A jednak Bruksela i Londyn zdążyły z umową!
24 grudnia 2020Negocjatorzy UE i Wlk. Brytanii na tydzień przed końcowym terminem uzgodnili 24.12. umowę handlową. Zacznie obowiązywać już od stycznia, ale jej reguły i tak mocno uderzą w dotychczasowe więzi unijno-brytyjskie.
- Odzyskaliśmy kontrolę nad naszymi pieniędzmi, granicami, prawem, handlem i naszymi łowiskami – ogłosił w Wigilię tuż przed godz. 16 rząd Borisa Johnsona. Finalne rokowania nad umową handlową między Unią i Wlk. Brytanią prowadzono od kilkunastu dni w Brukseli. – To była bardzo długa i trudna droga. Ale nareszcie możemy teraz zostawić sprawę brexitu już za sobą i zająć się w Europie przyszłością – powiedziała dziś szefowa Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen.
Porozumienie, które ogłoszono w Wigilię po południu, jest tak spóźnione, że musi najpierw wejść w życie od 1 stycznia na zasadzie „stosowania tymczasowego” (za zgodą 27 krajów Unii oraz Londynu), co jest możliwe przy ustaleniach ściśle handlowych. Parlament Europejski zamierza zająć się tym dopiero w styczniu. I po jego głosowaniu umowa powinna zostać ostatecznie zatwierdzona po stronie Unii przez 27 unijnych ministrów w Radzie UE. Natomiast brytyjski parlament ma zebrać się w sprawie umowy jeszcze przed końcem roku.
Uczciwa konkurencja i ryby
Wlk. Brytania pomimo styczniowego brexitu aż do najbliższego sylwestra funkcjonuje, jakby była nadal krajem UE (choć bez obecności w instytucjach UE). Ten okres przejściowy przeznaczono na negocjacje umowy handlowej, w których Bruksela reprezentująca wspólny rynek z 450 mln obywateli bardzo twardo i skutecznie wykorzystywała swą przewagę nad Wlk. Brytanią liczącą tylko ok. 67 mln ludzi. To było możliwie, bo 27 krajów UE zdołało zachować jedność w kwestiach brexitowych od brytyjskiego referendum z 2016 r. aż po dzisiaj. Ostatnie dni, a dziś także przedświątecznie godziny były nadzwyczaj ostrą batalią o dostęp do brytyjskich łowisk – najostrzej było wokół śledzi i makrel – dla unijnych rybaków, głównie z Francji, Holandii oraz Danii.
W kwestii ryb szło znacznie bardziej o spory suwerennościowe niż kwestie gospodarcze, bo ten sektor to tylko 0,1 proc. brytyjskiego PKB. Ostatecznie uzgodniono, że UE utrzymuje przez 5,5 roku swe połowy w brytyjskich wodach zredukowane o 25 proc. (jeszcze przedwczoraj Londyn upierał się przy tylko trzech latach i redukcji o 35 proc.).
Jednak najważniejszy spór między Brukselą i Londynem toczył się od ośmiu miesięcy wokół pytania, jak w warunkach wypracowanej dziś umowy „żadnych ceł, żadnych kwot eksportowych” uchronić unijny biznes przed groźbą nierzetelnej konkurencji ze strony Brytyjczyków. Chodziło o ewentualne niekontrolowane wsparcie państwowe dla brytyjskich firm (np. ulgi podatkowe lub ratowanie ich przed upadkiem) a także o ryzyko, że różnicowanie się standardów ochrony środowiska czy ochrony socjalnej pracowników w Wlk. Brytanii i UE także mogłoby w przyszłości upośledzać kosztowo biznes unijny zachowujący wyśrubowane wymogi unijne.
Przyparty do muru Johnson dopiero w grudniu odpuścił swój pryncypialny sprzeciw wobec żądań koordynacji z Unią co do równych warunków gry („level playing field”) dla biznesu, choć i Bruksela trochę się posunęła, by uszanować suwerennościową wrażliwość Brytyjczyka. Ustalono system „zarządzania dywergencją” - obie strony nie powinny zaniżać swych obecnych i wciąż wspólnych standardów, a reakcją na ich ewentualne różnicowanie w przyszłości (gdyby np. Londyn „nie nadążał” za rozwojem norm w Unii) ma być system karnych ceł nakładanych w wyniku arbitrażu, ale – to ustępstwo Unii – po wcześniejszych konsultacjach dwustronnych. „Zarządzana dywergencja” z systemem podobnych retorsji będzie też działać w dziedzinie pomocy publicznej.
