie jest już za późno - i czy Niemcy uczyniły wystarczająco dużo wtedy, kiedy jeszcze był na to czas. - W latach 50-tych praktycznie nie załatwiono niczego - mówi Ulrich Sander.
Dopiero 13 lat po zakończeniu wojny, w 1958 roku utworzono placówkę w Ludwigsburgu. Od samego początku Centrala borykała się z tymi samymi problemami - trudno było znaleźć świadków, bo z reguły ofiary nie żyły, a sprawcy kryli się nawzajem. Poza tym śledczy z Ludwigsburga musieli szukać sprzymierzeńców w aparacie wymiaru sprawiedliwości - ich uprawnienia nie pozwalają im bowiem wnosić pozwu do sądu.
"Mogli podjąć próbę zmiany nastawienia oskarżonego"
Poza tym według starego niemieckiego prawodawstwa morderstwo przedawniało się po 20 latach. Jeśli Niemiec zamordował w 1945 roku Polaka, to w 1966 roku mógł być pewien bezkarności. I tak w zasadzie jest do dzisiaj. Tylko morderstwa popełnione podstępnie, z premedytacją i ze szczególnym okrucieństwem (oraz współudział w nich) nie ulegają przedawnieniu. Zabójstwo (niemieckie prawo rozróżnia między morderstwem a zabójstwem) z kolei przedawnia się po 30 latach. To rozróżnienie i nowelizacja zachodnioniemieckiego prawa karnego w 1968 roku (wprowadzenie przedawnienia za zabójstwo) równało się w praktyce amestii dla nazistowskich morderców. Sąd w Ansbach skazał na przykład w 1962 esesmana Leo Patinę za "współudział w zabójstwie" ("Beihilfe zum Totschlag") 10 Polaków w 1939 roku w ich celi w Aleksandrowie koło Torunia, na 15 miesięcy więzienia. Zdaniem sędziów egzekucja nosiła znamiona zabójstwa ("Totschlag") a nie morderstwa ("Mord"), bo więźniowie "widzieli, że [oskarżony] zdjął z ramienia pistolet maszynowy i wycelował w nich, przy czym niewykluczone jest, że bezpośrednio przed otwarciem ognia, uprzednił ich o mającym nastąpić rozstrzelaniu. Wobec tego zabicie ich nie nosiło znamion czynu podstępnego, bo więźniowie mogli zawołać o pomoc, bronić się za pomocą stojącego w pomieszczeniu stołu lub krzeseł i podjąć próbę ucieczki bądź zmiany nastawienia oskarżonego".
Przypadek Sierta Bruinsa
Nazistowscy sprawcy korzystali więc na zachodnioniemieckim prawodawstwie lat 50-tych i 60-tych. Inni na nieuchylonych aktach prawnych wydanych przez Hitlera. Hitler przyznał wszystkim cudzoziemskim ochotnikom w SS obywatelstwo Niemiec. Skorzystał z tego m.in. Klaas Carel Faber, który został skazany w ojczystej Holandii na dożywocie. Po ucieczce do RFN był uratowany - Niemcy nie wydawały bowiem swoich obywateli.
Podobnie jest w przypadku najnowszego procesu tego typu. W Hagen na ławie oskarżonych siedzi 92-letni Siert Bruins, z pochodzenia Holender. Zarzuca mu się zastrzelenie w czasie wojny Holendra, członka ruchu oporu. Dożywocie orzeczone przez holenderski sąd nie miało żadnego wpływu na życie mieszkającego w RFN Bruinsa. Teraz jednak niemiecka prokuratura uznała egzekucję Holendra za morderstwo (strzelano z tyłu) a nie za zabójstwo (Totschlag). Teoretycznie Bruinsowi grozi wyrok skazujący.
Csatáry, Boere, Lipschis
Tak, jak w Hagen, niemiecki wymiar sprawiedliwości próbuje teraz pociągąć do odpowiedzialności ostatnich żyjących sprawców. Węgier Laszlo Csatary zmarł jednak, zanim doszło do procesu. Prawomocnie skazany został ostatnio Heinrich Boere, na proces czeka Hans Lipschis, który również należał do załogi obozu w Auschwitz.
Prawnicy z Centrali w Ludwigsburgu prowadzą swoje dochodzenia także na innych kontynentach. W Ameryce Południowej przeszukują kartoteki imigrantów z lat 1945-1955. Obecnie interesują się szczególnie personelem obozów zagłady.
30 strażników z Auschwitz przynajmniej dziś nie może liczyć na bezkarność. - To dobry znak - mówi Ulrich Sander - uważam, że to ważne, żeby zagranica widziała, że Niemcy nie na wszystko przymykają oko. Jest jeszcze dużo do zrobienia, i wydaje mi się, że to jest dobre dla naszego kraju.
Hendrik Heinze / Bartosz Dudek
red. odp.: Iwona D. Metzner