8 maja. "Czarny dzień" czy "Dzień wyzwolenia"?
8 maja 2015Zdaniem prof. Josta Dülffera z uniwersytetu w Kolonii, trzeba rozróżnić między znaczeniem, które dzisiaj przypisujemy zakończeniu II wojny światowej w Europie, a tym, jakie niósł ze sobą jej koniec dla świadków tych wydarzeń zarówno w Niemczech, jak i w wielu krajach europejskich. W Niemczech "nie tylko osoby sprawujące najwyższe urzędy państwowe, lecz także cywilne, uważały obalenie reżimu nazistowskiego za klęskę narodową. Dla wielu osób aktywnie lub biernie wspierających nazizm oznaczało to nagły zwrot ku niepewnej przyszłości" - tłumaczy historyk, zwracając jednocześnie uwagę na to, że podczas gdy w Niemczech zachodnich sceptycyzm, lęk i strach przed wyzwolicielami szybko ustąpiły miejsca optymizmowi towarzyszącemu rozwojowi gospodarczemu w duchu demokracji, w Niemczech wschodnich oraz w innych krajach Europy środkowej i wschodniej, radość z wyzwolenia spod niemieckiej okupacji tłumiona była wskutek polityki represji i zniewolenia prowadzonej przez Moskwę.
"Czarny dzień" czy "dzień wyzwolenia"?
Punktem zwrotnym w debacie na temat rocznicy 8 maja w RFN było słynne przemówienie prezydenta federalnego Richarda von Weizsäckera w 40. rocznicę kapitulacji III Rzeszy. Podczas, gdy w 1955 roku kanclerz Adenauer mówił o "czarnym dniu" w historii Niemiec, trzydzieści lat później Weizsäcker nazwał dzień zakończenia wojny i upadku reżimu nazistowskiego „dniem wyzwolenia”. Ta wypowiedź wywołała kontrowersje, ale i coś w rodzaj katharsis - twierdzi politolog prof. Klaus Ziemer. Były dyrektor Niemieckiego Instytutu Historycznego w Warszawie podkreśla, że dziś w społeczeństwie niemieckim istnieje szeroki konsensus co do tego, że 8 maja był dniem wyzwolenia. Podobnie jak prof. Dülffer także Ziemer zwraca uwagę na to, że w przypadku NRD oraz innych krajów pozostających w strefie wpływów Związku Radzieckiego, "dopiero przełom 1989/1990 dał – także Niemcom w NRD – możliwość politycznego samookreślenia i tym samym »wyzwolenia«, o którym mówił Weizsäcker".
Daleko do wspólnej oceny
Kontrowersje w przededniu uroczystości w Gdańsku 7 i 8 maja oraz w Moskwie 9 maja wskazują na to, że w Europie nie ma jednomyślnej oceny zakończenia II wojny światowej.
- Z jednej strony instrumentalizacja historii przez Putina służąca legitymizacji jego obecnej polityki oddziela dziś w radykalny sposób oficjalną Moskwę od krytycznej refleksji na temat wniosków, wyciągniętych podczas dyskusji o skutkach II wojny światowej w Gdańsku. Z drugiej strony historycy ze Wschodu i z Zachodu od dawna prowadzą ze sobą dialog i w znacznym stopniu zbliżyli swoje poglądy. W każdym razie o tyle, o ile potrafią być niezależni od swoich rządów - uważa prof. Ziemer. Jego zdaniem uroczystości w Gdańsku i udział w nich niemal wyłącznie szefów państw i rządów z krajów zniewolonych niegdyś przez komunizm, to dowód na „podział europejskiej pamięci“ - z jednej strony na społeczeństwa, które musiały doświadczyć rządów komunistycznych, i takie, którym oszczędzono tego doświadczenia.
Nowa europejska data?
Ponieważ stosunek do daty 8 maja w krajach zniewolonych przez komunizm staje się coraz bardziej ambiwalentny, pojawiają się pomysły, by znaleźć inną datę, która miałaby jednoznaczny wydźwięk dla wszystkich Europejczyków. Prof. Jost Dülffer zwraca uwagę, że oprócz 8 maja jest też wiele innych dat, które są lub mogłyby być europejskimi dniami pamięci. W tym kontekście wskazuje na 27 stycznia, czyli Dzień Pamięci o Ofiarach Narodowego-Socjalizmu, 9 listopada, rocznicę upadku muru berlińskiego, albo 9 maja czyli Dzień Europy. W tym dniu, w 1950 roku, od deklaracji Roberta Schumanna rozpoczęła się polityczno-gopodarcza integracja Europy, która w efekcie doprowadziła do powstania Unii Europejskiej. - Jak zatem byłoby z podwójnymi uroczystościami w Europie upamiętniającymi 8 maja 1945 i 9 maja 1950 r.? - zastanawia się profesor.
Monika Skarżyńska