Ukraińcy zabiegają o własne miejsca pamięci w Berlinie
9 maja 2023Jana, od stóp do głów w czerni, trzyma skrawek długiej flagi Ukrainy. Właśnie wybrzmiewają ostatnie słowa ukraińskiej pieśni. Po twarzy Jany ciekną łzy. – Moi pradziadkowie walczyli za wolność. Jeden z nich nie wrócił. Tak wiele osób umarło albo zostało deportowanych. A teraz historia się powtarza. Znowu jest wojna – głos Jany się załamuje.
Do Niemiec przyjechała w tym roku, z Chmielnickiego w zachodniej Ukrainie. Studiuje inżynierię w Magdeburgu. Po studiach planuje powrót, „bo ktoś będzie musiał odbudować kraj”.
W poniedziałek 8 maja idzie ulicami Berlina razem z dwustoma innymi Ukraińcami i Ukrainkami, by upamiętnić śmierć 10 milionów Ukraińców poległych w czasie II wojnie światowej. – Niemcy muszą o tym pamiętać i w końcu zrozumieć, że Związek Sowiecki składał się z wielu krajów, nie tylko Rosji, zaznacza Wlada Worobiowa, współorganizatorka marszu z Vitsche, stowarzyszenia młodych Ukraińców w Berlinie.
Cierpienie Ostarbeiterów
Organizatorom wydarzenia przyświeca jeszcze jeden cel. Chcą przypomnieć o cierpieniu Ukraińców, którzy zostali zmuszeni do pracy w czasie II wojny światowej. Dlatego marsz zaczął się przy Kulturbrauerei – budynku browaru z XIX wieku, który w 1937 roku został przemianowany na „modelową firmę narodowosocjalistyczną”.
Według danych berlińskiego Centrum Dokumentacji Pracy Przymusowej do pracy w nazistowskich Niemczech i krajach okupowanych zmuszono 26 milionów osób. Pozwoliło to na utrzymanie produkcji w wielu niemieckich firmach, zwłaszcza w przemyśle zbrojeniowym – jako że większość pracowników walczyła w Wehrmachcie. Robotnicy przymusowi trafili nie tylko do fabryk Volkswagena (który w trakcie wojny produkował broń), BMW czy Siemensa, ale byli również wykorzystywani w gospodarstwach domowych. Najliczniejsza grupą robotników przymusowych w III Rzeszy byli Polacy.
Jeńcy wojenni i obywatele Związku Radzieckiego, tzw. Ostarbeiter, byli postrzegani jako gorsi według nazistowskiej ideologii. Nie mogli się swobodnie poruszać, wielu mieszkało w obozach ogrodzonych drutem kolczastym. Szacuje się, że złe warunki pracy i życia przyczyniły się do śmierci ponad miliona jeńców wojennych ze Związku Radzieckiego i ponad 500 000 obywateli ZSRR.
Pełny obraz historii
– Niestety w Berlinie brakuje miejsca, gdzie moglibyśmy uczcić poległych w czasie II wojny światowej – mówi Worobiowa.
A upamiętnianie cierpienia narodu ukraińskiego w sowieckich miejscach pamięci nie wchodzi w grę.
– Jak mamy czuć się bezpiecznie obok pomników z cytatami Stalina i pamiątkowych tablic, które datują początek wojny na 1941 rok? Dla nas wojna zaczęła się w 1939 roku – dodaje Ukrainka.
Sowieckie miejsce pamięci w parku Schoenholzer Heide w berlińskiej dzielnicy Pankow i to w dzielnicy Treptow obstawione są policją.
– Funkcjonariusze naprawdę pilnują, żeby nikt nie pokazywał rosyjskich ani sowieckich flag – mówi Dasza, Rosjanka z inicjatywy rosyjskich emigrantów Demokrati-JA.
Jest już po 21:00, powoli zapada zmrok. Dyżur Daszy dobiega końca – aktywiści z Demokrati-JI postanowili stworzyć alternatywne miejsce pamięci po drugiej stronie olbrzymiego terenu w dzielnicy Treptow, z biało-niebieską flagą rosyjskiego ruchu pokojowego – „taką korespondującą z flagą Rosji, ale bez krwi” – i wystawą o zbrodniach sowieckiego i rosyjskiego reżimu, aby „zaprezentować pełniejszy obraz historii”. Białe plansze przymocowane do ogrodzenia zawierają między innymi informacje o Holodomorze, czyli Wielkim Głodzie, czerwonym terrorze, deportacjach grup etnicznych, Katyniu i wojnach w Syrii, Czeczenii, Gruzji i Afganistanie.
Demokratia-JA zrzesza nie tylko Rosjan, ale też Niemców a nawet Ukraińców. – Współpracujemy nieformalnie. Teraz nie ma mowy o oficjalnym dialogu ze względu na wojnę – wyjaśnia Dasza, która w Berlinie mieszka od 2014 roku.
Zaznaczyć odrębność
Worobiowa nie wyobraża sobie współpracy w tym momencie. – Nie utrzymujemy żadnego kontaktu i nie chcemy mieć nic do czynienia ani z rosyjską diasporą ani z Rosjanami. Odsuwamy się jak najdalej.
Ukraińska diaspora ma bowiem inne priorytety niż budowanie mostów, zaznacza Worobiowa, która w Niemczech mieszka od sześciu lat. – Musimy zaznaczyć naszą odrębność. To, że mamy inną historię. To, że mamy inne spojrzenie na demokrację.
Jeszcze pięć lat temu w Berlinie mało kto wiedział, gdzie leży wspomina Ewa Jakubowska w ostatnim podkaście stowarzyszenia Vitsche. „Teraz wszyscy kojarzą, gdzie jest Mikołajów, gdzie nasza Bucza. Ale wciąż trzeba wyjaśniać, że mówimy po ukraińsku a nie po rosyjsku i że nie jesteśmy ze Związku Radzieckiego, którego przecież już dawno nie ma!”.
Sofija, która mieszka w Berlinie od pięciu lat, ma podobne odczucia. – Na początku rosyjskiej inwazji Niemcy na chwilę zainteresowali się Ukrainą, ale w międzyczasie wszystko wróciło do normy. Wciąż wrzuca się nas do jednego worka z ZSRR, bez uznania naszej podmiotowości.
Stąd też sprzeciw Vitsche przeciwko zakazowi pokazywania flag. – Wspominanie rosyjskich i ukraińskich flag w jednym zdaniu, po przecinku, to jak zrównanie ich do tego samego poziomu – uważa Worobiowa i dodaje: „A to przecież to Rosja napadła na Ukrainę”.
Ukraińcy podkreślają jak ważne jest upamiętnianie historii. – Polacy przebili się ze swoją narracją historyczną. Mówi się o rzezi Woli. A o rzeziach, których dopuścili się Sowieci i Niemcy na Ukraińcach się tak szeroko nie dyskutuje – mówi Sofija.
Dlatego tak ważne jest stworzenie ukraińskiego miejsca pamięci w Berlinie. – Będziemy wywierać nacisk, aby powstało miejsce, gdzie czulibyśmy się bezpiecznie. Miejsce bez cytatów Stalina i z rzeczywistymi datami wojny. Niemcy muszą w końcu zrozumieć, że każdy ma prawo do uczczenia pamięci swoich ofiar. Wprowadzanie zakazów nie rozwiązuje sprawy. To tylko zamiatanie niewygodnych, bolesnych spraw pod dywan – uważa Worobiowa.