Czego Donald Trump nauczył się od niemieckiego dziadka
10 września 2015DW: Dlaczego uważa pani, że niemieckie korzenia Donalda Trumpa są kluczowe, by zrozumieć osobowość Donalda Trumpa, który właśnie ubiega się o stanowisko prezydenta z ramienia Partii Republikańskiej?
Gwenda Blair: Jego dziadek, Friedrich Drumpf przybył do Stanów Zjednoczonych w 1885 roku podczas największej fali imigracyjnej z Niemiec do USA. Miał wówczas 16 lat. Jego rodzina pochodziła z Kallstadt, gdzie uprawiali winorośle. Pierwszym krokiem, by dziś zrozumieć Donalda Trumpa, jest więc świadomość, że jego dziadek nie chciał kontynuować rodzinnej tradycji i zajmować się winoroślą. Nie chciał też być fryzjerem, do czego zaczął się przyuczać, gdy zdecydował, że nie wiąże przyszłości z winnicą.
Gdy przypłynął do Nowego Jorku, już znał angielski. Udał się na Zachodnie Wybrzeże, gdzie założył kilka restauracji, zadomowił się, a następnie wrócił do Kallstadt, ożenił się z miejscową dziewczyną i przywiózł ją do Nowego Jorku. Jego żona jednak ogromnie tęskniła za domem, więc wrócili w rodzinne strony, gdzie próbował odzyskać obywatelstwo, ponieważ już zdążył dostać paszport amerykański. Celowo lub nie, udało mu się wykręcić od obowiązkowej służby wojskowej – gdy wyjeżdżał, był za młody, a gdy wrócił, był już o kilka miesięcy za stary. Utrzymywał, że to całkowity przypadek.
Władze niemieckie jednak były innego zdania i odmówiły mu repatriacji. Uznały go za dezertera, wydaliły z kraju deportując tam, skąd przyjechał, czyli do Stanów Zjednoczonych. Stąd właśnie Trumpowie to teraz Amerykanie, nie zaś niemiecka rodzina, której dziadek spędził kilka lat w Ameryce.
DW: Jakie cechy dziadka i ojca, pani zdaniem, można zauważyć u Donalda Trumpa, w jego sposobie prowadzenia interesów i ustawiania kariery politycznej?
Gwenda Blair: To niesamowite, jak bardzo widać je u tych ludzi, którzy są gotowi zrobić wszystko, by osiągnąć swój cel i wygrać. Są niesłychanie wytrwali, nieustępliwi, nigdy się nie poddają i nie wahają się naginać zasady i przepisy, szukając luk w prawie i innych możliwości.
Dziadek Trumpa budował restauracje na ziemi, która do niego nie należała. Tamte czasy, czasy Gorączki Złota w Klondike, to Dziki Zachód. Wszystko było możliwe, warunki były bardzo ciężkie, wielu samotnych mężczyzn desperacko szukało złota. I prostytutek. A jego restauracje miały alkohol, jedzenie i dostęp do kobiet. W lokalach tych były małe pomieszczenia na uboczu, z ciężkimi zasłonami, tak zwane „prywatne pokoje dla dam”. Interes nieźle się kręcił, ale gdy Friedrich potem wrócił do Niemiec i ubiegał się o repatriację, opowiadał, że jest spokojnym człowiekiem stroniącym od barów.
Jego syn Fred, który zarabiał w nieruchomościach na przedmieściach Nowego Jorku, był doskonały w wyszukiwaniu luk prawnych. Gdy budował obiekty finansowane przez państwo, założył firmę wypożyczającą buldożery i ciężarówki, które potem sam sobie wypożyczał za ogromne kwoty. Nie było to nielegalne, ale on balansował na krawędzi i naginał zasady. Był w tym bardzo dobry.
Donald z kolei był bardzo dobry w znajdowaniu luk i naginaniu zasad, gdy na przykład stawiał Trump Towers. Na czarno zatrudnił polskich robotników przy wyburzaniu terenu pod budowę, płacił im bardzo mało i kazał spać na terenie budowy, ponieważ – jak mówił – gonił ich czas. Później twierdził, że nie wiedział o tym, że robotnicy nie są zarejestrowani, ale przecież nie mógł tego przeoczyć. Mistrz.
DW: Skoro jego rodzina ma historię imigrancką, jak wytłumaczy pani stanowisko Trumpa, który jest imigrantom przeciwny?
Gwenda Blair: Jest doskonały w ustalaniu, kim są jego słuchacze. Nie wiem, czy to cecha niemiecka, ale na pewno jest charakterystyczna dla jego rodziny – uważanie, do kogo się mówi. Robił to jego dziadek, gdy zakładał restauracje w Klondike. Robił to jego ojciec, gdy stawiał domy na przedmieściach Nowego Jorku, choć nie przypomina to dzisiejszej działalności Donalda Trumpa. Jego ojciec jednak zawsze dodawał do tych zwykłych domów coś ekstra; coś, co przyciągało klientów, na przykład dodatkowy pokój. Był urodzonym marketingowcem.
Donald Trump za to był doskonałym marketingowcem w wyborze odbiorców. W tym wypadku, czyli nadchodzących wyborów, to ogromna liczba zepchniętych na bok, nieszczęśliwych i wkurzonych Amerykanów, według których „ich kraj kiedyś był wspaniały, ale już taki nie jest i ktoś za to ponosi winę”. Chcą człowieka, który temu zaradzi, będzie ich traktował poważnie i wzbogaci, jak na to ich zdaniem zasługują.
Donald Trump bardzo sprytnie to wychwycił i ustawił się na pozycji lidera. Mówi wyborcom jasno, że będzie przeciwdziałał wszystkiemu, co jest dla nich niekorzystne i stoi im na drodze do tego, czego chcą. Nieważne, czy są to imigranci, znany republikański bohater wojenny John McCain, dziennikarka telewizji Fox Megan Kelly czy finansista z funduszu hedgingowego. Imigranci to łatwy cel, by trafić do mas w większości białych amerykańskich wyborców, którzy czują się zaniedbani przez państwo.
DW: Więc mu nie przeszkadza, że w pewnym sensie zdradza rodzinną tradycję, przyjmując takie stanowisko w sprawie imigrantów?
Gwenda Blair: Nie sądzę, by kiedykolwiek zaprzątał sobie głowę sprzecznościami, które niepokoją ludzi obserwujących kampanię. Nie ma przecież ściśle zdeklarowanej przynależności politycznej. Kiedyś był demokratą, teraz jest republikaninem. Teraz jest konserwatystą, kiedyś był liberałem. Był za prawem do aborcji, teraz się z tego wycofuje. Był za reformą prawa imigracyjnego, teraz jest jej przeciwnikiem. Kroczy w przeciwnych kierunkach bardzo płynnie. I w ogóle się tym nie przejmuje.
Michale Knigge / Opr: Dagmara Jakubczak