Klima Kopenhagen Abschluss
20 grudnia 2009Wynikiem małej konferencji klimatycznej na Bali przed dwoma laty było ustalenie rozkładu jazdy, który doprowadzić miał do zawarcia nowego światowego porozumienia klimatycznego w Kopenhadze w 2009 roku. Takie były plany. Lecz już na kilka miesięcy przed Kopenhagą wiadomo było, że do porozumienia takiego nie dojdzie. Aby jednak uratować to, co się da, coraz większe grono przywódców państw i rządów z całego świata zapowiadało swoje przybycie na kopenhaski meeting. I tak konferencja ta przekształciła się w światowy szczyt, przerastając momentami siły organizatorów. Ale jeżeli wziąć pod uwagę jej efekt - przywódcy polityczni mogli równie dobrze zostać w domu.
Duński szczyt był przedziwną konferencją. Wszyscy, ale to absolutnie wszyscy, byli zgodni co do tego, że w kwestii klimatu koniecznie trzeba coś zrobić. I wszędzie mówiło się o 2 stopniach Celsjusza. To absolutne minimum - zarzekano się - gdyż inaczej świat nie będzie w stanie zapanować nad ociepleniem klimatu. Ale kiedy doszło do konkretów, zaczęły się schody. Chińczycy nie zgadzali się na żadne kontrole. Europejczycy nie chcieli zobowiązać się do ambitniejszego ograniczenia emisji CO2. Amerykanie nie chcieli się wychylać. A Afrykańczycy chcieli więcej pieniędzy, ale nie mogli obiecać, że wyjaśnią, gdzie pieniądze te trafią.
Mizerny rezultat
Na końcu groziła już totalna blokada. Żeby więc nie rozjechać się do domów z zupełnie pustymi rękami, zgodzono się na byle jakie porozumienie. Wystarczyło to, żeby prezydent Obama nazwał owo porozumienie "bezprzykładnym". O ile trzystronicowy dokument może być bezprzykładny będąc jednocześnie niezobowiązującym. Na finiszu trzeba było zastosować kilka trików, żeby konferencja nie stała się totalnym fiaskiem.
Jaki jest jej wynik? Pogłębia on tylko przepaść pomiędzy Północą i Południem. Konferencje tego rodzaju dają krajom rozwijającym się jedyną szansę unaocznienia światu występujących u nich problemów. W bardzo przekonywujący sposób i w poczuciu własnej wartości uczyniły to w trakcie konferencji. W Kopenhadze chodziło bowiem o coś więcej, niż tylko o klimat. Gra toczyła się o przyszły podział władzy, o bezpieczeństwo i stabilizację na świecie. Problemy kuli ziemskiej można było obejrzeć w Danii jak przez lupę.
Dla prezydenta Obamy Kopenhaga nie jest szczęśliwym miejscem. Przed kilkoma tygodniami nie powiodły się tam konkury Chicago jako kandydata do olimpiady. Teraz Obama przybył do Kopenhagi jako wielka nadzieja obrońców klimatu - i znowu mu się nie poszczęściło. Jego wystąpienie było w porządku, ale inni - jak prezydent Brazylii Lula - byli lepsi. Wejście Obamy było dobre - ale nie wystarczyło. Nie czuło się tam gestu przywódcy.
Co dalej?
Co będzie w takim razie dalej z klimatem? W Kopenhadze zaprzepaszczono wiele z tego, co w pocie czoła powstało w ostatnim czasie pomiędzy krajami uprzemysłowionymi i rozwijającymi się. Pozostała tylko jedna szansa: bogate kraje - a to one przodują w produkcji gazów cieplarnianych - muszą pozostać prekursorami, lecz bez wiecznego dyktowania warunków innym. Muszą przestać ciągle mówić o podziale obciążeń, tylko powinny go realizować. W Kopenhadze zaprzepaszczona została wielka szansa. Międzynarodowa społeczność miała okazję pokazać, że jest zdolna do działania. Mogła stworzyć wzorce godne naśladowania w rozwiązywaniu innych jeszcze problemów, jak na przykład w zwalczaniu biedy.
W okresie minionych 20 lat polityka ochrony klimatu robiła tylko milimetrowe postępy. Konferencja kopenhaska oznacza milowy krok do tyłu. Proces z Kyoto jeszcze nie jest pogrzebany. Ale sukces, jaki udało się osiągnąć w Japonii w 1997 roku, jest niemożliwy po doświadczeniach ostatnich dni. Te nadzieje Kopenhaga pogrzebała.
Herrik Boehme / Małgorzata Matzke
red.odp.: Elżbieta Stasik / du