"Polskie doświadczenie jest wielkim skarbem
31 grudnia 2014DW: Oceniając bnilans 40 lat wspierania współpracy polsko-niemieckiej przez Fundację im. Roberta Boscha rzuca się w oczy konsekwencja postępowania fundacji przy tworzeniu programów adresowanych dla Polaków. To były działania na długim oddechu. A po drugie, to była rzeczywiście działalność pionierska. Kiedy pojawiło się w fundacji po raz pierwszy zainteresowanie wspieraniem współpracy polsko-niemieckiej?
Joachim Rogall.: W organie decyzyjnym naszej fundacji zasiadał Richard von Weizsäcker. Weizsäcker współtworzył Memorandum (Ostdenkschrift 1965) Kościoła Ewangelickiego i był bardzo zainteresowany pojednaniem z Polską. To on zaproponował, żeby fundacja poza relacjami niemiecko-francuskimi wspierała też relacje niemiecko-polskie. Ówczesnemu dyrektorowi fundacji Peterowi Payerowi pomysł ten przypadł do gustu, ale nie wiedział, od czego zacząć. W roku 1974, zaraz po podpisaniu Układu RFN-PRL nie było tak prosto fundacji związanej z prywatnym koncernem nawiązać kontakty z komunistyczną Polską. Podejmowano rozmowy na różnych szczeblach. Wniosek z tego był taki, że najlepiej będzie zająć się wspieraniem spotkań ludzi. Za optymalne uznano organizowanie spotkań uczniów, studentów i nauczycieli. Był tylko jeden problem: władze komunistyczne nie chciały pozwolić na niekontrolowane spotkania młodych Polaków i Niemców. Wtedy nasza fundacja pozwoliła sobie na pewien wybieg. Co roku zapraszała dwanaście osób - z dzisiejszej perspektywy można by ich nazwać funkcjonariuszami administracji państwowej. To byli kierownicy i pracownicy wydziałów Ministerstwa Edukacji, którzy wydawali uczniom, studentom i nauczycielom pozwolenia na wyjazdy zagraniczne. Fundacja prosiła ich o informację, jakie ministerstwo czy instytucję chcieliby poznać. I organizowała dla nich dziesięciodniową tzw. podróż informacyjną. Poznawali w tym czasie swoich odpowiedników w RFN, zwiedzali kraj, robili zakupy. A kiedy wracali do Polski przychylnie patrzyli na nasze programy dla uczniów, studentów i nauczycieli.
Jak wtedy przekazywano informacje o programach fundacji?
Informacje były publikowane w Polsce oficjalnie i każdy mógł ubiegać się o udział w programach. Wyboru uczestników dokonywała komisja, w której zasiadał przedstawiciel fundacji. Najpierw posiedzenia w Warszawie odbywały się w Ambasadzie RFN, a potem w Ministerstwie Edukacji. Takie były początki programów czterotygodniowej polsko-niemieckiej wymiany uczniów, studentów i nauczycieli, najpierw w małych grupach, a potem w coraz większych.
Bez wsparcia fundacji nie byłyby możliwe przekłady polskiej literatury na niemiecki na taką skalę i jej popularyzowanie w Niemczech za sprawą Karla Dedeciusa, twórcy Niemieckiego Instytutu Spraw Polskich (Deutsches Polen-Institut). Dlaczego fundacja wsparła Dedeciusa?
To był rok 1980. Wtedy Dedecius zajmował się zakładaniem Deutsches Polen-Institut w Darmstadzie. Wspierali go w tym hrabina Marion von Dönhoff i Richard von Weizsäcker. Fundacja uznała wtedy, zresztą mądrze, że Dedecius zaangażowany jest w obszarze, który jest odporny na wszelkie kryzysy, czyli w kulturę. Dedeciusa zresztą nie interesowała polityka, za to dzięki niemu Niemcy mogli czytać polską literaturę w swym ojczystym języku. Już nie mogli się wykręcać, że nie znają polskiego. Fundacja wspierała działalność Deutsches Polen-Institut, który mógł realizować swoje projekty, trudne do sfinansowania z innych źródeł. Myślę tu m.in. o nagrodzie dla tłumaczy i o tak wielkim przedsięwzięciu jak „Polska Biblioteka”.
Programy wspierania przez fundację rozwoju relacji polsko-niemieckiej na różnych poziomach zdają się być bardzo przemyślane i dostosowywane do etapów rozwoju tych relacji, bo Polska najwyraźniej staje się po 1989 roku partnerem w programach fundacji.
