Jarmarki świąteczne. Niemiecka tradycja o światowej sławie
7 grudnia 2024– To niemiecka tradycja. Powiedziałbym nawet – bez jarmarku nie ma prawdziwych świąt – mówi stanowczo Sven. Sven na jarmarkach się zna, bo od na jarmarku w berlińskiej dzielnicy Spandau prowadzi stoisko z Champignionpfanne – smażonymi w sosie czosnkowym pieczarkami, podawanymi na gorąco, jednym typowych dań. Ale zanim Sven na jarmarku zaczął pracować, był na nich stałym gościem. – Ludzie lubią się tam spotkać, pojeść, wypić grzańca, pooglądać występy czy rękodzieło artystów – tłumaczy Sven fenomen popularności jarmarków. Któregoś dnia pomyślał, że on sam – gastronom z zawodu – może w grudniu popracować na jarmarku. I robi to od ośmiu lat.
Willy na jarmarku bywa przynajmniej raz w tygodniu, i to zawsze na innym, nawet oddalonym o ponad 100 kilometrów. – W zeszłym tygodniu byłem na jarmarku w miasteczku, gdzie się urodziłem, teraz tu, za tydzień będę na innym, w Dolnej Saksonii – opowiada. Nigdy nie jest znudzony. – To miejsce, na którym ludzie po prostu spędzają miło czas w grudniu.
Średniowieczne centrum handlowe
Jarmarki świąteczne, po niemiecku – Weihnachtsmarkt, to tradycja, która podbiła cały świat. Ale, podobnie jak świąteczna choinka, wywodzi się właśnie z Niemiec. Pierwsze jarmarki przed Bożym Narodzeniem pojawiły się podobno już XIII wieku. W tym czasie piekarze, masarze i inni miejscy mistrzowie szykowali przed świętami specjalne towary na święta i wystawiali je na swoich straganach. Pierwszym wspomnianym pisemnie jarmarkiem świątecznym był ten w Norymberdze, istniejący do dziś pod nazwą Christkindlmarkt (czyli jarmark Dzieciątka Jezus), ale wkrótce powstały następne: w łużyckim Bautzen i Dreźnie.
Jarmarki takie, jak znamy je dziś, czyli miejsca rozrywki i spotkań towarzyskich, pojawiły się w XVII wieku. I zaczęły rozprzestrzeniać po całym świecie.
Jarmarki, choć nazywane są bożonarodzeniowymi, z religią wiele wspólnego nie mają. Choć początkowo powstawały w centrach miasteczek, przy kościołach i katedrach, a duchowni liczyli, że ściągną one do świątyń więcej wiernych z okolicy, jarmarki pozostały w sferze świeckiej – jako miejsce, w którym jeżeli już nie kupić, to przynajmniej można pooglądać piękne towary z całego świata albo rozweselić się za sprawą wesołków.
Nie tylko grzaniec i kiełbaski
Dziś prezenty Niemcy kupują w sklepach czy internecie, a na jarmarki chodzą dla rozrywki. Bo ciepło oświetlone, nastrojowe drewniane domki, świąteczna muzyka i występy artystów, drobne rękodzieło i rozmowa ze znajomymi przy grzanym winie, kiełbaskach czy pieczonych jabłkach to atrakcyjna, sezonowa alternatywa do spotkań w pubach czy domach.
Na jarmarku oprócz stoisk musi być też – mniejsza lub większa – karuzela, scena dla artystów i piramida świąteczna: rodzaj wielopiętrowej drewnianej, obrotowej i podświetlanej konstrukcji, ozdobionej figurkami postaci religijnych, ale i świeckich. Mogą być też szopki. A największe jarmarki to i po kilkaset stoisk, z wielkimi karuzelami, zjeżdżalniami, lodowiskami, a nawet sztucznymi stokami. Pełen program.
Fenomen ponadnarodowy
Jarmark w dzielnicy Spandau jest raczej klasyczny. Szczyci się nieprzerwaną tradycją od ponad 50 lat w tym samym miejscu, na terenie starówki i twierdzy (berlińskie dzielnice, z których wiele przed długi czas było odrębnymi miasteczkami, dopiero późno włączonymi do miasta, zachowało często własną, dawną zabudowę, łącznie z centrum i starówką – red.). Tradycja i wystrój przetrwały, ale jarmark ciągle się zmienia, na przykład: internacjonalizuje. Jarmarki to jedna z łączących niemieckie społeczeństwo atrakcji. Bo lubią je nie tylko Niemcy, z dziada pradziada, ale i imigranci. A na samych jarmarkach, oprócz tradycyjnych turyngijskich i smażonych kiełbasek (Thueringer i Bratwust – red.), pojawia się jedzenie wegetariańskie, meksykańskie, tajskie, czy… polskie.
