"Jesteśmy ostatnimi świadkami Auschwitz"
27 stycznia 2017Deutsche Welle: Była Pani jeszcze dzieckiem, kiedy wybuchła wojna. Jak wspomina Pani ten czas?
Judith Rosenzweig*: W moich wspomnieniach napisałam: Urodziłam się w raju, z którego mnie wypędzono, tak samo jak Adama i Ewę. Urodziłam się w 1930 roku i miałam 9 lat, kiedy Niemcy weszli do mojego kraju. Zaczęło się tym, że wydawali różne zakazy. Nie mogliśmy chodzić do parku ani kina. Potem zamknięto szkoły dla żydowskich dzieci, nie mogliśmy się zatem uczyć, dlatego do szkoły chodziłam tylko do czwartej klasy. Pod koniec 1941 roku zaczęto wsadzać żydowskie rodziny do gett. Moja rodzina trafiła w marcu 1942 roku do Terezina.
DW: Swoje wspomnienia z Terezina spisała Pani w książce „Dziewczęta z pokoju 28".
JR: Przebywałam wtedy w jednym pokoju z 29 innymi dziewczynkami. Spędzałyśmy tam całe dni. Miałyśmy trzypiętrowe łóżka, nie sposób było na nich nawet usiąść. Za łóżkiem była deska, na której kładłyśmy nasze rzeczy osobiste. Szczotkę do zębów, grzebień, miskę na zupę. To była cała nasza przestrzeń życiowa. Nasza opiekunka o nas dbała, próbowała znaleźć nam zajęcie, miałyśmy lekcje, choć było to zakazane.
DW: Po Terezinie Pani rodzina została deportowana do Auschwitz…
JR: Pociągi odjeżdzały co chwilę. Nie mieliśmy pojęcia, co czeka te tłumy ludzi. W październiku 1944 roku odtransportowano całą moją rodzinę. Mnie, mamę, tatę i moją siostrę. Mojego brata nie było już wtedy z nami. Kiedy dotarliśmy do Auschwitz, ustawiono kobiety w jednym rzędzie, a mężczyzn w drugim. Wtedy po raz ostatni widziałam mojego ojca. Stał wśród wielu mężczyzn. Po dotarciu do Auschwitz, Mengele (lekarz obozowy, który przeprowadzał eksperymenty medyczne na więźniach i nadzorował ich zagazowywanie w komorach gazowych, przyp. red.) dokonywał selekcji i decydował, kto nadaje się do pracy, a kto nie. Tych drugich od razu czekała śmierć. Moją mamę, siostrę i mnie uznano za zdolne do pracy. Wysłano nas do baraku. Musiałyśmy się rozebrać do naga, oddać wszystkie nasze rzeczy i pójść pod prysznic. Dano nam cienkie ubrania. Kolejnego dnia znów przyszedł Mengele i decydował, kto nadaje się do pracy, a kto nie.
DW: Auschwitz zostało wyzwolone w 1945 roku. Pani została kilka tygodni wcześniej wysłana do pracy przymusowej, a potem deportowana do Bergen Belsen…
JR: W Auschwitz nie byłyśmy długo. Wysłano nas do pracy gdzie indziej. Był środek zimy, szłyśmy pieszo. W lutym, w otwartych wagonach, wywieziono nas do Bergen-Belsen. To okrutne miejsce. Wszyscy zmarli tam z głodu lub wskutek chorób. Godzinami stałyśmy na dworze. Powiedziano nam, że muszą nas policzyć do 1945 roku, do uwolnienia. Co chwilę traciłam przytomność. Moja mama i siostra starały się mnie podtrzymywać. Kiedy nadeszli brytyjscy żołnierze, z pewnością doznali wielkiego szoku na nasz widok. Dostaliśmy wtedy zupę. Od razu poczułam się lepiej. Moja siostra się rozchorowała, a moja mama zmarła tydzień po wywoleniu.
DW: Po wojnie wróciła Pani do Czech…
JR: Kiedy wróciłyśmy z siostrą do domu, nasz brat już tam był, ale cały nasz dom był pusty. Powiedziałam wtedy mojemu rodzeństwu, że chcę wyjechać do Izraela, że nie zostanę w miejscu, w którym jestem niechciana. Dwa lata trwało, aż w końcu mogłam wyjechać. W 1948 roku z Marsylii wypłynął statek do Hajfy. Dokładnie 15 maja 1948. Pierwszego dnia istnienia państwa Izrael (14 maja 1948 zostało proklamowane państwo Izrael, przyp. red.).
DW: Kiedy w 1948 roku dotarła Pani do Izraela, miała Pani zaledwie 18 lat. Jak została Pani tam przyjęta?
JR: Najpierw ulokowano nas w hotelach. Kolejnego dnia zapytano nas, dokąd chcemy pojechać i wręczono bilet autobusowy. Chciałam pojechać do mojej ciotki, która mieszkała w pobliżu Haify. Chętnie poszłabym wtedy jeszcze do szkoły, ale miałam 18 lat i byłam na to już za stara. Nie zawsze spotykaliśmy się ze zrozumieniem, jeśli chodzi o to, co się z nami działo. Moja ciotka zapytała mnie wówczas, co przeżyłam w Europie. Zaczęłam opowiadać, a ona odpowiedziała: ach, przesadzasz. Przez kolejne 40 lat w ogóle nic nie mówiłam. Zaczęłam dopiero wtedy, kiedy dowiedziałam się, że na świecie mówi się, że Shoah nigdy nie było.
DW: Dziś, w wieku 87 lat, ciągle Pani podróżuje i opowiada swoją historię. Jak ważne dla Pani jest to, by pamięć o tym, co wtedy się działo, przetrwała?
JR: Jest to dla mnie ważne, bo od czasu do czasu pojawiają się ludzie, którzy twierdzą, że to wszystko sobie wymyśliliśmy. Byłam już też kilka razy w Niemczech, gdzie spotkałam się z uczniami. To bardzo ważne, by nasze wspomnienia nie poszły w niepamięć. Moje pokolenie…jesteśmy ostatnimi świadkami Auschwitz. Naprawdę trudno pojąć, jaką krzywdę wyrządzono Żydom i dlaczego. To nie może się powtórzyć i trzeba o tym mówić na całym świecie. Nie można z powodów religijnych zabijać ludzi.
Rozmawiała Tania Krämer / tłum. Magdalena Gwóźdź
*Judith Rosenzweig urodziła się w 1930 roku w ówczesnej Czechosłowacji. W 1942 roku została wraz z rodziną deportowana przez Niemców do Terezina. Dwa lata później trafiła do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Wraz z siostrą i mamą przeżyła obóz. Po pracy przymusowej w różnych miejscach, kobiety trafiły do kolejnego niemieckiego obozu koncentracyjnego Bergen-Belsen. Jej matka zmarła zaledwie tydzień po wyzwoleniu obozu. Swojego ojca Judith Rosenzweig nigdy już nie zobaczyła. W 1948 roku, w wieku 18 lat, przyjechała do Izraela. Pracowała jako pielęgniarka dziecięca i założyła rodzinę.