Trudna misja Tuska na Bałkanach. "Za późno i za mało robi"
1 marca 2016
Siedem spotkań z szefami państw i rządów w cztery dni. Podróż Donalda Tuska po krajach leżących na tak zwanym szlaku bałkańskim rozpoczyna się w Austrii a kończy w Grecji. Donald Tusk stara się dokonać czegoś właściwie niemożliwego, a mianowicie znaleźć jakąś linię kompromisu w dramacie migrantów rozgrywającym się na szlaku bałkańskim.
Rozdźwięk wewnątrz Unii Europejskiej w sporze wokół polityki imigracyjnej pogłębił się jeszcze bardziej w ostatnich dniach.
Po Austrii w ubiegły piątek (26.02.2016) także Słowenia, Chorwacja i Serbia zapowiedziały wpuszczanie na swoje terytorium maksymalnie 580 imigrantów dziennie. Pod wpływem nacisków państw na północ od Bałkanów, nienależąca do Unii Europejskiej Macedonia także zamknęła swoją granicę z Grecją. Utknęły tam dziesiątki tysięcy imigrantów.
Austria obstaje przy limicie
Przy okazji rozmów Tuska w Wiedniu kanclerz Austrii Werner Faymann, pomimo krytyki, potwierdził, że Austria utrzyma wyznaczony limit przyjmowanych imigrantów, stwierdzając, że „Austria nie jest azylową poczekalnią dla ludzi chcących przedostać się do Niemiec”.
Austriacki minister obrony Hans Peter Doskozil obciąża Niemcy i Unię Europejską współwiną za sytuację na granicy grecko-macedońskiej. - Panujących tam chaos ukazuje bezradność Komisji Europejskiej – twierdzi austriacki socjaldemokrata, zaznaczając, że nie liczy na to, by wkrótce powstało jakieś wspólne, europejskie rozwiązanie.
Rozpaczliwa obrona Schengen
Donald Tusk podczas swej bałkańskiej podróży chce zabiegać o przywrócenie systemu Schengen poprzez skuteczną ochronę zewnętrznych granic, co postulowano na ostatnim unijnym szczycie. Jednak ta właśnie ochrona w Grecji od miesięcy już nie funkcjonuje. Natomiast Turcja, którą Europejczycy z Angelą Merkel na czele ogłosili „kluczowym partnerem” w uporaniu się z kryzysem migracyjnym, wciąż jeszcze robi zbyt mało dla powstrzymania napływu uchodźców przez Morze Egejskie ku wybrzeżom Grecji.
Za późno i za mało
Nieprzejednane stanowisko rządu w Wiedniu narzuca pytanie, czy misja Tuska ma w ogóle jakiekolwiek szanse powodzenia.
Judy Dempsey z instytutu Carnegie Europe w Brukseli uważa, że Tusk udał się zbyt późno w taką podróż. Fakt, że Austria w biegłym tygodniu wraz z dziewięcioma krajami bałkańskimi zorganizowała szczyt, który utorował drogę do zamknięcia granic w Macedonii, ukazał słabość Brukseli i szczególnie słabość przewodniczącego Rady. Jej zdaniem, także już wcześniej polski polityk w kryzysie migracyjnym nawet zakulisowo nie przejawiał jakiejś szczególnej aktywności.
Do tej pory były polski premier podczas kryzysu migracyjnego tylko podkreślał konieczność zabezpieczenia granic. W ubiegłym roku opowiadał się co prawda za sprawiedliwym rozdziałem przynajmniej 100 tys. migrantów, ale potem mówił o „politycznym przymusie”, gdy ministrowie spraw wewnętrznych przegłosowali kilku swoich kolegów resortowych z Europy Wschodniej.
Nikłe nadzieje na sukces
Oprócz tego, wszystko utrudnia fakt, że liberalno-konserwatywny Tusk dodatkowo osłabiony jest po zmianie rządów w Polsce, jak sugeruje ekspert ds. europejskich Fundacji Bertelsmanna Joachim Fritz-Vannahme.
Nowy narodowo konserwatywny rząd w Warszawie uważa Tuska wręcz za swego rodzaju „wroga państwa”. Tak więc polski polityk przypuszczalnie podczas swojej misji na Bałkanach nie może zrobić więcej niż zasygnalizować gotowość do rozmów - przypuszcza Joachim Fritz-Vannahme.
Ale może to nawet nie jest złe, bo w ten sposób przewodniczący Rady Europejskiej może wysondowaćm, gdzie przebiegają czerwone linie, a gdzie są „linie pomarańczowe, które być może są elastyczne”.
dpa, rtr / Małgorzata Matzke