Nie wiadomo, kto był dowcipnisiem, który jako pierwszy zrobił fotomontaż z Carlesem Puigdemontem przed popularną brukselską frytkarnią Maison Antoine. Ale trafił w dziesiątkę: od wzniosłości do śmieszności jest tylko jeden krok. Jeszcze niedawno z powiewającą flagą na barykadach w Barcelonie, dzisiaj z porcją frytek w stolicy Belgii i Unii Europejskiej.
Wielkie przekonania wymagają wielkich gestów
Inni prześmiewcy przedstawiają Puigdemonta jako bohatera – wiecznego uchodźcę – w serii, której bohaterami są Tintin i jego wierny pies Miluś, przy czym młodzieńczo-naiwne cechy bohatera tego serialu pasują jak ulał do Katalończyka.
Belgijski europolityk Guy Verhofstadt już zgryźliwie zauważył: „Podczas gdy Tintin uwikłany w zagadki i przygody, zawsze znajduje rozwiązanie, Puigdemont zostawia w Katalonii chaos i pożogę”. W każdym razie pozostawił po sobie sfrustrowanych zwolenników i zdezorientowanych przedsiębiorców. A rządzony tymczasowo z Madrytu region w nadzwyczaj pragmatyczny sposób poddaje się tej „obcej władzy”.
Prawdopodobnie Puigdemont przecenił rewolucyjny potencjał swoich rodaków, w których łatwo jest wzbudzić namiętności. Udział w proteście w słoneczny dzień może być czymś zabawnym, ale poświęcenie dobrobytu i miejsca pracy dla nacjonalistycznych idei, jeśli w Hiszpanii żyje się łatwo i niezależnie, to już dziecinada.
Ten „Czołowy Katalończyk” powinien wiedzieć, że wielkie przekonania przywódców wymagają od nich wielkich gestów. W każdym razie wymaga to jego obecności przed sądem w Madrycie z podniesioną głową i katalońskimi pieśniami wolnościowymi na ustach. Dobrego wrażenia nie robi natomiast to, że dopuszcza on, aby jego ministrowie ponosili całą odpowiedzialność, a sam ulatnia się pod osłoną nocy, aby w Brukseli wcinać frytki i czekoladki.
Teatr polityczny
Tak czy owak ten cały teatr wokół autonomii z Carlesem Puigdemontem w roli głównej ma coś ze szmirowatej komedii. Jego porównanie hiszpańskiego rządu do dyktatury gen. Franco można – podług gustu – nazwać żałosnym lub bezczelnym.
Ciągłe odwoływanie się do demokracji jest pustosłowiem, jeśli sam lider ignoruje jej zasady. W końcu były premier i jego ludzie kreują się na ofiary. Ciągle łypią przy tym jednym okiem, czy robi to wrażenie na kimkolwiek. W Rosji, Turcji i w innych regionach świata więzieni są ludzie za działalność polityczną i zawodową. W porównaniu z ich losem ta polityczna dziecinada w Katalonii jest po prostu żenująca.
Ten heroiczny bojownik o wolność zdaje się bez przerwy nawoływać: „Chcemy, żebyście nas uciskali!”. Wszystko to służy usprawiedliwieniu partykularnych interesów i zapewnieniu ciepłych publicznych posadek dających dostęp do steru władzy i mediów.
Brak poparcia w Europie
Żenujące jest też, kiedy zwolennicy Puigdemonta opowiadają jakieś bajki o pomocy europejskiej, której oczywiście nikt zapewnić nie może. Ponieważ ani Unia Europejska, ani Belgia, która gości go nie z własnej woli, nie chcą wyciągnąć ręki do przywódcy secesji. Czekali na Katalończyków z takim utęsknieniem jak na wybuch dżumy i cholery.
Jeśli Belgijczykom dopisze szczęście, to ich wymiar sprawiedliwości nie oprze się europejskiemu nakazowi aresztowania i szybko wydali Puigdemonta. Może przy okazji ostudzi zakusy separatystyczne Flamandczyków. Jednak ten "premier na uchodźctwie", jak Puigdemont tytułuje się na wyrost, tymczasem znalazł się w szeregach międzynarodówki skrajnie radykalnych nacjonalistów Europy, co spotyka się z aprobatą jej konserwatywnego lewicowego skrzydła.
Ale jak mówi przysłowie: dla towarzystwa Cygan dał się powiesić.
Barbara Wesel/ tł. Barbara Cöllen