Czechosłowacja 1990. Wybory, które zakończyły rewolucję
9 czerwca 2020– Miałam wtedy czterdzieści dwa lata i pierwszy raz w życiu szłam na wybory – wspomina w rozmowie z DW Petruszka Szustrová, sygnatariuszka Karty 77, manifestu czechosłowackich dysydentów z 1977 roku. Sama nie kandydowała, ale w powstałym po wyborach rządzie federalnym została wiceministrem spraw wewnętrznych. Teraz jest znaną komentatorką i felietonistką, a także tłumaczką. – Dziś patrzę na to z lekkim uśmiechem, ale wtedy naprawdę czułam dumę. Wreszcie byłam obywatelką pierwszej kategorii.
Tamte wybory były dla niej świętem. Coś w nich przypominało jej jednak te z czasów, gdy rządzili komuniści: – Frekwencja, która wyniosła ponad 96 procent – mówi, ale nie potrafi wyjaśnić, czy było to przyzwyczajenie wpojone w poprzednich latach, czy chęć potwierdzenia sobie i innym zerwania z komunizmem.
„Głosowali, a nikt chciał wiedzieć, na kogo”
– W szkole naprzeciw mojego mieszkania był lokal wyborczy – opowiada DW socjolog Jirzina Sziklová, która także podpisała Kartę 77. – Ludzie szli tam z entuzjazmem, ale będąc już na miejscu nie bardzo wiedzieli, co począć. Dziwili się, że mają iść za zasłonę. I że nikt ich nie śledzi, nie kontroluje.
Zatrzymała się pod szkołą na dobrych kilkadziesiąt minut. Nasłuchiwała, co mówią wychodzący z budynku. – Byli zdziwieni, bo głosowali, a nikt nie chciał wiedzieć, na kogo.
Ale to nie całkiem prawda. Byli też tacy, których to interesowało, nawet bardzo. Choćby dziennikarze. Wielu z nich pytało wtedy ludzi w kolejkach przed lokalami wyborczymi, na kogo zamierzają oddać swój głos.
„Komu to zawdzięczamy?”
– Na kogo mam głosować, jak nie na siódemkę? – mówił wtedy zagadnięty młody chłopak. – Komu to wszystko zawdzięczamy? – zapytał jeszcze retorycznie.
„Na siódemkę” to była najczęstsza odpowiedź, którą słyszeli dziennikarze przez te dwa dni. Bo wybory w Czechosłowacji zaczynały się w piątek o drugiej popołudniu, a kończyły się 24 godziny później w sobotę. W Czechach tak jest do dzisiaj, Słowacy odeszli od tego zwyczaju i głosują tylko w sobotę.
Dwudniowe głosowanie, wprowadzone zresztą jeszcze za czasów komunistycznych, dziwiło zagranicznych dziennikarzy – a zwłaszcza to, że na noc lokale wyborcze były zamykane, co mogło kusić do popełnienia oszustwa. Ale chyba nikt nawet nie spróbował wykorzystać tej nocnej przerwy w ten sposób. Ani wtedy, ani później.
"Siódemką" zaś była lista Forum Obywatelskiego (OF), czyli ruchu, utworzonego przez byłych dysydentów podczas „aksamitnej rewolucji”. Jego nieformalnym przywódcą stał się Václav Havel, wybrany niecałe pół roku wcześniej, 29 grudnia 1989 roku, na prezydenta.
Wtedy, 8 i 9 czerwca 1990 roku, wyborcy często nie tylko nie kryli, na kogo chcą głosować. Niektórzy nawet demonstracyjnie trzymali te swoje kartki tak, by inni widzieli, że właśnie na siódemkę. I rzeczywiście Forum wygrało bezapelacyjnie, zbierając połowę głosów oddanych w Czechach. Na Słowacji zaś jedna trzecia głosów padła nieoczekiwanie na Społeczeństwo przeciw Przemocy (VPN), odpowiednik czeskiego OF. Nieoczekiwanie, bo tam spodziewano się zwycięstwa Ruchu Chrześcijańsko-Demokratycznego (KDH) słynnego adwokata dysydentów Jana Czarnogurskiego.
„Łatwo manipulować słowem demokracja”
– Wciąż mnie zadziwia absolutne zaufanie połowy narodu do głównych przedstawicieli Forum Obywatelskiego. Jak ludzie, wierząc w lepsze życie, są w stanie wybrać kogoś, kogo tak naprawdę wcale nie znają? – pyta Jirzí Fiedor, były dysydent i sygnatariusz Karty 77, który sam w tych wyborach kandydował z ramienia OF i został posłem do Czeskiej Rady Narodowej. Potem był dziennikarzem prasowym i radiowym, reżyserem filmów dokumentalnych, a w 2006 roku założył wydawnictwo Pulchra, którym kieruje do dziś.
