Niemiecka prasa o Francji: „może wypaść z UE i NATO”
1 lipca 2024„Macron sam sobie zadał klęskę” – komentuje „Frankfurter Allgemeine Zeitung” („FAZ”). „Strategiczne pomysły Macrona zawsze budziły wątpliwości”, „prezydent, który bez potrzeby naraża na szwank swoją większość w parlamencie, z pewnością nie będzie mógł liczyć na miłosierny wpis w podręcznikach historii” – uważa na łamach frankfurckiego dziennika Nikolas Busse.
I dodaje, że wynik pierwszej tury pospiesznie zorganizowanych wyborów parlamentarnych jest klęską dla sojuszu wyborczego Macrona, który teraz zapewne nie będzie w stanie wystawić następnego premiera. W jaki sposób Macron zamierza dotrwać do końca kadencji, jest zagadką – czytamy.
Problemy z migracją
Wybory europejskie, na które Emmanuel Macron „zareagował tak bezmyślnie”, nie były wpadką – uważa komentator „FAZ”. Szczególnie wysoka frekwencja wyborcza potwierdza wyniki zdobyte w wyborach do Parlamentu Europejskiego: bardzo silna prawica, silna lewica i słabe centrum. A powtarzające się tematy sięgają od siły nabywczej przez bezpieczeństwo do migracji.
„Zwłaszcza ta ostatnia kwestia orze europejski krajobraz polityczny z niesłabnącą siłą. Główną winę ponoszą przy tym wszyscy politycy o ugruntowanej pozycji tacy, jak Macron, którzy zbyt połowicznie zareagowali na to ogromne wyzwanie” – zauważa frankfurcki dziennik.
„Żadna z opcji politycznych, które wydają się mieć realne szanse po niedzielnych wyborach, nie ułatwi zadania partnerom Francji. Kraj zmierza w kierunku kohabitacji, być może nawet blokady swojego systemu politycznego. Francja może na wiele lat wypaść z UE i NATO. Byłoby to mile widziane, nie tylko w Moskwie” – komentuje „FAZ”.
„Upadek” kraju
„Porażka i wina Macrona” – tytułuje niemiecki dziennik „Süddeutsche Zeitung” („SZ”). Pokerową zagrywką z nowymi wyborami prezydent Francji otworzył szeroko wrota dla skrajnej prawicy. Już od dłuższego czasu to, co mówi, nie trafia do Francuzów, a wielu z nich zaczyna myśleć, że raj, w którym żyją, jest piekłem” – komentuje Oliver Meiler.
„Wielu wyborców na wsi ma nadzieję, że Le Pen i jej mówiący automat Jordan Bardella mogą odwrócić ich losy. Inni mówią: nigdy wcześniej nie rządzili, więc niech zrobią to chociaż raz. Jakby to była zupełnie normalna zmiana władzy” – stwierdza dziennikarz „SZ”. Dodaje, że w przeciwnym obozie odczuwalna była do tej pory rezygnacja. Wielu ludziom zdaje się nie przeszkadzać homofobia, islamofobia i antysemityzm u kandydatów do parlamentu z ramienia RN.
Lepeniści korzystają również z tego, co we Francji nazywa się „déclinisme” (od słowa „déclin”, czyli „upadek”). Francuzi uważają swój kraj za podupadły po wiekach prawdziwej wielkości. Inni z kolei uważają się za przegranych. Do nich też trafia Le Pen, serwując im ponury obraz kraju. „To tania sztuczka populistów, dopóki są w opozycji” – analizuje „SZ”.
„Kulawa kaczka”
„To, co mówi prezydent Emmanuel Macron, od dłuższego czasu nie trafia do ludzi, ale on dalej mówi. Jego optymizm i samochwalstwo tak silnie kolidują z pesymizmem Francuzów, że wielu po prostu chce jego odejścia. (…) Teraz dał ludziom szansę ukarania go i jego obozu, i wielu to zrobiło” – czytamy.
Komentator dodaje, że konstytucja na razie chroni prezydenturę i Macron może pozostać w Pałacu Elizejskim do końca swojej kadencji, czyli do roku 2027. „Będzie jednak pozbawiony blasku, jak klasyczna kulawa kaczka”.
Pokerowy ruch z nowymi wyborami doprowadził do tego, że Macron szeroko otworzył wrota dla skrajnej prawicy. I nie wiadomo, czy uda się je ponownie zamknąć. Jeśli lepeniści dojdą do władzy, będzie to również porażka i wina Macrona. Na początku swojej prezydentury obiecał bowiem, iż poprzez rozważne rządzenie zapewni, że już nikt nie ulegnie pokusie głosowania na skrajną prawicę. Po siedmiu latach rządów Macrona jest ona silniejsza niż kiedykolwiek w historii kraju – konstatuje „SZ”.
Triumf partii Le Pen
W internetowym wydaniu tygodnika „Die Zeit” mowa jest o „historycznym momencie”. Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen odniosło nie tylko zwycięstwo, ale triumf – czytamy.
„Oznacza to, że w zasięgu ręki jest coś, co było nie do pomyślenia jeszcze cztery tygodnie temu: po raz pierwszy od powstania Piątej Republiki w 1958 roku przedstawiciel skrajnej prawicy może zostać premierem. Gdyby tak się stało, nie pozostałoby to bez wpływu na europejską politykę” – stwierdza Matthias Krupa w „Die Zeit”.
Chcesz skomentować ten artykuł? Dołącz do nas na facebooku! >>