Hannawald: Przyzwyczaiłem się do emocji polskich kibiców
19 listopada 2020W trakcie poprzedniej inauguracji nikt nie spodziewał się sezonu przerwanego przez pandemię. Czego możemy oczekiwać w nadchodzącym roku?
Przede wszystkim mam nadzieję, że sezon odbędzie się bez większych komplikacji. W trakcie letnich zawodów przetestowano różne warianty. Dobrze, że testowano to w czasie, gdy wskaźniki infekcji były znacznie mniejsze. Obecnie sytuacja pandemiczna znów nie prezentuje się optymistycznie. Liczę, że zasady bezpieczeństwa i higieny zdadzą egzamin.
W jaki sposób będzie można wykorzystać zdobyte doświadczenie?
Można już dostrzec, w jakich sytuacjach szanse na zainfekowanie pozostają największe. Skoczkowie będą żyć prawie jak w bańce. Kontakty z nieznajomymi osobami również zostaną znacznie ograniczone. Najważniejsze jednak, że na zawodników czekają regularne testy, dzięki czemu ryzyko rozprzestrzenienia infekcji znacznie maleje.
Zawody w Wiśle odbędą się bez udziału kibiców. Na ile taki konkurs ma w ogóle sens?
Na pewno ma sens, choć szkoda, że bez widzów. Tym bardziej że przecież zawody w Polsce zawsze oznaczają ogrom euforii i wyjątkową atmosferę. Na razie musimy się jednak powstrzymać. Tylko wtedy rywalizacja z udziałem kibiców będzie mogła powrócić najszybciej jak to tylko możliwe.
Kiedy święcił Pan triumfy, sezon rozpoczynał się nie w Polsce, ale w fińskim Kuusamo. W jakim stopniu atmosfera na polskich skoczniach różni się od tej w innych krajach?
Atmosfera na północy Finlandii była z pewnością niesamowita. Można dostrzec, że to po prostu inny świat. Ale w porównaniu do skoczni w Polsce, nastroje w Kuusamo z pewnością są bardziej stonowane.
Raz w Polsce rzucano w Pana śnieżkami, innym razem celebrowano. W jakim stopniu polska atmosfera była dla Pana nie tyle wyjątkowa co wręcz dziwna?
Z czasem przyzwyczaiłem się do emocji polskich fanów. Naturalne koleje rywalizacji w Zakopanem sprawiły, że nastroje bywały różne. Nie rozumiałem wówczas tej sytuacji, ponieważ jestem typem człowieka, który chce życzyć miłego weekendu każdej osobie napotkanej na ulicy. Teraz czuję się świetnie zarówno w Polsce, jak i w Niemczech, gdzie Polacy też podchodzą do mnie i mówią miłe rzeczy.
Stoi Pan przy skoczni, rozmawia z Adamem Małyszem jak ze starym przyjacielem. Co może Pan powiedzieć o swoim byłym rywalu?
Adam to przede wszystkim wspaniały sportowiec, choć nie sposób pominąć atmosfery sprzed dwudziestu lat. Wówczas był w Polsce numerem dwa po papieżu. Mimo całej otoczki dominowała u niego pokora. Bardzo szanowałem go jako rywala. Widać było u niego głód zwycięstwa i dlatego też właśnie je osiągał.
Skoki narciarskie to jeden z najpopularniejszych sportów nie tylko w Niemczech, ale także w Polsce. W Niemczech jest jednak traktowany jako sport niszowy, w odróżnieniu od wschodniego sąsiada. Gdzie ma Pan więcej fanów?
Tego typu statystyki mógłbym oszacować prawdopodobnie na podstawie obserwujących w social mediach. Przykładowo na Instagramie obserwujący z Polski wyprzedzili tych z Niemiec.
W trakcie Pana kariery Adam Małysz był jedynym czołowym skoczkiem z Polski. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Polska kadra ma Kamila Stocha, Dawida Kubackiego lub Piotra Żyłę. W jakim stopniu Stefan Horngacher przyczynił się do obecnej sytuacji?
Gdy Horngacher obejmował polską kadrę, była ona w podobnej sytuacji do niemieckiej. Kibice z obu krajów mogli się najwyżej cieszyć, jeśli którykolwiek ze skoczków znalazł się w czołówce. Efekty pracy Stefana widać gołym okiem. Polscy zawodnicy za jego kadencji osiągali sukcesy nie tylko indywidualnie, ale raz też wygrali Puchar Narodów.
W jaki sposób doszło do zmiany o 180 stopni zarówno w Niemczech, jak i Polsce?
Przy całej ówczesnej sytuacji zapomniano, że trzeba też produkować następców. Zrozumiano, że najważniejsze w drużynie są fundamenty. Nie powinno się opierać na dominującej jednostce. Dzięki zrozumieniu tej zasady, juniorzy wchodzący do kadry nie napotykają już szoku spowodowanego różnicą poziomów.
