TAZ: „Żaden polski dziennikarz nie podjął tego tematu”
19 grudnia 2014„Słodki ten malutki plastikowy esesman. Z rozbrajającym uśmiechem spogląda on ze swojego Tiger' a, (ostatni niemiecki czołg produkowany seryjnie podczas II wojny światowej, przyp. DW), na pole bitwy w dziecięcym pokoju” – pisze berlińska „Tageszeitung”. Ten mały żołnierzyk w jednej ręce trzyma lornetkę polową, drugą zaś ma uniesioną w geście hitlerowskiego pozdrowienia.
„Według polskiego producenta zabawek Roberta Podlesia jest to wartościowy edukacyjnie zestaw dla dzieci w wieku od 5 lat wzwyż” – pisze TAZ i dodaje, że pewnie tysiące dzieci w Europie i za oceanem dostaną pod choinkę zestawy „Mała Armia WW2” albo „Powstanie Warszawskie”.
Berlińską gazetę dziwi, że klocki COBI, do złudzenia przypominające LEGO, nie wywołały w Polsce żadnego skandalu; że jedynie w internecie ukazało się kilka ironicznych i kąśliwych uwag.
„Polskie władze nie interweniowały, ponieważ na mundurach i czapkach małych żołnierzyków ani nie widnieją trupie czaszki, ani swastyki” – stwierdza TAZ.
Można wsposób zabawowy poznawać historię
W dalszej części artykułu gazeta nawiązuje do krótkiego wywiadu przeprowadzonego z producentem klocków COBI na YouTube, w którym przekonuje on, że za pomocą tych zestawów można bawiąc się poznawać historię. Mówił on: „Nie można uciec przed historią, w końcu pełną rasizmu” i „Dzieci muszą się tego uczyć w szkole, żeby to się nigdy nie powtórzyło”. Berlińska TAZ komentuje to zdumiona: „Jak można dzieci w wieku przedszkolnym uchronić przed myśleniem w kategoriach rasistowskich za pomocą zestawów z uśmiechniętymi nazistowskimi, polskimi i sowieckimi miniaturowymi żołnierzykami czy wiernych kopii czołgów, pistoletów maszynowych, granatów i haubic, pozostaje wielką zagadką”.
Interwencje szwedzkich rodziców
Gdy kierownictwo jednego z Domów Towarowych w Szwecji zdecydowało się po interwencji rodziców wycofać ze sprzedaży zabawki wojenne polskiej marki COBI - donosiły o tym gazety „Washington Post” i „Times of Israel”. „W Polsce żaden dziennikarz nie podjął tego tematu” – konkluduje berlińska gazeta.
Oprac. Iwona D.Metzner