Ekspertka filmowa: Pięć minut polskiego kina [WYWIAD]
26 lutego 2015DW: Czy Srebrny Niedźwiedź dla Małgorzaty Szumowskiej za reżyserię filmu „Body” (Ciało) na Berlinale jest powodem do tego, by w Polsce zaczęły strzelać korki od szampanów?
Izabela Kiszka-Hoflik: Uważam, że mieliśmy wyjątkowo udane zakończenie ubiegłego roku, jak i początek bieżącego. Mam tu na myśli europejskie nagrody filmowe z grudnia dla filmu „Ida”, który zdobył pięć statuetek, w tym najważniejszą dla najlepszego filmu europejskiego. Początek roku przyniósł nam nominacje do Oskarów i tutaj właśnie nie przypadkiem jest liczba mnoga. Bo Polsce udawało się tylko od czasu do czasu otrzymać taką nominację. Dwa lata temu otrzymał ją film Agnieszki Holland „W ciemności” w koprodukcji niemiecko-polsko-kanadyjskiej. Wcześniej nominowano Andrzeja Wajdę m.in. za „Katyń”. Natomiast rok 2015 jest rokiem wyjątkowym, bo nominacje dla polskich filmów posypały się jak z rękawa. Dla „Idy“ nawet w dwóch kategoriach: jako najlepszego filmu nieanglojęzycznego oraz dla operatorów - Łukasza Żala i Ryszarda Lenczewskiego - za zdjęcia do niego. Mamy też dwie nominacje dla krótkich dokumentów i to jest w ogóle sytuacja niezwykła, bo na pięć nominowanych tytułów w tej kategorii dwa pochodzą z Polski. Możemy mówić o sukcesie, który został zauważony w filmowym świecie. W Polsce natychmiast rozdzwoniły się telefony z pytaniami czy to po raz pierwszy jest aż tyle nominacji, jak to się stało, jaka jest polityka Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej czy w ogóle polskiej kinematografii? I myślę, że w środowisku filmowym zapanował faktycznie jakiś rodzaj euforii i ogólnego zadowolenia. I bardzo zasłużenie.
A przecież w ostatnich latach dużo mówiło się o kryzysie polskiego kina. Wielokrotnie zarzucano, że zagraniczny widz, by zrozumieć polski film, który jest mocno osadzony w rodzimych realiach, musi znać perfekcyjnie polską historię. Czy pani zdaniem zmieniło się coś na lepsze?
Filmy historyczne były, są i będą stałą pozycją w polskiej kinematografii. Mało tego, dopiero 50 lat po „Kanale” Andrzeja Wajdy doczekaliśmy się w ubiegłym roku filmu „Miasto 44” opowiadającego o Powstaniu Warszawskim. Uważam, że był on bardzo potrzebny i jego twórca Jan Komasa jest głosem nowego młodego pokolenia, które chciało w swój sposób o tym opowiedzieć. Każda kinematografia sięga do swojej historii, nawet amerykańska czerpie obficie z historii swojej i innych krajów. Filmy europejskie, bo problem ten nie dotyczy tylko kinematografii polskiej, ale szerokiej europejskiej perspektywy, są filmami, które mają kłopot z dotarciem do tzw. przeciętnego widza. Borykają się z problemem, że są nakręcone w języku niezrozumiałym dla reszty Europy. One nie są dubbingowane, bo jest to kosztowny zabieg i najczęściej są rozpowszechniane w kinach arthousowych. Są oczywiście odstępstwa od tej reguły, jak w przypadku „Idy”, którą we Francji obejrzało 500 tys. osób. Podobnie było ze „Sztuczkami” Andrzeja Jakimowskiego, które też trafiły do regularnej dystrybucji. „W ciemności” Agnieszki Holland i „Katyń” Andrzeja Wajdy były również rozpowszechniane na świecie.
Zatrzymajmy się więc przy dystrybucji i przy sprzedaży filmów Made in Poland. Podczas Berlinale była Pani też na targach filmowych European Film Market w Martin-Groupius-Bau. Jak tam wyglądała sytuacja?
