„Zeitenwende“ – szansa na zmianę w niemieckim społeczeństwie
12 marca 2024Przypuśćmy, że 24 lutego 2022 r., gdy rosyjskie wojska rozpoczęły zmasowany atak na Ukrainę, przykładowy pan Schmidt ze strachu przed III wojną światową poddał się hibernacji. Załóżmy też, że po upływie przeszło dwóch lat doszło do jego awaryjnego przebudzenia. Na pana Schmidta w 2024 r. czeka nie lada szok kulturowy.
Tuż przed rosyjską inwazją jeszcze 71 proc. jego współobywateli sprzeciwiało się dostawom jakiejkolwiek broni Ukrainie. Ponad połowa chciała za wszelką cenę uruchamiać Nord Stream 2.
Obecnie po ukraińskich stepach sprawnie przemieszczają się Leopardy i tony innego zabójczego sprzętu „Made in Germany”. Ich lufy wymierzone są w kierunku rosyjskich pozycji. Ewangelicki pastor i były prezydent Joachim Gauck i tak apeluje o zwiększenie dostaw broni. Niegdyś pacyfista i polityczny rebeliant Joschka Fischer chce przywrócenia obowiązkowej służby wojskowej, a minister obrony Boris Pistorius jest najpopularniejszym politykiem w kraju.
To, że kraj czeka „Zeitenwende“, czyli epokowa zmiana, już trzy dni po rosyjskim ataku zapowiedział kanclerz Olaf Scholz. Jednak do zmian nie doszło tylko ze względu na wytyczne urzędu kanclerskiego. Wiele z nich to efekt wsłuchania się w argumenty płynące z Europy Środkowo-Wschodniej.
Trudne początki
– W ciągu dwóch ostatnich lat podejście niemieckiego rządu bardzo się zmieniło – przekonuje w rozmowie z polską redakcją Deutsche Welle Iryna Szulikina z berlińskiej organizacji Vitche. Grupa powstała głównie z inicjatywy Ukrainek mieszkających w stolicy Berlina. Po inwazji Rosji na Ukrainę stwierdziły, że muszą z postulatami broniącej się ojczyzny dotrzeć do niemieckich polityków i społeczeństwa.
Początki były trudne. Niemcy chcieli solidarności Ukraińcami. Jednocześnie na demonstracjach pokojowych nie życzyli sobie haseł nawołujących do dostarczania niemieckiej broni. Intelektualiści słali listy do kanclerza, aby ten nie angażował się w konflikt na wschodzie kontynentu. A niemiecki rząd faktycznie bardzo długo zwlekał z organizacją dostaw sprzętu wojskowego na większą skalę.
Pierwsze miesiące działalności Iryny Szulikiny i zespołu Vitche skupiało się więc na mozolnym przekonywaniu niemieckiej opinii publicznej, że pokój w Ukrainie trzeba wywalczyć. A do walki potrzebna jest broń. I tak grupa młodych kobiet, po części jeszcze studentek, zaczęła specjalizować się w tematyce militarnej i przywykła do politycznych rozmów z kluczowymi politykami w kraju.
Transfer wiedzy
Przestrzeń do wywierania wpływu na kierunek przełomu szybko dostrzegła także Hanna Radziejowska, szefowa berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego. – To nie chodzi tylko o przemowę Scholza i reformę Bundeswehry. To także długofalowy proces, który cały czas trwa i szansa na zmianę w niemieckim społeczeństwie, na inne zrozumienie Europy Środkowo-Wschodniej, Polski, Ukrainy, ale i Rosji – przekonuje w rozmowie z DW.
Finansowany przez państwo polskie Instytut Pileckiego nie wahał się po rozpoczęciu rosyjskiej inwazji zabierać głos w debatach na temat błędów niemieckiej Ostpolitik i niedostrzegania argumentów państw Europy Wschodniej. – W sumie, przez te dwa lata sporów udało się wymusić kluczowe dla naszego regionu zmiany, np. w energetyce lub w kwestii dostaw broni – uważa.
