Białoruska noblistka: Droga do wolności jest jeszcze daleka
6 stycznia 2022Deutsche Welle: Czego spodziewała się Pani po wyborach prezydenckich 9 sierpnia 2020 roku na Białorusi?
Swietłana Aleksijewicz*: Byłam absolutnie sceptyczna. Ale uważałam, że moim obowiązkiem jest pójść i zagłosować, mimo że było jasne, że będzie to zupełnie bezcelowe. Osobiście, muszę szczerze wyznać, nie wierzyłam w mój naród. Wydawało mi się, że ludzie nie wyjdą na ulice i że będziemy dalej żyć tak, jakby czas się zatrzymał. Kiedy po trzech dniach bicia i upokarzania, po granatach ogłuszających i gumowych kulach, które z odległości dziesięciu metrów trafiały jak pociski karabinowe, kiedy po trzech dniach, które wstrząsnęły całym światem, kobiety wyszły na ulice, a za nimi setki tysięcy ludzi, byłam pod ogromnym wrażeniem. Wszyscy byliśmy zachwyceni.
Co Panią wtedy najbardziej zadziwiło i przytłoczyło?
- W więzieniu przy ulicy Okrestina w Mińsku przebywały setki aresztowanych. Słychać było, jak ich biją. Ale ich rodzice siedzieli poza murami i nic nie robili. Myślę, że Gruzini rozebraliby to więzienie cegła po cegle. Ale nasi ludzie po prostu czekali na swoje dzieci.
Przytłaczające było to, że w protestach wzięło udział tak wielu młodych ludzi, na których wszyscy lubiliśmy narzekać. Starsze pokolenie również wywołało zdumienie. Te wydarzenia miały tak wiele wspólnego z godnością człowieka i o tym będę chciała opowiedzieć w książce. Obserwuję manifestacje naszej godności. Jest to ważne dla nas wszystkich, zwłaszcza teraz, gdy jesteśmy w rękach wojska, a społeczeństwo obywatelskie zostało zniszczone. Nie nazwałabym tego porażką, ale raczej zatrzymaniem ruchu. Bo to wszystko, czego doświadczyliśmy, nie zniknie. Ale droga do wolności, tak jak ją dziś rozumiemy, jest jeszcze daleka.
Czy ludzie tacy jak białoruski prezydent Aleksander Łukaszenka mogą w ogóle zrezygnować z władzy?
- Nie wydaje mi się. Władza zawsze była jego skrytym marzeniem. Ale pamiętam ludzi, którzy chodzili na marsze i nawet nie myśleli o jakimś zbrojnym powstaniu. Dla nas było to święto, święto odkrycia czegoś nowego i entuzjazmu. Entuzjazmu w stosunku do nas samych. Ale potem, oczywiście, straciliśmy czas. Trzeba przyznać, że nie było żadnego przywództwa protestów jako takich. Rada Koordynacyjna (opozycji - red.) nie kontrolowała tego, co się działo. Nie powinniśmy byli przestać wychodzić na ulicę, tak długo jak Łukaszenka nie ustąpi.
Ale ja nie chciałam rozlewu krwi i ciągle to powtarzam. W przeciwnym razie doszlibyśmy do punktu, w którym nie mielibyśmy już żadnej moralnej prerogatywy. W tamtym czasie zwyciężyliśmy dzięki mądrości i niestosowaniu przemocy. W ten sposób zdobyliśmy dla siebie światową opinię publiczną. Nie można było nas zmiażdżyć, jak to miało miejsce na placu Tiananmen w Chinach. W przeciwnym razie dalibyśmy Łukaszence pretekst. A przede wszystkim zginęłaby najlepsza część naszej młodzieży. Rozumiem Marię Kolesnikową (polityk opozycyjny, obecnie uwięziona działaczka na rzecz praw obywatelskich, przyp. red.), która stała z przodu, kilkaset metrów od rezydencji Łukaszenki i powstrzymywała wielotysięczny tłum. Podobnie jak ona, nie chciałam rozlewu krwi. Gandyzm jest mi bliższy. Gandhi, nie Lenin.
Dziś wielu mówi, że białoruska rewolucja jest stracona. Czy to prawda?
- Nie, nie wydaje mi się. Po pierwsze, mamy elitę, która łączy się w zupełnie nową jakość. Jest naród białoruski, któremu otworzyły się oczy. Ludzie nigdy nie zapomną, jak siedzieli na podwórkach i pili herbatę, jak chodzili razem na marsze. Wielu bohaterów mojej książki mówi, że: "Żyliśmy od jednej niedzieli do drugiej i zebraliśmy tam tyle energii, że dostaliśmy kręgosłupów". Zaczęliśmy się stawać narodem.
Po drugie: To prawda, że teraz nie można wyjść na ulice. Coś dzieje się jednak w naszych głowach. Ludzie wciąż oczekują zmian. W pewnym momencie wszystko się zmieni, albo z powodu sankcji, albo z powodu samego Łukaszenki, bo on sam jest swoim najgorszym wrogiem. Myślę, że wtedy będzie to bardzo szybkie.
Teraz nie wolno nam owijać się w kokon bezsilności, ale musimy przygotować się na nowy czas. Musimy pomóc tym, którzy są w więzieniach, ich rodzinom i dzieciom. Nie boję się tu powiedzieć: te dzieci to bohaterzy, najlepsi spośród nas.
Czy Swietłana Aleksijewicz jest tą samą osobą przed i po 2020 roku?
- Nie uważam, że są to różne osobowości, ponieważ moje przekonania się nie zmieniły. Po prostu zdałam sobie sprawę, że życie jest krótkie i szkoda, że droga do wolności jest tak długa.
