Zawsze kiedy politycy przedstawiają kilkupunktowy plan i kiedy mówi się w nim o „wspólnym narodowym wysiłku”, to znaczy, że coś się kroi. Był już 10-punktowy plan zjednoczenia Niemiec byłego kanclerza Helmuta Kohla w listopadzie 1989. Teraz jest luty 2017 i pojawił się 16-punktowy plan, przy pomocy którego kanclerz Angela Merkel chce zmienić niemiecką politykę migracyjną.
Nie może dokonać tego sama, więc musiała dokooptować kraje związkowe. Normalnie nie byłoby to takie proste, ponieważ federacja i kraje związkowe, już nawet ze względu na partyjno-polityczne konstelacje, często są odmiennego zdania. Lecz w roku 2017 mają ważny powód, by szukać konsensusu. W marcu i maju szykują się bowiem wybory do landtagów w Kraju Saary, Szlezwiku-Holsztynie i Nadrenii Północnej-Westfalii. Na wrzesień rozpisane są wybory do Bundestagu.
Według aktualnych sondaży antyislamska i antyeuropejska Alternatywa dla Niemiec (AfD) ma duże szanse wejść do wszystkich tych parlamentów.
Wielu imigrantów bez azylu
W dalszym ciągu polityka migracyjna i jej następstwa są doskonałą pożywką dla sukcesów wyborczych AfD. Nic dziwnego więc, że CDU, CSU, SPD i Zieloni, sprawujący władzę w tych trzech landach i w Berlinie, próbują wszelkimi siłami osuszyć ten grunt dla populizmu.
Jednak po tym, co wydarzyło się w ciągu ostatniego półtora roku, nie będzie to takie proste. Popełniono wiele błędów i wciąż jest wiele niedociągnięć. Pod koniec roku 2016 w Niemczech mieszkało ponad 207 tys. cudzoziemców bez prawa pobytu. Do końca bieżącego roku ich liczba może wzrosnąć nawet do pół miliona. Do takich wniosków doszła firma konsultingowa McKinsey, która dokonała analizy na zlecenie Federalnego Urzędu ds. Migracji i Uchodźców (BAMF). W rzeczywistości rocznie deportowano z Niemiec jedynie 85 tys. z grupy osób, którym nie przysługuje prawo pobytu w RFN. Koszt zaopatrzenia cudzoziemców, którzy powinni być deportowani, a nie są, wynosi prawie 3 mld euro.
Bezradny rząd
To kryje w sobie polityczny ładunek wybuchowy. Tym bardziej, że zamachu terrorystycznego na jarmark świąteczny w Berlinie dokonał Tunezyjczyk Anis Amri, który powinien był już dawno opuścić Niemcy. W społeczeństwie zamach ten pogłębił raz jeszcze fatalne wrażenie, że rząd nie radzi sobie z konsekwencjami kryzysu uchodźczego.
Nikt już zdaje się nie panować nad sytuacją i nie potrafi zadbać o bezpieczeństwo, ład i porządek. Można odnieść też wrażenie, że przestępcy, podający się za uchodźców, kpią sobie z władz RFN, a te nie potrafią się przed tym bronić. Jest to woda na młyn AfD. Zarówno rząd federalny, jak i władze krajowe są świadome, jakim jest to zagrożeniem w roku wyborczym. I to właśnie sprawia, że zwierają szyki w niespotykany jak dotąd sposób.
Narada Angeli Merkel z szefami rządów krajowych w Urzędzie Kanclerskim trwała niecałe trzy godziny i zaowocowała ponadpartyjnym porozumieniem. Żarty się skończyły – tak można by podsumować ich decyzje. Władze chcą demonstrować determinację i nieugiętą wolę konsekwentnych działań. Zawsze mówi się, że polityka działa powoli, ale skutecznie. Teraz można odnieść wrażenie, że w Berlinie nabrała ona nieco tempa.
Ludzie mają tego po dziurki w nosie
Jak wielka musi być presja, można poznać po tym, że władze krajowe dobrowolnie są skłonne zrezygnować z niektórych swoich kompetencji. Władze federalne de facto przejmą teraz sterowanie deportacjami z Niemiec, co do tej pory leżało w gestii landów. Będą w przyszłości starać się o wymagane zastępcze dokumenty, koordynować zbiorowe deportacje i wezmę pod swoją kuratele osoby, które nie mają szans na stały pobyt albo gdy zakwalifikuje się je jako zagrożenie dla wewnętrznego bezpieczeństwa Niemiec.
Ludzi w Niemczech niewiele obchodzi, kto koniec końców będzie miał jakie kompetencje. Chcą, by polityka wreszcie wzięła się do roboty. Wielu mieszkańców Niemiec ma już tego po dziurki w nosie. I to dotyczy zarówno rdzennych Niemców, jak i imigrantów, którzy zamieszkali w Niemczech. Domagają się skutecznych rozwiązań i nie chcą dłużej patrzeć na nieudolność władz. W dalszym ciągu większość Niemców jest zdania, że należy pomagać ludziom w potrzebie. Jednocześnie rośnie jednak strach przed przestępczością i tym, że Niemcy nie podołają problemom. Nastroje mogą odwrócić się w każdej chwili. Coś się musi ruszyć, i to natychmiast.
Sabine Kinkartz / tł. Małgorzata Matzke