Suwerenność kontra rynek
Udało się uniknąć czarnego scenariusza „no-deal”, który skazałby Wlk. Brytanię i Unię, by już od stycznia automatycznie przeszły na ogólne zasady Światowej Organizacji Handlu, czyli m.in. cła 10 proc. na samochody i ich części, 30-40 proc. na niektóre produkty rolno-spożywcze oraz kwoty eksportowe. Jednak Boris Johnson jeszcze w okresie, gdy ciężko pracował nad wysadzeniem swej poprzedniczki Theresy May z premierowskiego siodła, postawił na „twardy brexit” – nie chaotyczny (bo z umową unijno-brytyjską), ale przy bardzo mocnym odcięciu się Londynu od unijnego wspólnego rynku, w dodatku z wyjściem Brytyjczyków ze wspólnej unii celnej z UE. I taki rodzaj brexitu zatwierdza dzisiejsza umowa, bo silniejsze więzi z Unią wymagałyby trzymania się przez Londyn wielu wspólnych, a w zasadzie unijnych przepisów. A to byłoby nie do przełknięcia dla Johnsona i jego twardo-brexitowego skrzydła w partii rządzącej.
Brak ceł między Wlk. Brytanią i Unią nie oznacza zatem braku granicy celnej, która od 1 stycznia zacznie przecinać Kanał La Manche. Wprawdzie towary unijne i brytyjskie będą tam clone stawką zerową, ale już reeksportowane spoza UE i Wlk. Brytanii będą okładane dodatkowymi opłatami. Szczegółowe przepisy dzisiejszej umowy określają sposób clenia towarów wyprodukowanych np. częściowo w UE i częściowo w Azji. A skoro Brytyjczycy przestają automatycznie uznawać wspólne regulacje np. co do bezpieczeństwa zabawek albo detergentów, to również ta kwestia będzie wymagać dodatkowej biurokracji granicznej. Inny problem to „granica VAT-owska”. Dlatego Brytyjczycy zamierzają docelowo zatrudnić 50 tys. urzędników celnych. A około 4 proc. towarów – wedle nieoficjalnych szacunków - będzie musiało podlegać naocznej inspekcji przez służby graniczno-celne tam, gdzie dotąd – poza niedawnymi zakłóceniami epidemicznymi – przepływy handlowe były zupełnie niezakłócone, jakby odbywały się w ramach jednego kraju.
Gwarancje dla Polaków
Unijno-brytyjska umowa o wolnym handlu dotyczy głównie towarów, ale wielkie nowe utrudnienia spadną na usługodawców, co będzie najboleśniejsze dla brytyjskiego sektora finansowego (londyńskie City!). Na terenie Unii nie będzie już mógł korzystać z automatycznych certyfikatów na równi z firmami zarejestrowanymi i pozostającymi pod unijną jurysdykcją. Przed kilku miesiącami premier Johnson – ku sporemu zaskoczeniu strony unijnej – zdecydował, że obecna umowa nie będzie obejmować współpracy z polityce zagranicznej, obronnej i bezpieczeństwa. To nie oznacza zapaści, bo Wlk. Brytanią pozostaje jednym z kluczowych członków NATO, ale jednak jeszcze mocniej uderza w jej po-unijną spuściznę.
Gwarancje dla dotychczasowych praw Polaków i innych obywateli UE mieszkających i pracujących w Wlk. Brytanii (wedle stanu na koniec 2020 r.) zawiera już ratyfikowana „umowa rozwodowa” Londynu oraz Unii i w tej kwestii nie ma zmian. Ponadto Johnson na początku grudnia – pod naciskiem Unii i ekipy prezydenta elekta Joe Bidena - odpuścił projekt przepisów, które łamałyby „umowę rozwodową” co do Irlandii. Granica między unijną Irlandią oraz brytyjską Irlandią Płn. pozostanie zatem „niewidoczna” m.in. za sprawą utrzymania Ulsteru pod wieloma rygorami celnymi i rynkowymi UE.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>