Jak ocenia Pan pierwszy rok Austriaka jako trenera niemieckich skoczków?
Horngacher musiał się na pewno zderzyć z większą presją. Przyjeżdżając do Polski nikt nie oczekiwał od niego aż takich sukcesów, jakie nastąpiły później. Poprzedni trener Niemców Werner Schuster pozostawił kadrę na wysokim poziomie. Niełatwo jest wykonać kolejny krok naprzód, mając w drużynie mistrza olimpijskiego, zwycięzcę Pucharu Świata i mistrza świata w lotach narciarskich. Na razie Horngacher potrafi sprostać wyzwaniu.
W zeszłym sezonie najlepszym Niemcem okazał się Karl Geiger, który zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Na ile stać go, by dalej przewodzić niemieckiej drużynie?
Mamy nie tylko Karla, ale też na przykład Markusa Eisenbichlera. Niemiecka kadra prezentuje się stabilnie, co cieszy w kontekście rywalizacji w nadchodzącym sezonie. Wiemy w końcu, że inni skoczkowie, na przykład Polacy, nie przespali okresu przygotowawczego.
Niemcy i Austria zdominowały Puchar Narodów w sezonie 2019/2020. Na ile Norwegowie, Słoweńcy bądź Polacy mogą ich tym razem zdetronizować?
W konkursach drużynowych liczy się każdy metr. W polskiej drużynie widać trzy mocne punkty, jednak brak solidnego czwartego. Jeden z trzech silnych – Piotr Żyła potrafi też czasem skakać dość nierówno. Jeden wspaniały skok przeplata drugim przeciętnym. W wypadku Pucharu Narodów cieszyłbym się, gdyby Niemcy wygrali po raz kolejny. Jednak konkurencja, o której Pan wspomniał, do słabych nie należy.
Kto według Pana należy do faworytów w nadchodzącym sezonie?
Na pewno zwycięzca poprzedniego sezonu – Stefan Kraft z Austrii. Wśród Polaków mamy Kamila Stocha i Dawida Kubackiego. Z Niemców największe szanse ma Markus Eisenbichler.
Wspomniał Pan w swojej autobiografii, że stres jest bardziej odczuwalny u skoczków niż w innych sportach. Czym jest to spowodowane?
Ekstremalność skoków narciarskich powoduje wysoką adrenalinę. Inne dyscypliny również nie są ubogie w czynniki stresogenne, jednak w skokach polegają one na czym innym. Presja spowodowana oczekiwaniami ustępuje na przykład problemom związanymi z utrzymywaniem prawidłowej wagi ciała. W tym wypadku jeszcze większy sens zyskują częste pytania, dlaczego skoczek, który dwa sezony temu bił wszystkich na głowę, nagle zanotował ogromny regres.
Wie Pan o tym aż za dobrze. Jak można przeczytać w książce, autobiografia była formą terapii po depresji. Był Pan też o krok od anoreksji. Co poradziłby Pan Hannawaldowi przed dwudziestoma laty?
Powiedziałbym mu, żeby nie myślał o skokach 24 godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu. Za sprawą osiąganych sukcesów stałem się pracoholikiem i nie dawałem sobie choćby chwili wytchnienia. Pauza i odpoczynek na pewno pomogłyby mi w późniejszym powrocie. Talent nie wystarcza – bardzo ważne są też umiejętności mentalne.
Dzieli się Pan doświadczenie, organizując spotkania, doradzając i rozmawiając o presji oraz wypaleniu zawodowym. Co chce Pan dzięki temu osiągnąć?
Chcę przede wszystkim zwracać uwagę na problemy natury psychologicznej, które nadal bywają szufladkowane w społeczeństwie. Nadal niektórzy uważają, że miejsce kogoś takiego jest w szpitalu psychiatrycznym. Świat zmienił się, przyspieszył – powoduje to konieczność radzenia sobie z kolejnymi problemami. Dla tych, którzy zawsze wszystko chcą robić jak najlepiej, z czasem może to być uciążliwe. Najczęściej zdają sobie z tego sprawę dość późno.
Niedawno obchodził Pan 46. urodziny. Czego możemy Panu życzyć wraz z redakcją Deutsche Welle?
Przede wszystkim zdrowia – ono jest najważniejsze. Takie życzenie brzmi zawsze minimalistycznie, ale to ono stanowi podstawę realizowania wszystkich marzeń i celów.
Sven Hannawald* – były niemiecki skoczek narciarski, trzykrotny medalista olimpijski, czterokrotny medalista mistrzostw świata i trzykrotny medalista mistrzostw świata w lotach narciarskich. Zwycięzca 50. Turnieju Czterech Skoczni. Były ekspert Eurosportu, od nowego sezonu ekspert ARD.