Tak, ale taki był zamysł fundacji od samego początku. Polska nigdy nie była postrzegana jako kraj rozwijający się, lecz jako ważny partner na zasadach równości we współpracy w obszarze kultury w Europie i oczywiście jako nasz sąsiad na wschodzie, tak jak Francja na zachodzie. Fundacja działała w przekonaniu, że relacje polsko-niemieckie rozwiną się pomyślnie tylko wtedy, jeśli Polacy i Niemcy dowiedzą się więcej o sobie. I dlatego wspieraliśmy na przykład równolegle naukę języka polskiego w Niemczech i naukę niemieckiego w Polsce. Jako historyk uczyłem się np. polskiego w ramach programu „Mainzer Modell” (Model Moguncki) dla studentów najróżniejszych kierunków studiów, nie tylko slawistyki. W tym programie chodziło o to, żeby zachęcić jak najwięcej ludzi do uczenia się polskiego. Fundacja ograniczyła się w tamtych czasach właściwie do organizowania programów w zakresie kultury i nauki języka. (…)
Jaki był zamysł fundacji z programami dla dziennikarzy, dzięki którym powstała spora sieć kontaktów dziennikarskich?
Zawsze mieliśmy programy dla dziennikarzy, ponieważ chodziło nam najpierw o solidną informację o pracy i celach fundacji. Organizowaliśmy dla polskich dziennikarzy podróże studyjne po Niemczech i analogiczne wyjazdy dla dziennikarzy niemieckich. Celem tego programu było doprowadzenie do poprawy stanu informacji o każdym kraju, żeby była dogłębna i bardziej obiektywna. Ponadto zadbaliśmy o wyższy stopień profesjonalizacji pracy w rodzimych redakcjach. Organizowaliśmy najpierw polsko-niemieckie spotkania redaktorów naczelnych. Potem młodym dziennikarzom z Polski umożliwiliśmy pobyt w redakcjach niemieckich mediów. Dzięki temu powstała wielka sieć kontaktów polskich i niemieckich redakcji i dziennikarzy. Teraz dziennikarze spotykają się już rokrocznie jak w rodzinie, od 2008 roku na Polsko-Niemieckich Dniach Mediów, finansowanych przez Fundację Boscha i Fundację Współpracy Polsko-Niemieckiej na przemian w Polsce i w Niemczech.
Czyli Polska była rodzajem laboratorium dla programów, które fundacja realizuje obecnie również w innych krajach Europy wschodniej?
Zgadza się. Od 1974 do 1989 roku wspieraliśmy wyłącznie programy polsko-niemieckie. Oczywiście zaowocowało to fantastycznym bogactwem doświadczeń, z których mogliśmy czerpać po 1989 roku przy realizacji naszych programów w Czechach, na Węgrzech czy w krajach bałtyckich. To było to nasze polskie doświadczenie. Fundacja do dzisiaj korzysta z tego polskiego doświadczenia przy realizacji programów w krajach, które przechodzą transformację w Północnej Afryce, czy na Ukrainie.
Czyli z punktu widzenia Fundacji Boscha inwestycja w Polskę się opłacała, bo przecież fundacja mogła też wspierać relacje niemiecko-rosyjskie?
Obecnie nawet je wspieramy. Mamy np. niemiecko-rosyjską wymianę młodzieży, ale to wszystko stało się później. Pierwszym adresatem programów fundacji była Polska. Spoglądając wstecz na te 40 lat można mówić o jednym z największych sukcesów fundacji, gdyż udało się zbudować bardzo bliskie stosunki między naszymi krajami i zebrać mnóstwo doświadczeń, które można wykorzystać przy pogłębianiu innych relacji.
Jakie są plany fundacji wobec Polski na następne lata?
Dalej będziemy realizować programy w innych krajach, gdzie Polska będzie naszym partnerem. W takich krajach jak Ukraina, Białoruś, na Kaukazie, a nawet w Afryce współpraca z Polską przyniesie większe efekty niż nasze działania w pojedynkę. Tam można wykorzystać polskie doświadczenia z systemem totalitarnym, z wolnym rynkiem i z dojrzewaniem społeczeństwa demokratycznego. Jeśli uda nam się to wykorzystać, to wsparcie polsko-niemieckich relacji przez ostatnie 40 lat zyska jeszcze więcej na wartości. Tę ogromną skalę naszych relacji trudno byłoby sobie wyobrazić cztery dekady temu, kiedy Polacy i Niemcy w ogóle ze sobą nie rozmawiali. A teraz wspólnie realizują programy w innych krajach.
Rozmawiała Barbara Cöllen
Profesor Joachim Rogall od kwietnia 2013 r. kieruje Fundacją im. Roberta Boscha wraz z Ingrid Hamm. Studiował historię Europy Wschodniej, slawistykę i germanistykę w Moguncji, Poznaniu i Heidelbergu.