Polskie filmy sprzedają się coraz lepiej i duża jest w tym zasługa tych produkcji, które przecierają szlaki, jak chociażby „Idy”, która miała świetną oglądalność w europejskich kinach. Dystrybutorzy i agenci zagraniczni często nas pytają, co mamy nowego. Jeszcze kilka lat temu, prezentując filmy, próbowaliśmy zachęcić dystrybutorów do ich kupna, a w tej chwili sytuacja się odwróciła. To oni przychodzą do nas, pytając o nowości. Film „W imię” Gosi Szumowskiej, który wziął udział w konkursie Berlinale dwa lata temu, sprzedał się do 30 krajów. Nie znam jeszcze wyników sprzedaży „Body”, ale uważam, że Srebrny Niedźwiedź dla reżyserki może tylko pomóc w tych wynikach.
Jest się czym pochwalić, ale są też dystrybucyjne wpadki. Przykładem był goszczący przed laty na Berlinale film „Katyń" Wajdy, który do dziś cieszy się wielkim uznaniem w Niemczech, jednak nie miał szczęścia do dystrybucji. A przecież zainteresowanie nim było naprawdę duże, o czym mogły świadczyć chociażby artykuły w niemieckiej prasie.
Odpowiedzialność ponosi tu wyłącznie niemiecki dystrybutor, który decydował o tym, w ilu kopiach film wszedł do kin i jak szeroko był promowany. Podstawą jest zawsze umowa między producentem filmu i agentem sprzedaży albo bezpośrednio dystrybutorem. Natomiast obserwując rynek filmowy dzisiaj, mogę powiedzieć, że nominacje i nagrody dla polskich filmów pomagają już na etapie preprodukcji, czyli w rozmowach z producentami, którzy chcą swój film albo umieścić w Polsce i skorzystać z lokalizacji i ekip, którymi dysponujemy, albo chcą znaleźć polskiego producenta, a co za tym idzie uzyskać dofinansowanie z Instytutu Polskiej Sztuki Filmowej. I my takich międzynarodowych koprodukcji filmów fabularnych robimy kilkanaście rocznie. Otwierają one nam szerzej rynki zagraniczne zwłaszcza, jeśli chodzi o kraj koproducenta.
Dlaczego więc wciąż kursują opinie, że polskie filmy nie mają wyrobionej marki, a agenci sprzedaży traktują polskie produkcje jak ruletkę?
Trzymałabym się z daleka od próby obejmowania wszystkich polskich filmów jakąś wspólną marką. Myślę, że siłą naszego kina, które znane jest z tego, że jest kinem autorskim jest jego różnorodność. Mamy wspaniałych twórców i nazwiska, takie jak: Szumowska, Jakimowski, Pawlikowski, które wymieniane są obecnie jednym tchem. One są marką same w sobie. Podobnie jest z młodym pokoleniem Janka Komasy, Tomka Wasilewskiego, autora „Płynących wieżowców”, Łukasza Palkowskiego ze znakomitym filmem „Bogowie”, tzw. pokoleniem wychowanym bez granic. I cieszy mnie, że każdy z tych twórców ma swój bardzo charakterystyczny rys, bo na tym polega siła polskiego kina autorskiego.
W nocy z niedzieli na poniedziałek poznamy laureatów tegorocznych Oskarów. Pani towarzyszy rodzimej ekipie. Z jakimi odczuciami?
Jestem pełna optymizmu i ogromnej wiary w polskie kino. To jest naprawdę niezwykły sukces, te wszystkie nasze nominacje. Ja nie wiem, czy będzie Oskar czy Oskary, natomiast na pewno miejsce, które tam zajęliśmy, jest zauważone przez świat filmowy i to jest nasze pięć minut, które zamierzamy wykorzystać.
Alexandra Jarecka
*Izabela Kiszka-Hoflik odpowiedzialna za promocję polskiego filmu jest pełnomocnikiem działu współpracy międzynarodowej Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej w Warszawie.