Upiory w operze
10 maja 2013Opera jest wspólnym dzieckiem dwóch sztuk: muzyki i teatru. Twórcy skandalizujących przedstawień zapominają o jednej prostej zasadzie: opera żyje z symbiozy tych dwóch żywiołów, na których się opiera. A żaden z nich nie powinien przeszkadzać drugiemu.
Od pewnego czasu w Niemczech obserwuje się trend do powierzania reżyserii przedstawień operowych reżyserom teatralnym a nawet filmowym (co zresztą znajduje też gorliwych naśladowców w Polsce). Nic przeciwko reżyserom teatralnym, o ile respektują oni wymagania tego szczególnego gatunku sztuki, jakim jest opera. Jednak wielu z nich traktuje operę jak teatr, a muzykę jak dodatek do akcji scenicznej. Stąd takie nieporozumienia jak ostatnio w najnowszych inscenizacjach "Tannhäusera" Wagnera w Duesseldorfie czy "Siostry Angeliki" Pucciniego w Kolonii.
Żeby była jasność: nie mam nic przeciwko współczesnym inscenizacjom. Wszystko jest dobre i dopuszczalne, pod warunkiem, że nie przeszkadza w odbiorze muzyki. Akcja sceniczna ma wspomagać magiczny język dźwięków. Do opery idę po to, by przeżyć ładunek emocji zawarty w partyturze. Jeśli chcę przeżyć natury intelektualnej czy wizualnej, idę do teatru czy do kina.
W przypadku takich "udziwnionych" inscenizacji operowych mam jedną radę - zamknąć oczy i posłuchać. Tyle, że to już nie jest opera, tylko koncert.
Bartosz Dudek
red. odp. Małgorzata Matzke