Szczyt G20 patrzy z lękiem na Europę
19 czerwca 2012Jörg Hinze z Hamburskiego Instytutu Gospodarki Światowej ostrzega, że "jeśli w strefie euro dojdzie do kryzysu gospodarczego, może on zaciążyć negatywnie na światowym życiu gospodarczym". Skutki nowej zapaści odczują także, jak mówi "państwa wschodzące, nie mówiąc o krajach rozwijających się". Te pierwsze - wyjaśnia - są silnie uzależnione od eksportu i dlatego "właśnie one najbardziej boją się załamania, do którego doszło w latach 2009/2010".
Wszystko już było?
W Los Cabos w gruncie rzeczy będzie się dyskutować o tym samym, co przewałkowano już na wszelkie możliwe sposoby w ubiegłym roku na szczycie w Cannes. Jak ustabilizować gospodarkę na świecie? Jak zredukować nierównomierny rozwój w różnych regionach naszego globu? Jak opanować samowolę banków i funduszy hedgingowych i jak zreformować międzynarodowy system finansowy?
Dobrych rad i pomysłów nie brakuje. Cały szkopuł w tym, że nie wszyscy uczestnicy szczytu są rzeczywiście zainteresowani wprowadzeniem ich w życie. Zbyt duże są rozbieżności interesów między nimi i aż nazbyt często partykularyzm bierze w końcu górę nad apelami o dobrą wolę i solidarność w imię wspólnego dobra. Czy tym razem będzie podobnie? Eksperci się tego obawiają i wskazują na przykłady z niedawnej przeszłości.
Kanclerz Angela Merkel jeszcze raz będzie zabiegać w Meksyku o wprowadzenie bardziej surowych reguł działania banków i całego, szeroko pojętego, sektora finansowego. Ale jak można to osiągnąć, skoro praktyka dowodzi, że banki są silniejsze od państw, które mają je trzymać w ryzach?
Jörg Hinze zwraca uwagę, że po bankructwie banku Lehman Brothers w 2008 roku domagano się tego samego i w dwa lata później państwa UE wprowadziły Europejski System Nadzoru Finansowego, który niczego w gruncie rzeczy nie zalatwił, bo zabrakło woli do skutecznegpo wyegzekwowania przepisów, które się nań składają.
Tego samego zdania jest Peter Wahl z niemieckiej organizacji pozarządowej World Economy, Ecology & Development (Gospodarka światowa, ekologia i rozwój). "Niedawny przypadek Bankii oraz innych banków hiszpańskich dowodzi, że ani ESFS, ani tzw. test stresowy nie chronią nas skutecznie przed kłopotami. Kolejnym tego dowodem jest przypadek amerykańskiego banku JP Morgan, który stracił dwa mld dolarów, bo się przespekulował i nikt temu nie zapobiegł, choć test stresowy wypadł na piątkę".
Razem czy osobno?
Podnoszony stale przez niemiecką kanclerz pomysł, aby w razie konieczności wpływać na politykę banków nie zważając na granice państwowe, eksperci uważają za w tym samym stopniu godny poparcia, co mało realny, gdyż myślenie w kategoriach konkurencji w skali międzynarodowej wciąż przeważa nad zrozumieniem potrzeby solidarnego działania.
Peter Wahl podkreśla, że banki mają w odpowiedzi na nie stale ten sam argument, a raczej groźbę, że w takim przypadku wyprowadzą się ze strefy euro do Londynu, a jeśli to nie pomoże, to jeszcze dalej: do USA, Singapuru lub do Chin.
To samo da się powiedzieć o pomyśle wprowadzenia podatku od transakcji finansowych. Niemcy są za, ale inni albo - jak Wielka Brytania - otwarcie przyznają, że są temu przeciwni, albo, jak USA, tego nie mówią, ale po cichu działają wbrew niemieckim pomysłom. Taki podatek mógłby okazać się, co prawda, skuteczny, ale tylko wtedy, gdyby został wprowadzony na skalę powszechną. A na to się nie zanosi.
Jeszcze przed oficjalnym rozpoczęciem szczytu w Meksyku można było zaobserwować, że duża część jego uczestników będzie starała się wywierać nacisk na dobrze stojąco finansowo państwa, takie jak Niemcy i Kanada, żeby odeszły od polityki oszczędzania i zatroszczyły się w większym niż do tej pory stopniu o działania na rzecz ożywienia koniunktury.
Angela Merkel z góry na to odpowiedziała, zwracając pomysłodawcom uwagę, że Niemcy nie są beczką bez dna i ich możliwości też są ograniczone. Poza tym, dodała, odpowiedzialność za stabilizację gospodarki światowej spoczywa na wszystkich, także na Chinach oraz USA.
W przypadku Stanów Zjednoczonych ich odpowiedzią na kryzys są stale pakiety koniunkturalne, co na krótką metę zdaje wprawdzie egzamin, ale bynajmniej nie wyczerpuje wszystkich możliwości działania, zwłaszcza w skali długofalowej. Te ostatnie wymagają jednak z reguły podwyższenia podatków, a tego prezydent Barack Obama na pewno w tej chwili nie uczyni, bo zależy mu głównie na reelekcji.
Mirjam Gehrke / Andrzej Pawlak
red.odp.: Małgorzata Matzke