Kontrowersyjne wybory na wschodniej Ukrainie
2 listopada 2014Wybory rozpisane przez prorosyjskich separatystów we wschodniej Ukrainie odbywają się bez nadzoru obserwatorów UE i OBWE, za to pod okiem zaproszonych przedstawicieli sojuszniczych państw i prawicowych partii.
"Obecne głosowanie dostarcza legitymacji władzy"
Roman Ljagin, szef centralnej komisji wyborczej w Doniecku jest spokojny. Jak zapewnia, głosowanie na wschodzie Ukrainy będzie odpowiadało demokratycznym standardom. Władze są zainteresowane tym, by głosowanie było niepodważalne, zaznacza.
- Te wybory są dla nas bardzo ważne - mówi Ljagin. - Najpierw przeprowadziliśmy na naszym terytorium referendum, by stwierdzić, jaka jest wola narodu odnośnie niepodległości tego regionu. Obecne głosowanie dostarcza legitymacji władzy i jesteśmy przekonani, że te wybory będą uczciwe, transparentne i bez zarzutu - podkreśla szef komisji wyborczej. Co do tego ma jednak wątpliwości rząd w Kijowie.
Bo zagraniczni obserwatorzy mogą się jednak naocznie przekonać, że wszystko przebiega zgodnie z prawem, zaznacza Ljagin, ubolewając, że wyborów nie mogą tylko śledzić obserwatorzy UE i OBWE. - Zarejestrowaliśmy 51 zagranicznych obserwatorów, którzy przybyli z Rosji, Południowej Osetii, Abchazji, Serbii i Czarnogóry. Wielu przybyło z UE, Stanów Zjednoczonych i Izraela - wylicza.
"Darzę Rosję sympatią"
Do tego grona obserwatorów należy na przykład Ewald Stadler, należący niegdyś do Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ). Czy Jean-Luc Schaffhauser, deputowany do Parlamentu Europejskiego, który dostał się tam przy wsparciu skrajnie prawicowego francuskiego Frontu Narodowego. Ale to zdaje się nikomu nie przeszkadzać. Jak wyjaśnia on: "Niestety w Parlamencie Europejskim przyjmuje się tylko jeden punkt widzenia. Jako filozof i teolog chcę widzieć to z obydwu stron. Moim zdaniem rząd kijowski, w ramach zapowiedzianej federalizacji regionu, powinien uznać toczący się tu proces demokratyzacji".
Podobnego zdania jest Moskwa. Władze Rosji zapowiedziały już, że pomimo międzynarodowej krytyki, uznają wynik głosowania w Republikach Donieckiej i Ługańskiej. To sygnał, który z zadowoleniem przyjmuje młoda kobieta. "Nie chcę żyć pod dyktando Ukrainy. Razem z Federacją Rosyjską mamy większe szanse na lepsze życie. Darzę Rosję sympatią", przyznaje.
Wybory odbywające się w niedzielę (2.11) w regionie donieckim i ługańskim mają wyłonić premiera i dwa niezależne od siebie parlamenty dla każdej z "Ludowych Republik".
Znane twarze
W Doniecku ma zostać wybranych stu deputowanych, w Ługańsku 50. Nie wiadomo, ile osób jest uprawnionych do głosowania, ponieważ w minionych miesiącach setki tysięcy mieszkańców tych regionów salwowało się ucieczką ze względu na toczące się tam walki. W Doniecku wydrukowano 3,2 mln kart do głosowania, w Ługańsku prawie milion. Największe szanse przypisuje się już urzędującym politykom, co pozwala przyjąć, że niewiele się zmieni w dotychczasowym stanowisku tego regionu.
W klasie politycznej tonu nadaje tu samozwańczy szef rządu Aleksandr Zacharczenko. Jeden z młodych ludzi podkreśla, że w jego oczach Zacharczenko przypomina Putina. "Ma poczucie humoru i ma rozsądne poglądy. Mówi prosto i zrozumiale. To godny szacunku kandydat, będą na niego głosować".
Jeszcze jedne wybory w grudniu
Partie startujące w wyborach niewiele różnią się od siebie pod względem ideologii. Wszystkim jest wspólna chęć budowania przyszłości regionu donieckiego i ługańskiego, możliwie z dala od kijowskiego rządu. Oznacza to, że konflikt ukraiński jeszcze się tylko zaostrzy.
Rząd w Kijowie uważa te wybory za nielegalne i wdrożył dochodzenie ze względu na nielegalne przejęcie władzy. "Terrorystom" w Doniecku i Ługańsku władze kijowskie zarzucają naruszanie obowiązującego porządku konstytucyjnego. Kijów ze swej strony zapowiedział przeprowadzenie w tym regionie własnych wyborów w grudniu br., w wyniku których region ten miałby uzyskać większą autonomię.
Reszta Ukrainy wybierała parlament w ubiegłą niedzielę ((26.10). Zwycięzcą wyborów została proeuropejska partia prezydenta Petro Poroszenki. Premierem pozostał Arsenij Jaceniuk.
tagesschau.de / Małgorzata Matzke