Także Stasi dokonywała grabieży dzieł sztuki
6 maja 2015NRD już od lat 60-tych XX w. cierpiała na chroniczny brak twardej waluty. A że dzieła sztuki i antyki można było świetnie sprzedać na Zachodzie, Stasi nie tylko plądrowała muzea, lecz starała się dotrzeć także do prywatnych kolekcjonerów i przejmowała ich mienie. Sprzedaż zagrabionych dzieł sztuki przynosiła enerdowskim władzom około 10 mln zachodnich marek rocznie, twierdzi berliński adwokat Ulf Bischof i wyjaśnia, że już w latach 70-tych w Ministerstwie Bezpieczeństwa Państwowego był specjalny wydział, który zajmował się tylko dobrami kultury. W odpowiednich miejscach umieszczano agentów, by wytropić, gdzie znajdują się cenne obiekty. Następnie w porozumieniu z władzami skarbowymi konfiskowano kolekcje sztuki, by wywieźć je potem za granicę.
Do więzienia albo do kliniki
Ulf Bischof jest autorem 500-stronicowej książki na temat grabieży sztuki przez Stasi; jako adwokat reprezentuje interesy ok. 200 osób, które w ten sposób pozbawiono ich własności.
- Zarzucano im, że mają wobec państwa długi podatkowe, tzn. bezpodstawnie konstruowano jakieś roszczenia podatkowe i zamiast ogromnych kwot pieniędzy konfiskowano dzieła sztuki - wyjaśnia ekspert.
Kiedy kolekcjonerzy stawiali opór, zamykano ich w więzieniu albo klinikach psychiatrycznych. Taki los spotkał np. Helmuta Meissnera z Drezna, którego kolekcja na początku lat 80-tych trafiła w ręce oficera Stasi Schalcka-Golodkowskiego z wydziału "komercyjnej koordynacji" w ministerstwie handlu zagranicznego NRD.
Obrazy, porcelana, meble antyczne, szkło, monety: wszystkie te obiekty trafiały do tajnych magazynów, np. w Muehlenbeck na północ od Berlina. Firma "Kunst und Antiquitaeten GmbH" sprzedawała je potem za pośrednictwem podstawionych firm i ludzi handlarzom i domom aukcyjnym na Zachodzie. Towar cieszył się wielkim wzięciem i nikt nie pytał, skąd pochodził, podkreśla berliński adwokat.
- Nikt głośno się nie dopytywał, bo prawdopodobnie nikogo nie interesowała odpowiedź - podejrzewa.
Nieznany los obiektów
Po upadku NRD sprawa grabieży dokonanych przez Stasi czasami trafiała na łamy prasy.
- Te sprawy trzeba wyjaśnić - musi być transparencja - postuluje Isabel Pfeiffer-Poensgen, sekretarz generalna Krajowej Fundacji Kultury (Kulturstiftung der Laender). Jak przyznaje, będzie to jednak dość trudne, bo obiekty z prywatnych kolekcji i muzealnych zbiorów rozproszyły się po całym świecie. Jest wiele przeszkód natury prawnej, poza tym w wielu przypadkach sprawy są przedawnione.
Jeden z najcenniejszych obrazów olejnych z kolekcji Meissnera, jak donosi "Neue Zuericher Zeitung", wisi dziś w Nowym Jorku. Martwa natura z czterema kasztanami Adriaena Coorte z roku 1705 trafiła tam przez amsterdamską filię domu aukcyjnego "Christie's". Spadkobiercy nowojorskiego nabywcy odmawiają zwrotu obrazu.
Ślad po większości nielegalnie przejętych dzieł sztuki jednak zaginął. W 25 lat po upadku Muru Berlińskiego badania proweniencji sztuki zagrabionej przez reżim NRD są jeszcze w powijakach, zaznacza Isabel Pfeiffer-Poensgen.
Trzeba otworzyć archiwa
Jeżeli mówi się o restytucji sztuki zagrabionej przez Stasi, musi być jakaś możliwość zrekompensowania strat spadkobiercom prawowitych właścicieli. Warunkiem jest jednak, by galerie, domy aukcyjne i muzea, podobnie jak w przypadku sztuki zrabowanej przez nazistów, otworzyły swoje archiwa, podkreśla sekretarz generalna Krajowej Fundacji Kultury.
Jak zaznacza adwokat Ulf Bischof , dla kolekcjonerów były to istne tragedie, kiedy funkcjonariusze Stasi wczesnym rankiem łomotali do drzwi, pakowali dzieła sztuki i ładowali je do podstawionych ciężarówek.
- Ludzie przez dziesiątki lat zbierali obiekty, byli do nich przywiązani, i może właśnie dlatego, że działo się to w NRD, gdzie życie było bardziej szare, uważali swoje kolekcje za coś w rodzaju refugium. Strata była dla nich szczególnie dramatyczna - podkreśla.
Vanja Budde, dlf / Małgorzata Matzke