– Całe społeczeństwo żyło polityką, ale śmiem twierdzić, że niewielu wiedziało, jak działa państwo oparte na demokratycznych zasadach – ubolewa Fiedor w rozmowie z DW i dodaje, że to dotyczyło też liderów OF, którzy na przykład wybrali przewodniczących komisji parlamentarnych, nie organizując prawyborów. – W komisji do spraw bezpieczeństwa sprzeciwiliśmy się takiemu podejściu i wybraliśmy innego kandydata. Byliśmy jedyni. Wtedy zdałem sobie sprawę, jak łatwo jest manipulować słowem demokracja.
„Tego się nie da powtórzyć”
– Wybory 1990 roku były pierwszymi po wielu latach. Tego się nie da powtórzyć – sądzi inny sygnatariusz Karty 77, a także działacz Solidarności Polsko-Czechosłowackiej, dziś Polsko-Czesko-Słowackiej Jaromír Piskorz.
On sam jest przykładem tego niezwykłego zaufania do nieznanych ludzi z dni rewolucji, o którym mówił Fiedor. Też był kandydatem OF. W wyborach do Zgromadzenia Federalnego dostał prawie 65 tysięcy głosów preferencyjnych, czyli o jedną trzecią więcej, niż dzisiejszy premier Andrej Babisz, który w ostatnich wyborach parlamentarnych zebrał najwięcej takich głosów spośród wszystkich kandydatów.
– To komuniści mi robili reklamę – tłumaczy Piskorz DW swój sukces sprzed 30 lat. – Pisali w lokalnych gazetach i mówili na zgromadzeniach publicznych, że jestem jednym z najaktywniejszych dysydentów. W rezultacie w listopadzie ’89 roku musiałem odejść z firmy, w której pracowałem.
„Skończył się strach”
– Ludzie przeszli katharsis, uwolnili się od strachu właśnie dzięki temu, że w wyborach pokonaliśmy partię komunistyczną – mówi DW socjolog Ivan Gabal, który był współtwórcą OF i szefem jego kampanii wyborczej. On sam wtedy nie kandydował, a po wyborach, gdy spadła zeń odpowiedzialność, wycofał się z polityki. Wrócił po długim czasie, był posłem w latach 2013-17.
Obserwując dzisiejsze życie polityczne Gabal dostrzega trzy mocne koncepty, które niespodziewanie odpowiadają jego odczuciom z tamtych dni sprzed 30 lat. – Wtedy wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć, by mieć rozwój sytuacji pod kontrolą i dyktować jego tempo. Mocny fundament obywatelski łączył rozmaite poglądy i chronił przed partyjniactwem. Wreszcie nad obietnicami i wizjami dominował krytyczny ogląd naszej sytuacji.
„Najlepsze wybory dla sił liberalnej demokracji”
Słowackiemu politologowi Grigorijowi Meseżnikovi, współzałożycielowi i od 21 lat szefowi Instytutu Spraw Publicznych (IVO) w Bratysławie, bardziej niż te z 1990 roku utkwiły w pamięci wybory 1992 roku, kiedy na Słowacji wygrał Vladimír Mecziar, co przesądziło o rozpadzie Czechosłowacji. I te z przyspieszone z 1994 roku, kiedy Mecziar, kilka miesięcy wcześniej został odsunięty od władzy przez swoich wcześniejszych partyjnych kolegów, wrócił jeszcze silniejszy. I te z 1998 roku, gdy Mecziar znów wygrał, ale zabrakło mu partnerów do rządzenia i władzę przejęła zjednoczona przeciw niemu opozycja.
– Ale przecież jednak coś pamiętam – mówi DW Meseżnikov. – Wybory 1990 roku były de facto plebiscytem ex-post o odsunięciu komunistów od władzy. I były to wybory z najlepszymi wynikami dla sił liberalnej demokracji w całym okresie demokratyzacji aż do dziś. Nigdy później już tak dobrze nie było – ubolewa szef IVO.
Choć trzeba dodać, że tamte wybory przyniosły jeszcze jedno zaskoczenie: ponad 13 procent głosów na partię komunistyczną, która stała się drugą siłą w obu izbach Zgromadzenia Federalnego i Czeskiej Radzie Narodowej, a czwartą w Słowackiej Radzie Narodowej. W Czechach komuniści są nadal w parlamencie i choć nie wchodzą do rządu, to między innymi od nich zależy być albo nie być gabinetu Andreja Babisza.
Dwie konstytucje
W wyborach 1990 roku posłowie zostali wybrani na jedynie dwuletnią kadencję. „Przyznam się, że byłem jednym z głównych bojowników o ten skrócony termin”, napisał rok później Václav Havel w książce „Letnie przemyślenia”. Głównym celem było bowiem napisanie nowej konstytucji.
Nie udało się. Dwa lata później wygrały partie Václava Klausa w Czechach i Vladimíra Mecziara na Słowacji. Obaj politycy czuli się zbyt wielcy i zbyt dumni, by pomieścić się w jednym państwie i podzielić się władzą. Napisali więc nowe konstytucje – dwie, a nie jedną – i podzielili Czechosłowację.