Telewizyjna wojna Rosji z Ukrainą: wstęp do rzeczywistej?
15 lutego 2022Czy obywatele Rosji chcą wojny z Ukrainą? To pytanie pojawia się od czasu rozmieszczenia rosyjskich wojsk na granicy z Ukrainą. Dla Denisa Wołkowa jest to pytanie delikatne. Zanim na nie odpowie, przez chwilę się zastanawia.
– Nie pytaliśmy w ten sposób – mówi w wywiadzie dla DW badacz opinii społecznej z renomowanego Centrum Lewady w Moskwie. – Jest to rzadkie stanowisko. Może ktoś mógłby tak myśleć, ale niewielu jest takich, którzy naprawdę tego chcą i do tego nawołują – tłumaczy.
Sondaż: 40 procent uważa, że wojna jest możliwa
Z kolei w rosyjskich mediach temat ten nie jest tabu – wręcz przeciwnie. Znany prawicowy populista i poseł Władimir Żyrinowski, mile widziany gość politycznych programów talk show, od lat publicznie rozmyśla o ataku na Ukrainę. Ostatnio, w wywiadzie dla jednej z gazet pod koniec grudnia, opowiedział się za użyciem „siły militarnej”, jeśli Ukraina nie zgodzi się na rosyjskie żądania, takie jak rezygnacja z członkostwa w NATO. Kilka lat temu Żyrinowski w programie na państwowym kanale „Rossija-1” miał fantazję na temat bomby atomowej wycelowanej w oficjalną rezydencję ówczesnego prezydenta Ukrainy Petro Poroszenki w Kijowie. Media społecznościowe również są pełne marsowych myśli. „Czas ponownie wyzwolić Ukrainę” – napisał niedawno na Twitterze jeden z rosyjskich dziennikarzy.
Nie wiadomo, na ile podobne nastroje są rozpowszechnione w rosyjskim społeczeństwie. Nie wszyscy z około 7,5 procent wyborców, którzy głosowali na partię LDPR Żyrinowskiego w wyborach do Dumy we wrześniu 2021 roku, z zadowoleniem przyjęliby wojnę z Ukrainą.
Denis Wołkow zna inne liczby, które go zastanawiają. 36 procent Rosjan uważa za „dość prawdopodobne”, że obecne napięcia mogą doprowadzić do wojny między Rosją a Ukrainą. Kolejne 4 procent uważa nawet, że taka wojna jest „nieunikniona”, jak wynika z sondaży przeprowadzonych przez Centrum Lewady pod koniec 2021 roku.
– To więcej niż zwykle, ta liczba wzrosła – mówi Wołkow. – Większość ludzi nie chce wojny, boi się jej, ale ma poczucie, że jest blisko” – mówi. Jednocześnie Zachód jest postrzegany jako odpowiedzialny za obecną sytuację. Jeśli doszłoby do wojny z Ukrainą, co drugi Rosjanin obarczyłby odpowiedzialnością USA i kraje NATO. 16 procent dopatrywałoby się winy po ukraińskiej stronie. Rosja natomiast byłaby podżegaczem wojennym tylko dla 4 procent.
Ukraina jako stały temat w rosyjskich mediach
Opinie te odzwierciedlają obraz, jaki od lat jest rozpowszechniany w rosyjskich mediach, a zwłaszcza w państwowej telewizji.
– Temat (Ukraina i ewentualna wojna – przyp. red.) dociera do obywateli za pośrednictwem telewizji, która jest najważniejszym źródłem informacji dla dwóch trzecich Rosjan – wyjaśnia Wołkow.
Ukraina od lat jest stałym tematem w rosyjskiej telewizji. Niemal nieustające relacje rozpoczęły się po zwycięstwie „pomarańczowej rewolucji” w 2004 roku, postrzeganej przez Kreml jako inspirowany przez Zachód zamach stanu. Do tego czasu Ukraina i Ukraińcy byli uważani za „strategicznych partnerów” i „bratni naród”. Kolejnym przełomowym momentem była wojna Rosji z Gruzją w 2008 roku, w której Ukraina wspierała Tbilisi.
Niedługo potem w rosyjskiej, ale i ukraińskiej przestrzeni medialnej pojawiła się idea wojny na Ukrainie. Ukazało się kilka książek, które przepowiadały „upadek projektu Ukraina”. Wówczas wydawało się, że jest to dzieło nie do końca poważnych osób.
Ochrona „Rosjan” na wschodniej Ukrainie
Przed aneksją Krymu w 2014 roku, temat Ukrainy był podejmowany przez wszystkie kanały telewizyjne w Rosji. Podobnie jak w 2004 roku, protesty opozycji były przedstawiane jako zamach stanu. Coraz częściej skupiano się na doniesieniach o rzekomym zagrożeniu dla rosyjskojęzycznych Ukraińców. Zagrożenie to było bardzo przesadzone; nie było ani ataków, ani poważnych gróźb. Dla prezydenta Władimira Putina był to jednak powód do aneksji. Później argumentował, że w ten sposób chciał chronić Rosjan.
Od tego czasu relacje dotyczące Ukrainy są jednym z głównych tematów, zaraz po polityce wewnętrznej Rosji. Wielu obserwatorów w Rosji, ale także za granicą, zastanawiało się nad tłem takiego rozwoju sytuacji. Z perspektywy czasu wydaje się, że jest to próba utrzymania opinii publicznej w stanie gotowości na wypadek konfliktu.
Ważną częścią wielu programów talk show są ukraińscy „eksperci”, którzy są obrażani i nazywani „idiotami”. Główne tezy od lat pozostają niezmienne: Ukraina to słabe, upadłe państwo, w którym ukraińscy „naziści” ustalają porządek dzienny, marionetka Zachodu i wróg Rosji. Rezultat: zmęczenie Ukrainą, na które zwracają uwagę badacze tacy jak Denis Wołkow. Ale i coś jeszcze: na liście państw nieprzyjaznych Rosji Ukraina zajmuje w sondażach drugie miejsce za USA, a przed Wielką Brytanią.
Podczas obecnego kryzysu w rosyjskich mediach znów daje się zauważyć nawoływanie do ochrony „Rosjan” na Ukrainie. Dotyczy to rosyjskojęzycznych Ukraińców z południa i wschodu kraju, a przede wszystkim mieszkańców separatystycznych republik Donieckiej i Ługańskiej. Od 2019 roku setkom tysięcy z nich nadano w Rosji obywatelstwo. Pod koniec grudnia prezydent Putin po raz pierwszy mówił o oznakach „ludobójstwa” na wschodniej Ukrainie. Separatyści już zapowiedzieli, że być może poproszą Rosję o pomoc wojskową. Byłaby to sytuacja, który padłby na podatny grunt w rosyjskich mediach.