W Spandau Mirella Puchalska sprzedaje na własnym stoisku bigos, pierogi i zupę gulaszową. – Polskie i robione przez moją mamę i babcię własnoręcznie – zachwala. Pierogi skończyły się jeszcze przed wieczorem, klientom smakuje, cieszy się Polka, która po raz pierwszy postanowiła wystawić się na jarmarku. To nie wyjątek – stoisk polskich artystów, rzemieślników, czy kucharzy jest tu kilka. Jeszcze więcej jest polskich pracowników sezonowych. A najwięcej: polskich klientów. Podczas gdy polscy turyści kierują się raczej na te największe i najbardziej znane jarmarki w centrum Berlina, w Dreźnie, czy Norymberdze, na tym w Spandau dużo jest miejscowych Polaków. Tych, którzy w Berlinie pracują i mieszkają, a jarmark stał się dla nich sezonowym punktem programu. – Zawsze czekam na grudzień – mówi Marzena, która w niemieckiej stolicy mieszka od 16 lat, właśnie w Spandau. W tym sezonie przyszła z koleżanką, Nataszą, po raz pierwszy. – To już taka świąteczna atmosfera, choć do świąt kilka tygodni, tak miło i przytulnie. Przychodzimy, popatrzymy, porozmawiamy. I koniecznie zjemy pieczarki z masłem czosnkowym – mówi Natasza. – I musi być grzaniec – śmieje się Marzena.
Niebezpieczeństwo? Raczej bójki, niż terroryzm
Philippe urodził się w Niemczech, ale mówi po polsku, bo z Polski są jego rodzice. Język przydaje się czasem w jego pracy. Philippe jest ratownikiem w mobilnym patrolu na jarmarku. Bo jarmarki w pełni bezpieczne nigdy nie są i nie były – ale nie z powodu terroryzmu, jak przekonanych jest wielu Polaków, ale głównie z powodu… grzanego wina. Czyli powodu, który nie zmienia się od średniowiecza. – No, niestety, często się zdarza, że ludzie za dużo wypiją – opowiada Philipe. Na dworze jest zimno, rozgrzewają się, nie zauważają, kiedy tracą kontrolę. Czasami robi im się tylko słabo, ale regularnie Philippe i jego koledzy muszą na jarmarku opatrywać rannych po bójce. I to główne niebezpieczeństwo – oprócz kradzieży kieszonkowych, na jarmarkach.
Choć od 2016 roku, kiedy miał miejsce atak terrorystyczny na jeden z jarmarków w centrum Berlina, wiele osób w Polsce łączy to z takim ryzykiem, a zdjęcia betonowych zapór przed budkami pojawiają się regularnie w polskich mediach. Tymczasem takie zapory stawiane są tylko na jarmarkach, które znajdują się bezpośrednio przy ruchliwych ulicach. Mają chronić nie tylko przed możliwymi terrorystami, ale przede wszystkim piratami drogowymi i ewentualnymi wypadkami drogowymi. Na jarmarku w Spandau ich brak. – Widać policję, chodzi regularnie, pilnuje, czy nic podejrzanego się nie dzieje – mówi Sven. Dwóch policjantów akurat zatrzymało się przy wielkiej choince i wydaje się podziwiać kolorowe bombki. – Ale ja niepokoju nie odczuwam, tyle lat jestem i nic złego się nie stało – wzrusza ramionami. Willy przez jakiś czas czuł się dziwnie, bo w grudniu 2016 roku na jarmark przy Kościele Pamięci w Berlinie miał przyjść po południu, ale spóźnił mu się pociąg z Bremy. Kiedy przyszedł, jarmark był odcięty przez policję, stały karetki, a w środku TIR. Ale dziś, mówi Willy – znowu chodzę na jarmarki, nadal sprawia mi to przyjemność i znowu o tym myślę, a nie o strachu.
Niemcy jarmarków nie odpuszczą. W samym Berlinie w tym roku jest ponad 60 jarmarków świątecznych: od ogólnych, tradycyjnych, po tematyczne. Jest, na przykład jarmark średniowieczny, jarmark wiejski, czy też jarmark LGBT – otwarty dla wszystkich, ale zapewniający przyjazną atmosferę również jednopłciowym parom. Ten jarmark został w tym roku uznany za najładniejszy w stolicy. Niemieckie jarmarki otwarte są do świąt, te turystyczne do końca roku – więc jest jeszcze trochę czasu, by je odwiedzić.
Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na facebooku! >>