„Wojenne porno”. Wywiad z fotografem Christophem Bangertem
18 czerwca 2014Fotograf Christoph Bangert opublikował album ze zdjęciami, które odrzuciłaby redakcja każdej gazety. ‘'War porn'' (,,Wojenne porno'') zawiera drastyczne, krwawe, surowe obrazy wojny. W rozmowie z DW wyjaśnia, dlaczego nie możemy odwracać wzroku od bezmiaru okrucieństwa konfliktów zbrojnych.
DW: Gdy przegląda się Pana najnowszą publikację, widzi się wojnę bez jakiegokolwiek retuszu: ludzkie zwłoki bez głowy, wyrzucone na śmietnik, pożerane przez psy. Dziecko pozostawione samotnie w koszyku po wkroczeniu do domu żołnierzy. Nagie i zmaltretowane ciało w przesiąkniętym krwią prześcieradle. Czy zdjęcia z wojny muszą być aż tak brutalne?
Christoph Bangert: Muszą być tak brutalne jak sama wojna. W wojnie nie ma nic świętego, szczególnego. Istnieje, odkąd istnieje ludzkość. I to musi być dobrze udokumentowane, jak wszystko inne. Od nas zależy, co z tym zrobimy, czy wyciągniemy jakieś wnioski czy też nie.
Kiedy oglądam Pana zdjęcia, czuję taki nagły impuls, żeby odwrócić wzrok. Pan patrzy na okropieństwa wojny z odległości zaledwie kilku metrów. Jak Pan to znosi?
To jest dla mnie bardzo trudne. Ale jeśli jest się fotografem, trzeba się przemóc, pracować, być profesjonalistą nawet w ekstremalnych sytuacjach. To bardzo ważne. Wyruszam z aparatem fotograficznym w regiony ogarnięte wojną, ponieważ mam obowiązek uchwycić te straszne obrazy, a potem je opublikować. Problem w tym, że czasem nie dostaję zgody na ich publikację. I z tego względu narodził się pomysł wydania ‘'War Porn''.
Wiele z fotografii z tej książki nigdy nie zostało opublikowanych przez żadne media ze względu na to, że ukazują zbyt brutalne i zbyt szokujące sceny. Także i my dołączamy do tego wywiadu jedynie te mniej drastyczne. Rozumie Pan ten rodzaj autocenzury, obrony przed potwornościami?
To zupełnie naturalna reakcja. Ta autocenzura przebiega w trzech etapach. Pierwszej dokonuje jeszcze sam fotograf. Mam mnóstwo zdjęć, których nie wysyłam do wydawnictwa, robię selekcję. Następnie wydawcy decydują czy, a jeśli tak, to co chcą pokazać. I wreszcie trzeci etap, najbardziej interesujący, cenzura, której wszyscy dokonujemy. Jako obserwatorzy, często nie potrafimy zmusić się, by patrzeć, odrzucamy obrazy okrucieństwa, nie przyjmujemy ich do wiadomości, wypieramy, wolimy ich nie dostrzegać. War porn nie jest więc tylko apelem skierowanym do mediów, ale również do nas samych, jako obserwatorów. Jesteśmy zobowiązani, by rejestrować z rzeczywistości także to, co niewygodne, bolesne, trudne.
Dlaczego powinniśmy oglądać takie fotografie?
Musimy konfrontować się z takimi rzeczami, ponieważ one naprawdę się wydarzyły. Wciąż najbardziej zapadają nam w pamięć obrazy. Łatwiej przypominamy je sobie niż dźwięki, słowa na papierze czy nagrania. Więc fotografia kreuje wspomnienia. Jeśli w reportażach pominiemy horror i terror związany z wojną, ludzie zapomną o tych aspektach. W tym tkwi niebezpieczeństwo. Oczywiście, wszystko zależy od kontekstu, po co brutalne zdjęcie ma zostać opublikowane. Jeśli chodzi o to, by taką fotografię umieścić na okładce tabloidu, żeby szokować, żeby zwiększyć nakład, to nie ma sensu. Musimy pójść o krok dalej.
Co to znaczy?
Często stykamy się ze zdjęciami pokazującymi dramat wojny – czołgi rozjeżdżające młodych ludzi z kałasznikowami. Widzimy takie rzeczy tysiące razy i przychodzi nam to stosunkowo łatwo. Najtrudniej ukazać i zobaczyć cząstkę prawdziwego wojennego piekła. To ostatecznie szalone przedsięwzięcie, ale nasza praca polega na znalezieniu właściwego kontekstu, sposobu, jak to pokazać. Szukałem go, przygotowując materiał do ,,War porn''.