Berliński oddział Instytutu wraz z ukraińskimi partnerami opracował raport na temat rosyjskich zbrodni wojskowych. Dokument skupia się na gwałtach, których rosyjscy żołnierze dopuścili się na Ukrainkach. Radziejowska wskazuje, że publikacja dokumentu po niemiecku w Berlinie wywołała poruszenie opinii publicznej. Kolejny raz zadziałał transfer wiedzy i doświadczeń z Europy Środkowo-Wschodniej w kierunku zachodnim. – Bo to, co my już wiemy, czyli że rosyjska okupacja oznacza bezwzględną brutalność i zniszczenie, było dla Europy Zachodniej dotąd nieczytelne – podkreśla polska ekspertka.
Agresja rosyjska wywołała także zmianę w edukacji. Do biura Instytutu Pileckiego, które położone jest zaraz przy Bramie Brandenburskiej regularnie przyjeżdżają niemieckie grupy szkolne. Chcą zobaczyć wystawę o życiu Witolda Pileckiego i wziąć udział w warsztatach na temat dwóch totalitaryzmów, nazistowskiego i sowieckiego. Zapotrzebowanie na rozszerzenie klasycznego programu szkolnego o nowe wątki zwiększa się.
To wciąż za mało
Obecnie Berlin stał się głównym europejskim dostawcą pomocy wojskowej dla Kijowa. Nie oznacza to, że ukraińscy aktywiści z Vitche mogą spocząć na laurach. Rosyjski aparat wojskowy nie próżnuje i pozyskuje wciąż nowych żołnierzy i sprzęt. To Rosjanie w ostatnich tygodniach częściej napierają na ukraińskie linie obrony, a nie na odwrót.
– Dotychczasowe wsparcie jest dla nas ważne. Tak samo, jak niemieckie inwestycje w obronność. Ale to wciąż za mało – wskazuje Iryna Szulikina. „Ukraina potrzebuje Taurusów”, najbardziej palący postulat Kijowa wobec Niemiec, pojawił się na plakatach podczas demonstracji przed Bramą Brandenburską, którą Vitche zorganizowało 24 lutego br., w drugą rocznicę rosyjskiej inwazji.
Kilka tysięcy demonstrantów przywitał burmistrz Berlina Kai Wegner z CDU. Przekonywał, że Taurusy muszą w końcu trafić do Ukrainy. Szulikina twierdzi, że ten postulat ma także poparcie przynajmniej dużej części rządzącej koalicji. Hamulcowym wydaje się być jak zwykle kanclerz Scholz. Jednak historia z Leopardami pokazuje, że urząd kanclerski może zmienić zdanie. W taki rozwój wydarzeń i tym razem wierzy ukraińska aktywistka. – W końcu do tego dojdzie. Wielu Niemców zrozumiało już z czym wiąże się obrona własnego kraju, że są potrzebne do tego także rakiety dalekiego zasięgu – mówi.
Wykorzystać moment
Hanna Radziejowska jest przekonana, że obecny moment w Niemczech jest ważny i trzeba go wykorzystać. – Debata wokół „Zeitenwende“ toczy się w Niemczech na serio i to ma znaczenie, że zajmujemy w niej głos – przekonuje. Od bieżącego roku z nową perspektywą zza wschodniej granicy zapoznają się niemieccy żołnierze.
– Bundeswehra wpisała Instytut Pileckiego na listę zalecanych instytucji. Przyjeżdżają do nas grupy oficerów, aby na podstawie życia Pileckiego wynieść lekcję na temat europejskich wartości – mówi Radziejowska. Dodaje pół żartem, że dobrze zbudowani wojskowi budzą zaufanie. – W Polsce istnieje pewien niepokój w stosunku do niemieckiej armii. Ma to związek z powojenną traumą. Na tym jednak polega budowanie dialogu, żebyśmy ze sobą mogli coraz lepiej współpracować. Niemcy są naszym partnerem i sojusznikiem – puentuje.