Euroarmia. Reanimacja politycznego trupa [KOMENTARZ]
9 marca 2015Czy Jean-Claude Juncker nie ma w swoim biurze żadnej książki o historii UE? Gdyby ją miał, powinien otworzyć i dokładnie przestudiować rozdział o europejskiej polityce obronnej. To smutna historia porażki sprzed ponad 60 lat.
Plan ten powstał - to interesująca analogia do dzisiejszej sytuacji - w obliczu kryzysu. W lipcu 1950 roku Korea Północna wspierana przez komunistyczne Chiny zaatakowała Koreę Południową, aby zjednoczyć półwysep koreański pod czerwonym sztandarem. W Europie obawiano się czegoś podobnego - stąd zrodziła się rewolucyjna koncepcja, by siły zbrojne Francji, Włoch, zachodnich Niemiec i krajów Beneluksu podporządkować wspólnemu, międzynarodowemu dowództwu. Kryła się za tym następująca myśl: tylko razem jesteśmy silni i żaden z nas w pojedynkę nie stanie się za silny - chodziło tu szczególnie o Niemcy, którym w kilka lat po obaleniu Hitlera mocno nie dowierzano.
Rezygnacja z suwerenności?
Chociaż plan ten po czterech latach dyskusji bliski był realizacji, w efekcie upadł, a to głównie za sprawą parlamentu ówcześnie najpotężniejszego państwa członkowskiego. Francuzi nie chcieli bowiem aż tyle suwerenności oddawać w cudze ręce. Poza tym strach przed Rosjanami, silny latem 1950 roku, w sierpniu 1954 już się wyciszył.
Nasuwa się więc banalne pytanie - czemu w Paryżu w roku 2015 ma być inaczej niż w 1954? Jak na przykład Francja miałaby kontynuować swoje wojskowe zaangażowanie w Afryce, jeśli o wszystkich szczegółach miałaby decydować UE? To nie do pomyślenia. I czy Francuzi na to pójdą? Na pewno nie! Pomysł Junckera jest nierealny już na samym początku.
Niemieckie wątpliwości
Wątpliwości nie dotyczą tylko Francji. Niemiecki Bundestag ma ze wszystkich państw członkowskich UE największe prerogatywy jeśli chodzi o misje zbrojne Bundeswehry.
Czy ktoś naprawdę wierzy w to, że niemieccy deputowani odstąpią te uprawnienia jakiejś instytucji unijnej - obojętnie czy byłby to Parlament Europejski czy Komisja Europejska?
Nie - propozycja Junckera nie ma szans na realizację, ponieważ jego argumentacja jest fałszywa. Unijna polityka jest jakoby niewiarygodna, a mając wspólną armię możnaby zademonstrować Rosji, jak na poważnie bierze się obronę wartości UE - twierdzi Juncker.
Nasuwa się kolejne pytanie: co zmieni się wraz ze wspólną armią? Wspólna armia, której użycie od początku jest kategorycznie wykluczane, nie odstrasza bardziej niż 28 osobnych armii państw członkowskich, których użycie także jest z góry wykluczane.
Unijna polityka jest niewiarygodna przede wszystkim dlatego, że europejscy politycy zbyt rzadko mówią jednym głosem. Jeśli na przykład większość chce izolować Władimira Putina, a niektórzy inni przyjmują go lub go odwiedzają!
Również problem militarnej siły Europy nie zależy od narodowego podziału sił zbrojnych. Jeśli państwa unii nie są dziś w stanie się samodzielnie bronić i jeszcze bardziej niż w czasach zimnej wojny uzależnione są od USA to ma to banalną przyczynę - po prostu nie chcą wydawać pieniędzy na swoje armie. Dokładnie na tym osadza się złudny entuzjazm niemieckich socjaldemokratów, którzy przyklasnęli wypowiedzi Junckera. Wspólna armia opiera się na synergii i pozwala na zaoszczędzenie wielu pieniędzy. To znaczy, że będzie można jeszcze mniej inwestować w bezpieczeństwo.
Przykład małych państw
UE mogłaby wiele nauczyć się od swoich małych państw członkowskich. Większość z nich postawiło na poszczególne rodzaje broni, które potrzebne są w NATO. Tylko duże państwa takie jak Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Hiszpania, Polska i Włochy utrzymują jeszcze tą wielką wojskową mieszaninę, w której wszystkiego jest po trochu, a nic porządnego. Od dawna istnieją już gremia, które zajmują się podziałem zadań i specjalizacją w ramach UE i NATO. Tyle, że wyniki ich pracy są skromne. Nadęcie mocarstw atomowych i stałych członków Rady Bezpieczeństwa ONZ utrudnia postęp w tej sprawie.
I ostatnia uwaga pod adresem Jeana-Claude'a Junckera. Od niemal dziesięciu lat istniają w UE grupy bojowe jako siły szybkiego reagowania na kryzysy w Europie oraz na Bliskim Wschodzie i Afryce. Dysponują nimi poszczególne kraje, niektóre jednostki są nawet zorganizowane wielonarodowo. Tyle że, w ciągu tych dziesięciu lat nigdzie ich nie użyto. To w końcu kwestia wspólnej woli politycznej.
Felix Steiner
tłum. Bartosz Dudek