UE musi zrzucić balast, by dalej móc istnieć [ANALIZA]
28 sierpnia 2015Unia Europejska ma za sobą sześć ciężkich lat, a i nadchodzące nie będą łatwiejsze. Kryzys nie pogrzebie wprawdzie idei pokojowego i partnerskiego współżycia w Europie, ale pogrzebał niektóre z europejskich ideałów. Lata kryzysu finansowego i kryzysu zadłużenia nie poszły jednak na marne - stały się gorzką nauczką. Ujawniły deficyty politycznej konstrukcji, jaką zafundowała sobie Unia Europejska w panującej po zakończeniu zimnej wojny atmosferze entuzjazmu, uparcie dążąc do tego, by stać się jedną z sił determinujących kształt nowego świata. Były to jednak lata goryczy, bo ujawniły, że państwom członkowskim UE brak sił, by te właśnie deficyty wyrugować.
Wielkie rozczarowanie
Nie udało się zrealizować żadnego z dwóch największych projektów: wzmocnienia Europy na zewnątrz i od wewnątrz.. Wręcz przeciwnie: waluta euro nie stała się wcale czynnikiem pogłębienia politycznej integracji, spowodowała raczej postępującą dezintegrację.
Zaufanie i solidarność ustąpiły miejsca nieufności i uprzedzeniom. Wspólna polityka zagraniczna i bezpieczeństwa nie spełniły pokładanych w nich pierwotnie nadziei. Unia Europejska, która miała być otoczona przyjaciółmi i partnerami, znalazła się - jak określił to brytyjski Economist - w "ring of fire". Europa i Rosja wygrażają sobie nawzajem pobrzękując szabelkami. Na Ukrainie trwa wojna. Nie ma spokoju na Kaukazie. Wojny w Syrii i Iraku mogą pogrążyć w otchłani cały Bliski Wschód. Z arabskiej wiosny pozostała jesień pełna przemocy. Państwo Islamskie jest nie do opanowania i zagraża Europie.
Pogrzebane marzenia
Europa stała się ciężko chorym pacjentem. waluta euro raz po raz wymaga natychmiastowych akcji ratunkowych. Kiedy zaczyna się robić gorąco w polityce zagranicznej, na czoło znów wysuwają się najpotężniejsze państwa i działają w myśl swoich własnych, niemieckich, francuskich czy brytyjskich, interesów. Do tego UE nie przetrawiła jeszcze ani politycznie ani finansowo potężnego poszerzenia o kraje wschodniej i południowo-wschodniej Europy. W obliczu niekontrolowanego napływu imigrantów każdy z europejskich krajów ratuje własną skórę. Jak bańka mydlana prysło marzenie jeszcze z lat 90-tych, że wspólna waluta pociągnie automatycznie za sobą integrację w obszarach gospodarki, finansów, polityki zagranicznej i bezpieczeństwa.
Kryzys jako szansa
Kryzys ujawnił nie tylko błędy konstrukcyjne UE, ale ukazał także, jak można by je wyrugować. I tak pojawia się europejski dylemat: żadne z państw członkowskich nie jest gotowe oddać europejskiej centrali ani trochę swojej suwerenności w zakresie gospodarki, systemu zabezpieczeń socjalnych, podatków i finansów ani też w zakresie polityki bezpieczeństwa. Europejska integracja od czasu pierwszych kroków w 1951 roku, zaszła bardzo daleko. Ale same narody jeszcze długo nie dotrą do punktu, w którym pozwoliłyby zastąpić swoją narodową suwerenność przez europejską federację, na przykład na wzór Republiki Federalnej Niemiec.
Trzeba zdjąć trochę balastu
Nieumiejętność polityki i narodów, by robić rzeczy niezbędne dla Europy, nie jest bynajmniej wynikiem jakiejś indywidualnej nieudolności szefów państw czy rządów. Jest ona raczej rezultatem wyolbrzymionych wyobrażeń Europy co do swoich możliwości, jakie panowały w atmosferze entuzjazmu lat 90-tych. Po tym, jak blok wschodni rozpadł się po okresie zimnowojennym, polityka europejska wzięła się za projekty przerastające jej siły. Wszyscy wierzyli, że z dnia na dzień z sytej i baczącej tylko na własne interesy Unii Europejskiej będzie można stworzyć potęgę. Mocarstwo opierające się na wspólnej walucie i wspólnej polityce zagranicznej i bezpieczeństwa, które będzie coraz bardziej homogenną i spójną wspólnotą, ale które także urośnie pod względem terytorialnym.
Ludzie nie są gotowi
Taka właśnie polityka nie tylko bagatelizowała obiektywne problemy, wynikające ze wspólnej waluty i wspólnej polityki zagranicznej, ale ignorowała opory istniejące wśród ludzi wobec samej Europy, która chciałaby zastąpić ich narodowe państwa.
Wyniki sondaży i wyborów pokazują, że Europejczycy sympatyzują z Unię Europejską. Jest miła ich sercu, jest wygodna i niesie różne korzyści. Ale nikt nie chce, aby zawładnęła ona ich codziennym życiem. Ten dylemat poruszania się między jej wymogami i jej rzeczywistą siłą nie musi oznaczać, że UE dobiegła swojego kresu, bo zupełnie na trzeźwo można z tego kryzysu wyciągnąć właściwe wnioski. Konkretnie oznacza to, że trzeba zrzucić nadmierny balast. Ponieważ z euro nie można się wycofać, wszystkie siły trzeba skoncentrować na utrzymaniu go pod kontrolą, tak żeby nie stało się ono nigdy egzystencjalnym zagrożeniem. Jednocześnie w innych obszarach, jak polityka zagraniczna czy polityka poszerzania, UE musi być bardziej realistyczna. Bowiem w tym kryzysie chodzi przede wszystkim o to, by z głównego szkieletu zachować tyle, żeby następne pokolenia zastały solidną konstrukcję, z którą będzie można dalej żyć i coś dalej budować.
Martin Winter / tł. Małgorzata Matzke
*Martin Winter w latach 1999-2013 był korespondentem "Sueddeutsche Zeitung" i "Frankfurter Rundschau" w Brukseli. W bieżącym roku ukazała się jego książka "Das Ende einer Illusion - Europa zwischen Anspruch, Wunsch und Wirklichkeit" (Edition Süddeutsche Zeitung).