Węgry. „Orban nie toleruje żadnych krytycznych głosów”
17 marca 2021Deutsche Welle: Klubradio straciło w lutym koncesję na nadawanie na swojej dotychczasowej częstotliwości 92,9 FM i odtąd dostępne jest już tylko w internecie. W ubiegłym tygodniu Rada Mediów odrzuciła wniosek o przyznanie nowej częstotliwości. Jak ocenia pan tę decyzję?
Andras Arato*: Była haniebna, podła i tchórzliwa. Była to decyzja polityczna, a nie oparta na przesłankach prawnych, bo władze i ich przywódca Viktor Orban nie tolerują żadnych krytycznych głosów.
Jakie argumenty przeciwko miała Rada Mediów?
- Nasz 350-stronicowy wniosek został odrzucony ze względu na jeden błąd formalny i kilka merytorycznych. Błąd formalny polegał na tym, że przedstawiając ramówkę nie wypełniliśmy dodatkowego formularza dla audycji, która miała być powtórką, a jedynie wpisaliśmy, że będzie to powtórka. Błąd merytoryczny był na przykład taki, że w jednej części formularza podaliśmy, że jedna z audycji trwać będzie 50 minut, a w innej części formularza napisaliśmy przez przypadek, że będzie trwać 45 minut.
Rada Mediów zarzuciła wam również, że od lat macie straty finansowe, dlatego nie jesteście w stanie prowadzić rozgłośni...
- To podłe kłamstwo. Klubradio nadaje od dwudziestu lat, płaci wynagrodzenia swoim pracownikom i reguluje wszystkie inne należności. Nie może być mowy o tym, że nie jesteśmy w stanie prowadzić rozgłośni. Jeśli chodzi o straty, to są one w zasadzie tylko księgowe. Dziesięć lat temu przechodziliśmy trudny okres, w którym wspomogłem radio prywatnym kredytem. Formalnie rzecz biorąc radio jest mi winne pieniądze. Ale od 2015/16 roku wsparcie finansowe ze strony naszych słuchaczy wzrosło tak mocno, że w praktyce nie mamy żadnych strat.
Zamierza pan zaskarżyć decyzję Rady Mediów do sądu. Jakie są szanse na powodzenie?
- Myślę, że niewielkie, bo węgierskie sądy administracyjne już od lat są pod rosnącym politycznym wpływem. Kiedy we wrześniu ubiegłego roku Rada Mediów zdecydowała o nieprzedłużaniu nam koncesji, kończącej się w lutym, złożyliśmy skargę do sądu administracyjnego w Budapeszcie. Została ona odrzucona, odczytywanie uzasadnienia wyroku trwało mniej niż minutę, a sąd w żaden sposób nie odniósł się do naszych argumentów. Teraz ten sam sąd będzie rozpatrywał skargę na odrzucenie przez Radę naszego wniosku.
Klubradio od dziesięciu lat znajduje się pod obstrzałem. Odebrano wam wpływy z reklam, straciliście koncesję na nadawanie poza Budapesztem, przez lata toczyliście sądowe batalie z Radą Mediów, teraz tracicie koncesję w Budapeszcie. Wydaje się, że to jakby modelowe postępowanie. Dlaczego właśnie przeciwko wam?
- Nie mogę wykluczyć, że Orban ma ambicję, aby nas wykończyć, bo mimo wszystkich podjętych kroków tak długo udaje się nam przetrwać. Ale nie wiem tego. Myślę, że wyróżniamy się, bo na Węgrzech prawie nie ma już niezależnej prasy. Jednocześnie jest zasadnicza różnica między nami i innymi mediami. Wiele z nich zostało wykupionych przez bliskich Orbanowi biznesmenów, przez co premier mógł twierdzić, że nie ma z tym nic wspólnego. W naszym przypadku chodzi jednak o państwową instytucję, obsadzoną wyłącznie ludźmi Orbana, która występuje przeciwko nam.
Kilka dni temu Parlament Europejski debatował o sytuacji mediów w Polsce, na Węgrzech i Słowenii. Wspominano także o sprawie Klubradia. Jak ocenia pan reakcję Unii Europejskiej?
- Cieszę się, że ta debata się odbyła, ale ogólnie rzecz biorąc muszę powiedzieć, że UE zbyt późno zdała sobie sprawę z charakteru tych populistycznych porządków. Kiedy Orban przejął władzę w 2010 roku, Unia Europejska powinna była w ciągu, dwóch, trzech lat zdać sobie sprawę, że te zmiany są niezgodne z wartościami europejskimi. Już wtedy powinna była coś zrobić, zamiast wykazywać wielką gotowość do kompromisów i pozwalać na dalsze działania.
A co Unia Europejska może zrobić teraz?
- Może utrzymywać sprawę Klubradia na agendzie i regularnie robić Orbanowi nieprzyjemności. Ale ogólny problem jest w czymś innym. Jesteśmy w historycznie niepowtarzalnej, a zarazem absurdalnej sytuacji, bo prowadzona przez Orbana tak zwana walka o wolność przeciwko Brukseli, finansowana jest miliardami z Brukseli. Rozwiązaniem byłoby najdalsze jak się tylko da odsunięcie rządu Węgier od rozdzielania unijnych pieniędzy i kierowanie ich prosto do odbiorców, na przykład do samorządów, aby Orban i jego otoczenie nie mogli już czerpać z tego korzyści.
Odkąd nie przedłużono wam koncesji na nadawanie na UKF, działacie już tylko w internecie. Jak wam idzie?
- Wcześniej mieliśmy każdego dnia średnio od 150 do 200 tys. słuchaczy. Nasza słuchalność w internecie jest trudna do zmierzenia, ale myślę, że nie jest niższa niż 100 tys. Pomogła nam prywatna inicjatywa na Facebooku, która ma już ponad 6 tys. członków i która pomaga przestawić się na wersję internetową osobom starszym albo zbiera stare smartfony i rozdaje słuchaczom. Dostajemy też listy od słuchaczy z prowincji, którzy piszą, że dowiedzieli się o nas dopiero teraz, z powodu działań Rady Mediów i zaczęli regularnie słuchać w internecie.
Jaką przyszłość widzi pan dla niezależnych mediów na Węgrzech?
- W przyszłym roku w kraju odbędą się wybory parlamentarne. Jeśli uda się w odsunąć Orbana, to niezależne media mają przyszłość. W innym wypadku nie. Bo w tym półdyktatorskim systemie nie ma miejsca na nic niezależnego.
*Andras Arato, rocznik 1953, jest inżynierem budownictwa, przedsiębiorcą, fotografem i autorem książek. W roku 2001 został większościowym udziałowcem utworzonej dwa lata wcześniej rozgłośni Klubradio. Od tego momentu nadająca z Budapesztu stacja stała się jedną z najważniejszych polityczno-kulturalnych rozgłośni radiowych na Węgrzech.