"Sługa Narodu" – tak nazywa się partia ukraińskiego prezydenta. Ta nazwa to jednocześnie program – Wołodymyr Zełenski i jego partia chcą służyć ukraińskiemu narodowi. Jednak w relacjach z Donaldem Trumpem Zełenski chce najwidoczniej dowieść, że jest także do usług amerykańskiego prezydenta. Lizusostwo – to słowo najodpowiedniej oddaje postawę ukraińskiego prezydenta.
Lektura protokołu tej właściwie poufnej rozmowy obu polityków z 5 lipca 2019 dostarcza wielu ciekawych informacji. Notatka została opublikowana, ponieważ Trump znalazł się w swoim kraju pod taką presją, że został zmuszony do ujawnienia tego dokumentu. Wynika z niego, że prezydent USA rzeczywiście ostro naciskał na swojego ukraińskiego kolegę. I chodzi przy tym nie tyle o interesy USA, ale o skompromitowanie potencjalnego głównego rywala Trumpa w przyszłorocznych wyborach prezydenckich, polityka Demokratów i byłego wiceprezydenta Joe Bidena.
A jak reaguje Zełenski? Schlebia Trumpowi, prawi same komplementy, a nawet w pewnym momencie nazywa swojego rozmówcę "wielkim nauczycielem". Chętnie zgadza się spełnić życzenie Trumpa. Sługa ukraińskiego narodu przemienia się w sługę prezydenta USA, a swój kraj czyni pionkiem na szachownicy amerykańskiej polityki wewnętrznej.
Nic w zamian
Jasne, że w polityce zawsze chodzi o interesy. Problemem Zełenskiego jest jednak to, że w relacji z Trumpem w ogóle nie reprezentował interesów swojego kraju. Przede wszystkim przymilał się jak dziecko. Ani nie wykorzystał tej rozmowy, by nakłonić USA do inwestycji gospodarczych w nękanym kryzysami kraju, ani nie próbował przekonać Trumpa do udzielenia pomocy w przeprowadzeniu reform, które obiecał Ukraińcom.
Zełenski chwalił wprawdzie amerykańskie sankcje przeciwko Rosji i pomoc wojskową dla ukraińskiej armii. Ale nie mówił nic o ewentualnym wsparciu USA na rzecz dyplomatycznego rozwiązania konfliktu z Rosją, chociaż wielu Ukraińców właśnie tego by oczekiwało. Nie wspomniał też, że chce zakończyć wojnę w Donbasie, a jest to główny temat jego prezydentury i amerykańskie wsparcie bardzo by mu się przydało.
To wszystko jednak nie jest ważne w momencie, gdy Zełenski w lipcu tego roku w końcu ma szansę na rozmowę z "panem prezydentem", którego do dziś nie odwiedził w Białym Domu, a spotkał go tylko raz i to krótko w kuluarach Zgromadzenia Ogólnego ONZ. A przecież obaj są tak jednomyślni co do tego, jak ważne są Stany Zjednoczone dla Ukrainy, a jak rzekomo mało ważna jest Ukraina dla Europejczyków, a przede wszystkim dla Angeli Merkel. No cóż, w tej rozmowie znaleźli czas na drwiny z niemieckiej kanclerz i francuskiego prezydenta.
Dopiero potem Trump przeszedł do meritum, swojego meritum. Kilkakrotnie i z wielką pasją naciskał na Zełenskiego, by ten pozyskał informacje na temat syna Joe Bidena, Huntera, który miał być zamieszany w podejrzane interesy na Ukrainie.
Pikantny szczegół
Trump nawet jednym słowem nie zająknął się na temat szeroko rozpowszechnionej na Ukrainie korupcji i klienteliźmie. Jednoznacznie żądał wszczęcia śledztwa przeciwko synowi Bidena, który w czasach Poroszenki stał na czele jednej z ukraińskich firm energetycznych. I nawet nie amerykański wymiar sprawiedliwości, ale adwokaci Trumpa mieliby pomóc w tym Ukraińcom. Pikantnym szczegółem jest to, że akurat w tym samym czasie, w którym odbyła się rozmowa Trumpa z Zełenskim. USA rzeczywiście chwilowo wstrzymały pomoc wojskową dla Ukrainy. O tym jednak w rozmowie nie było ani słowa.
Podejrzenie nasuwa się jednak samo, że Trump wywarł presję w osobistej sprawie na głowę obcego państwa. Zagrał tą kartą ponieważ nie mógł, lub nie chciał, inaczej. Zbyt wielkie jest uzależnienie Ukrainy od USA. Nic dziwnego, że amerykańscy Demokraci widzą w tym powód do rozpoczęcia procedury impeachmentu.
Paradoksalnie to Zełeński, którego partia wprowadziła na wzór USA możliwość usunięcia prezydenta z urzędu, swoją opartą na lizusostwie polityką wobec Trumpa dostarczył przeciwnikom obecnego lokatora Białego Domu pretekst do wszczęcia takiej procedury.