Niemiecka prasa: Niemcy kluczą i blokują
9 kwietnia 2022Dziennik "Frankfurter Allgemeine Zeitung" analizuje: "Ludność cywilna nie może być celem ataków. Nie oznacza to, że każdy zabity cywil jest ofiarą zbrodni wojennej. Jeśli sam chwyci za broń lub będzie nieuniknioną ofiarą dozwolonego ataku na cel wojskowy, żaden sprawca nie stanie przed sądem.
Co innego, gdy niezaangażowane w walkę dzieci, kobiety i mężczyźni są masowo brani pod ostrzał lub celowo zabijani, co najwyraźniej miało miejsce nie tylko w Buczy, ale także ostatnio w Kramatorsku. Wystarczy, że stało się to na kontrolowanym przez Rosjan terytorium i za rosyjską zgodą, aby pociągnąć do odpowiedzialności także głównych winowajców. Ponadto każdy, kto zabija Ukraińców z zamiarem zniszczenia ich jako grupy, kto wyrządza im poważne szkody, narzuca im destrukcyjne warunki życia lub siłą odbiera im dzieci, popełnia ludobójstwo. Istnieją poszlaki świadczące o takiej chęci zniszczenia. Nawiasem mówiąc, każdy dowódca i przywódca polityczny jest zobowiązany do zapobiegania takim przestępstwom i dążenia do ich wyjaśnienia. Żadna z tych rzeczy nie jest zauważalna po stronie Rosji".
Dziennik "Sueddeutsche Zeitung" zauważa: „W tym tygodniu w Bundestagu kanclerz Niemiec Olaf Scholz powtórzył, że prezydent Rosji Władimir Putin ´nie może wygrać´ wojny z Ukrainą. Jeśli chodzi o żądania Kijowa dotyczące dostaw niemieckiej broni, obiecał, że ´wszystko, co ma sens i działa szybko, zostanie dostarczone´. Główną bronią, o której mowa, są bojowe wozy piechoty typu Marder, pod wieloma względami zupełnie inna kategoria systemów uzbrojenia niż wszystko, co do tej pory dostarczyły Niemcy.
Z wojskowego punktu widzenia dostawa czołgów jest niemal nieunikniona w obliczu zbliżającej się drugiej fazy wojny. Przygotowywana przez Putina bitwa o Donbas i wschodnią Ukrainę będzie się bowiem charakteryzowała innym rodzajem działań wojennych niż nieudana próba zdobycia Kijowa”.
"Die Welt” krytykuje: "Kilka dni po rozpoczęciu ataku na Ukrainę Niemcy, ku zaskoczeniu wielu, także swoim własnym, ogłosiły epokową zmianę , prezentując się m.in. jako silny partner NATO. Potem nic się nie działo. A przecież stanęlismy jakoby w obliczu nowej rzeczywistości, która wymaga jasnej odpowiedzi, jak ujął to 27 lutego kanclerz Olaf Scholz.
Wyzwania i pytania, które niesie ze sobą ta nowa rzeczywistość, są ogromne, nikt nie ma co do tego wątpliwości. Czasami tak wielkie, że każda odpowiedź miałaby fatalne skutki. Wiedzą o tym także inni członkowie NATO, wiedzą o tym wszystkie państwa UE. Ale dostarczają broń, którą obiecali. Głosują za embargiem na ropę i gaz, nawet jeśli oznacza to dla nich same trudności. A co robią Niemcy? Blokują".
Ekonomiczny dziennik "Handelsblatt" koncentruje się na podobnym wątku: "Swoim przemówieniem o przełomie dziejowym kanclerz sam rozbudził oczekiwania, że Niemcy przejmą teraz odpowiedzialność za przywództwo, która od dawna spoczywa na tym kraju ze względu na jego wielkość, położenie geograficzne i siłę gospodarczą. Jednak od czasu swojego wystąpienia Scholz najwyraźniej nabawił się lęku wysokości. Kanclerz zbliża się do punktu, w którym znajdował się przed swoim wystąpieniem. W niektórych regionach Europy znów jest postrzegany jako kunktator. Niemcy działają zbyt wolno - jeśli w ogóle - i dopiero wtedy, gdy wahanie spowodowało już szkody.
Scholz utknął w pułapce, z której nie zna realnego wyjścia. Z jednej strony mamy do czynienia z uzasadnionymi żądaniami tych, którzy wzywają do zaostrzenia sankcji. Jeśli celem Zachodu jest wsparcie Ukrainy w jej prawie do samostanowienia i tym samym odparcie inwazji Putina, czynnikiem decydującym jest czas. Zachód musiałby wtedy natychmiast dostarczyć broń na największą możliwą skalę. Może też być zmuszony do nałożenia kompleksowego embarga na ropę i gaz".