Jednak, czy oglądając często sceny pełne przemocy, nie stajemy się nią znużeni, obojętni?
Nie sądzę. To są tak straszne obrazy, które dotykają każdego. Nie można się do nich przyzwyczaić. Weźmy na przykład zdjęcia z wyzwolenia Auschwitz. Gdybyśmy byli znieczuleni na coś takiego, przestalibyśmy być ludźmi. Nie chodzi o to, by takie fotografie oglądać każdego dnia, ale by choć raz je zobaczyć. Ale my boimy się, ponieważ chcemy od tego uciec, ponieważ to jest trudne…
Nie boi się Pan, że odbiorcy ,,War porn'' będą kierować się niezdrową ciekawością? Tytuł przywodzi przecież na myśl pornografię obecną w wojskowych koszarach.
Te zdjęcia są do pewnego stopnia zdehumanizowane. To wydarzenie, rzeczywistość jest nie do zniesienia, a nie sama fotografia, odbicie pewnego jej wycinka. Rzeczywistość wygląda jeszcze o wiele gorzej niż to, co widać później na zdjęciu. Tego nie sposób całkowicie uchwycić. Ale to nie znaczy, że mamy nie próbować oddać jak najwierniej wojennego koszmaru i nie robić ani nie publikować takich fotografii. Można nazywać to pornografią czy perwersją, ale doświadczenie nauczyło mnie, że często bywa to wygodna wymówka, by nie oglądać takich zdjęć i ignorować to, co przeraża, wstrząsa. Nic nie zwalnia nas z tej powinności.
Czy piękne fotografie wojny nie są absurdem?
Wojna to absurd. Na wojnie dzieją się dziwne, pozbawione sensu rzeczy. To okropne. Ale mój zawód polega na robieniu dobrych zdjęć. To nie znaczy, że wydarzenia, które fotografuję, uważam za dobre. Nie mogę robić kiepskich zdjęć dlatego, że tematyka jest bardzo poważna. Złych nikt nie ogląda. A ja chcę, by ludzie naprawdę przyjrzeli się tym obrazom.
Czy Pana praca pomaga jakkolwiek ofiarom, bohaterom Pana zdjęć?
Nie pomagam nikomu. Ja jedynie rejestruję to, co widzę i czego doświadczam, najszczerzej i najbardziej prawdziwie, jak potrafię, nawet jeśli nigdy nie jestem bezstronny.
Zdarzyło się Panu kiedyś rozpłakać na widok tego, co Pan zobaczył i czego Pan doświadczył, fotografując?
Mnie nie, ale niektórym moim kolegom. Najtrudniejszy dla mnie, jako fotografa moment, kiedy emocje biorą górę nad profesjonalizmem, przychodzi później. Przy pracy muszę być bardzo skoncentrowany, wszystko dzieje się bardzo szybko. Skupiam się na tym, żeby zrobić technicznie dobre zdjęcie. Nie ma czasu na refleksję. Dopiero gdy później je oglądam, dociera do mnie, co widziałem. I to jest bardzo ciężkie. Te zdjęcia zostają nie tylko w moim aparacie i na twardym dysku, ale także w mojej głowie. To przekleństwo ale zarazem błogosławieństwo. Wielu ludzi, którzy byli w ekstremalnych sytuacjach- żołnierze, również ludność cywilna mieszkająca na terenach ogarniętych przez wojnę – traci wszystko, nie ma nic, wraca z pustymi rękami. Posiadanie tych wszystkich obrazów w mojej głowie jest dla mnie wielkim bogactwem. Bardzo trudno wyrazić to wszystko, czego doświadczyłem, słowami. Kiedy opowiadam o tym mojej rodzinie i przyjaciołom, nie muszę mówić dużo – po prostu pokazuję im swoje zdjęcia.
Christoph Bangert (ur. w 1978 r.)- fotograf i dziennikarz. Studiował fotografią w Dortmundzie i Nowym Jorku. Pracuje na obszarach kryzysowych i wojennych m.in. w Afganistanie, Darfurze, Pakistanie, Nigerii i Palestynie. Dokumentował dla ,,New York Timesa'' wojnę w Iraku i otrzymał wiele nagród.
Monika Griebeler/ tłum. Zuzanna Liszewska
red.odp.: Małgorzata Matzke