Marzy mi się, żeby moi rodacy żyli tak jak ludzie w Niemczech. Kiedy wstaję od biurka i wychodzę na ulicę, widzę ich siedzących w kawiarni i śmiejących się. Czy kiedykolwiek będziemy mieli taką nonszalancję? Niemcy rozmawiają o życiu. Siadamy przy stole i nie rozmawiamy o tym, co przeczytaliśmy, gdzie byliśmy, w kim się zakochaliśmy, a z kim rozstaliśmy, ale rozmawiamy o Łukaszence, o koszmarze w naszym kraju. Nigdy nie sądziłam, że na ulicach mojego rodzinnego miasta pojawi się sprzęt wojskowy i że ja sam będę musiała żyć na wygnaniu.
Powiedziała Pani, że kilka dni przed wyjazdem widziała Pani przed swoim domem mikrobusy z przyciemnionymi szybami i ubranych po cywilnemu policjantów.
- We wrześniu 2020 r. przed moim domem przez dziesięć dni stacjonowali ubrani po cywilnemu funkcjonariusze służby bezpieczeństwa. Nawet konsjerż zadzwonił i prosił, żebym nie wychodziła: "Tu jest niebezpiecznie, nieznani ludzie chodzą po okolicy, a w pobliżu stoją mikrobusy". Raz dwa przyjechali do mnie ambasadorowie z krajów europejskich, w sumie 18 osób. Później na zmianę spali w moim mieszkaniu. Jestem im wszystkim za to bardzo wdzięczna, a także za wszystko, co robią dla nas wszystkich.
Kiedy wyjeżdżałam, też nie byłam sama, towarzyszyli mi dyplomaci. W przeciwnym razie wylot byłby prawie niemożliwy. Byłam trzymana na granicy około godziny. Zabrano mi paszport. Powiedzieli: "Och, nasz komputer się zepsuł. Och, nie mogę się dodzwonić." Zapytałam: "Co się stało?". Zapadła cisza. Ale w końcu mnie wypuścili.
Czy fakt, że jest Pani laureatką Nagrody Nobla pomógł Pani?
- Tak czy inaczej, udało mi się wyjechać w momencie, gdy wszczęto sprawę karną przeciwko Radzie Koordynacyjnej. Łukaszenka mnie nienawidzi. Kiedy skończyłam 70 lat, nie wspomniała o tym ani jedna gazeta.
Obecnie mieszka Pani w Berlinie. Czy czuje się Pani tam jak w domu?
- W Berlinie mieszkałam już w latach mojej pierwszej emigracji, kiedy razem z Wasylem Bykau (białoruski pisarz, przyp. red.) musieliśmy opuścić kraj. Uwielbiam ducha Berlina i różnorodność tutejszego życia. Kocham Niemcy i jestem im wdzięczna. Podczas mojej pierwszej emigracji miałam okazję dostać mieszkanie w Wiedniu i tam zostać. Ale ja chcę mieszkać na Białorusi. Z zainteresowaniem podróżuję po świecie i wiele widziałam, ale ważne jest dla mnie, aby wrócić do domu.
Gdyby reżim Łukaszenki zagwarantował Pani bezpieczeństwo, czy wróciłaby Pani?
Jeśli jesteś pisarzem, możesz żyć w swoim własnym świecie i nie ma znaczenia, gdzie ten świat fizycznie się znajduje. Słyszałam takie rozważania czy sugestie od dyplomatów, ale odpowiadałam, że to niemożliwe. Jak będę mogła spojrzeć w oczy ludziom, którzy musieli zostawić na Białorusi małe dzieci i chore matki? Oni zostaną na wygnaniu, a ja wrócę do domu? Nie mogę sobie tego wyobrazić, to byłaby zdrada.
Od roku pracuje Pani nad nową książką. Na jakie pytania szuka Pani w niej odpowiedzi?
Wiele. Jednym z nich jest kwestia wojny i pokoju. Czy dobrze zrobiliśmy, że uniknęliśmy rozlewu krwi? Pytam o to wszystkich. Tak przy okazji, ludzie są podzieleni. Chcę pisać o zamaskowanych i pokusach ciemności, o tym, dlaczego wciąż żyjemy jak w książkach Aleksandra Sołżenicyna. Dlaczego w całej naszej historii towarzyszą nam plastikowe worki na głowach aresztowanych? Dlaczego jedni ukrywali demonstrantów, a inni prowadzili do nich milicjantów?
I jeszcze jedno pytanie: będziemy musieli żyć z tymi, którzy nas bili i torturowali. Jak ich zrozumieć, aby nie popaść w nienawiść? I tak dalej, i tak dalej... Skąd się wzięli ci wszyscy wspaniali ludzie, którzy wyszli na ulice? Jak stali się tym, czym są? Kim są ich rodzice? Ważne jest dla mnie, aby opowiedzieć o nich jak najwięcej.
Jak to jest pisać książkę, kiedy historia jest jeszcze niedokończona, a finał czeka na rozstrzygnięcie?
- Mam nadzieję, że finał nastąpi w trakcie pisania książki.
Dziękuję za rozmowę.
Swietłana Aleksijewicz (ur. 1948), białoruska pisarka, laureatka literackiej nagrody Nobla (2015). Związana z białoruską opozycją. Podczas protestów na Białorusi w 2020 roku została członkiem Rady Koordynacyjnej opozycji, której członkowie są prześladowani przez białoruski reżim. Od września 2020 roku Aleksijewicz przebywa w Niemczech.