Węgry: Zniesienie stanu wyjątkowego niewiele zmieni
17 czerwca 2020Gdy pod koniec marca Viktor Orbán ogłosił na Węgrzech nieograniczony czasowo stan wyjątkowy z powodu koronakryzysu, wywołało to natychmiast silne echo i wzburzenie za granicą. Premier Węgier zyskał bowiem prawo rządzenia dekretami, nie wymagającymi zatwierdzania ich przez parlament, co w ocenie licznych komentatorów równało się wprowadzeniu w tym kraju dyktatury.
Niecałe dwa miesiące później Orbán i członkowie jego gabinetu rządowego zgotowali wszystkim swoim krytykom dużą niespodziankę. Oznajmili, że w drugiej połowie czerwca stan wyjątkowy zostanie uchylony. Co więcej, oczekują teraz, że wszyscy ci, którzy wysunęli pod adresem Węgier nieuzasadnione zarzuty polityczne i prowadzili przeciwko nim brudną kampanię zniesławiająca ten kraj i jego kierownictwo, zdobędą się na przeprosiny. Węgry, jako państwo członkowskie UE, w żadnym wypadku nie stały się bowiem dyktaturą, tylko zwalczały pandemię koronawirusa. I zwalczały ją tak skutecznie, że mogą sobie teraz pozwolić na zniesienie stanu wyjątkowego.
Właśnie to już uczynił węgierski parlament i trzeba jeszcze tylko poczekać aż rząd w Budapeszcie poda oficjalną datę zakończenia stanu wyjatkowego. Najprawdopodobniej nastąpi to jutro, 18 czerwca o północy. Wielu obserwatorów politycznych było zdania, że Orbán będzie chciał utrzymać stan wyjątkowy przynajmniej do jesieni albo nawet do końca roku, żeby móc dalej rządzić dekretami. Jak widać, pomylili się. Dlatego szef węgierskiego rządu mógł napisać na swojej stronie na Facebooku, że "wszyscy, którzy w kraju i za granicą gardłowali o dyktaturze, mogą teraz za to przeprosić".
Czy to nowa, sprytna zagrywka Orbána?
Tymczasem w rzeczywistości formalne zniesienie stanu wyjątkowego na Węgrzech wcale nie jest sprawą całkowicie jednoznaczną. Parlament w Budapeszcie ogłosił bowiem zakończenie nadzwyczajnych uprawnień, przysługujących premierowi w okresie stanu wyjątkowego, ale równocześnie przegłosował nową ustawę dotyczącą tak zwanego "medycznego stanu zagrożenia". Ten neologizm oznacza w praktyce wprowadzenie na Węgrzech nowego stanu wyjątkowego, podczas którego Victor Orbán w dalszym ciągu będzie mógł rządzić dekretami, które będzie jeszcze trudniej komukolwiek kontrolować niż do tej pory.
Obecny stan wyjątkowy wymagał przynajmniej formalnego zatwierdzenia go przez parlament pod koniec marca. Dopiero wtedy Orbán zyskał prawo do rządzenia przy pomocy dekretów. Nowa ustawa idzie tu dalej. Teraz rząd może bowiem na wniosek naczelnego lekarza kraju ogłosić wprowadzenie "medycznego stanu zagrożenia", bez konieczności wcześniejszego skonsultowania tej decyzji z parlamentem.
Obrońcy praw obywatelskich biją na alarm
"Medyczny stan zagrożenia" będzie na razie obowiązywał przez sześć miesięcy, ale w razie potrzeby rząd może go przedłużyć. W tym czasie premier może ogłaszać swoje dekrety, także te niezgodne z obowiązującym prawem, pod warunkiem, że poinformuje o nich komisję zdrowia węgierskiego parlamentu.
Po zapoznaniu się z projektem nowej ustawy najważniejsze węgierskie organizacje obrońców praw obywatelskich uderzyły na alarm. W ich oczach zniesienie stanu wyjątkowego w jego dotychczsowej formie jest niczym innym jak tylko "optyczną zmyłką", napisały we wspólnym oświadczeniu węgierski Komitet Helsiński, Węgierska Unia na Rzecz Praw Człowieka (TASZ) i węgierski oddział Amnesty International. "Jeżeli ten projekt zostanie uchwalony w jego obecnej formie, rząd będzie mógł ponownie rządzić przez nieokreślony czas przy pomocy dekretów, bez minimalnego zabezpieczenia konstytucyjnego", stwierdzają sygnatariusze tego apelu.
Rządzenie dekretami, wygodne i zarazem groźne
Co prawda także projekt nowej ustawy, podobnie jak dotychczasowa ustawa o nieograniczonym czasowo stanie zagrożenia, ma na celu, jak powiedziano, tylko zwalczanie epidemii koronawirusa i nakłania rząd do zachowania niezbędnego umiaru, ale doświadczenia z trzech ubiegłych miesięcy dowodzą, że w praktyce może być z tym różnie.
Od końca marca Viktor Orbán ogłosił ponad 200 dekretów, a jego ministrowie wydali podobną liczbę najrozmaitszych zarządzeń. Taka ich mnogość utrudnia zorientowanie się o co w nich naprawdę chodzi i narusza porządek prawny w kraju. Wiele z nich wcale bowiem nie dotyczy koronakryzysu, tylko spraw politycznych i gospodarczych.
Kontrola parlamentu została w praktyce zniesiona
Biznesmeni z najbliższego otoczenia premiera Orbána otrzymali wiele lukratywnych zleceń. Ograniczono dostęp dziennikarzy do informacji i ochronę danych. Władzom lokalnym odebrano zyski z podatków i ograniczono inne źródła ich dochodów. Dotyczy to zwłaszcza miast i gmin rządzonych przez przedstawicieli opozycji. Przeciwko nim skierowana jest także akcja mająca na celu ograniczenie finansowania działalności partii politycznych, ponieważ kampanie polityczne finansowane z podatków prowadzi na Węgrzech głownie rząd premiera Orbána, a nie jego partia Fidesz.
Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>
Máte Szabó, ekspert ds. prawnych organizacji TASZ powiedział w rozmowie z DW o jednoznacznym nadużywaniu ustawy o stanie wyjątkowym do celów politycznych. Na jej podstawie wydano bowiem wiele dekretów ograniczających mechanizmy kontrolne władzy ustawodawczej nad wykonawczą, a projekt nowej ustawy jeszcze bardziej pogarsza sytuację. Jeśli zostanie ona uchwalona, to na Węgrzech praktycznie zniknie kontrola parlamentu nad rządem, pokreślił Máte Szabó.