Niemiecki ksiądz-więzień Dachau czeka na beatyfikację
22 lutego 2018Nazywał się Richard Henkes. Był więźniem obozu koncentracyjnego Dachau numer 49642. Miał ambitne plany na czas po wojnie. Zamierzał wrócić na niemiecko-czeskie pogranicze, gdzie spędził ostatnie dwa lata przed aresztowaniem. Dlatego pilnie wkuwał czeski, choć absolutnie nie miał talentu do języków.
Prawdopodobnie mógł przeżyć. Ale ważniejsi byli współwięźniowie. W obozie wybuchła epidemia tyfusu plamistego. Henkes zgłosił się do pomocy chorym. Chciał ich wspierać, udzielać sakramentu namaszczenia.
Nie był samobójcą. Zaszczepił się i miał nadzieję, że się nie zarazi. Jednak zachorował. Zmarł 22 lutego 1945 roku w baraku nr 17…
Marzył o Kamerunie…
Urodził się na zachodzie Niemiec w ostatnim roku XIX stulecia, 26 maja 1900 roku. W Nadrenii-Palatynacie, w małej gminie Ruppach, która i dziś nie jest wielka – liczy nieco ponad tysiąc dusz. Wtedy o połowę mniej.
Niedzielną mszę w miejscowym kościele odprawiali pallotyni z odległego o 20 km na wschód Limburga. Byli wśród nich misjonarze, którzy opowiadali o Kamerunie.
Mały Henkes postanowił pójść w ich ślady. W 1912 roku rozpoczął naukę w Vallendar pod Koblencją, oddalonym od Ruppach o 30 km, ale w drugą stronę, gdzie palotyni na początku XX wieku kupili dawny klasztor augustiański w dzielnicy Schönstadt i utworzyli gimnazjum z internatem dla chłopców.
Szkołę ukończył w ostatnim roku I wojny światowej i trafił do wojska. Rok później zdał maturę i przeniósł się do pallotynów do Limburga, gdzie po kolejnych dwóch latach złożył pierwsze śluby zakonne.
…trafił nad czeską granicę
W 1925 roku został wyświęcony na księdza. Marzenia o misjach pokrzyżowała gruźlica. Gdy wrócił do zdrowia, został nauczycielem. W końcu przełożeni wysłali go wprawdzie w świat, ale na Śląsk, zamiast do Afryki. W 1931 roku trafił do miasteczka Katscher. Dziś jest to Polska, Opolszczyzna, miasto nazywa się Kietrz i leży pośrodku trójkąta wyznaczanego przez Racibórz i Głubczyce po stronie polskiej, oraz Opawę po czeskiej.
– Pallotyni założyli w Kietrzu szkołę, niższe gimnazjum, i potrzebowali nauczycieli – tłumaczy dr Jan Larisch, katolicki ksiądz z Ostrawy-Svinova i prezes Caritasu diecezji ostrawsko-opawskiej, który zajmuje się historią Kościoła w swoim regionie i jego najbliższych okolicach. W Czechach to on najlepiej zna historię niepokornego księdza z Niemiec, który nie bał się krytykować nazistowskiego reżimu.
Przeczytaj także: Zmarł Ks. Hermann Scheipers - ostatni ksiądz z Dachau
Śląski kaznodzieja
– Osobiście brakowało mi w historii naszego regionu dobrych katolickich wzorów – opowiada dr Larisch. – Kiedy w naszej diecezji pojawił się ksiądz Manfred Probst, postulator procesu beatyfikacyjnego ojca Henkesa, stało się dla mnie jasne, że tę postać trzeba przybliżyć i ludziom u nas.
Nim jednak Richard Henkes trafił do zakątka, który przed wojną (i po niej) był częścią Czechosłowacji, spędził burzliwą dekadę 1931-41 na Śląsku. Najpierw sześć lat w Kietrzu, potem trzy lata we Frankensteinie, dzisiejszych Ząbkowicach Śląskich, wreszcie rok w Branitzu, dzisiejszych Branicach, nad samą czeską granicą, której zresztą wtedy tam nie było, bo działo się to po przyłączeniu sporej części dawnej Czechosłowacji do Rzeszy.
Henkes stał się znany. Jeździł po Śląsku, wygłaszał znakomite podobno kazania, prowadził rekolekcje. W Ratiborze, Hindenburgu, Beuthenie, Gleiwitzu i Annabergu. Czyli w Raciborzu, Zabrzu, Bytomiu, Gliwicach i Górze Świętej Anny.
Starcie z gestapo
Dwa lata po wyjeździe Henkesa na Śląsk władzę w Niemczech przejął Hitler. Pallotynowi reżim się nie podobał i nie wahał się mówić o tym w kazaniach. Wśród słuchaczy nie brakowało donosicieli. W końcu niepokornym księdzem zainteresowało się gestapo.
Doszło do tego po kazaniu z 7 marca 1937 roku, które wygłosił w rodzinnym Ruppachu. Wyraził wtedy obawę, „dokąd zmierza ten kraj”. Kilka miesięcy później naraził się z kolei złośliwym komentarzem po katastrofie sterowca Hindenburg, dumy lotnictwa III Rzeszy. „Szkoda, że nie nazywał się Hitler. Moglibyśmy ogłosić, że Hitler wreszcie upadł”, powiedział podczas duszpasterskiej wizyty w Kietrzu.
Przed wyrokiem w już toczącym się procesie w Breslau (Wrocławiu) uchroniła go amnestia zarządzona przez Hitlera po anszlusie Austrii.
Spotkanie z Czechami
– Aresztowanie groziło mu kilka razy, bo nie bał się mówić w kazaniach, czym nazizm był naprawdę – mówi dr Larisch.
Groziło mu też powołanie do Wehrmachtu. Dlatego jego przełożony, prałat Joseph Martin Nathan z Branic, późniejszy biskup pomocniczy ołomuniecki, mianował go w 1941 roku proboszczem w Strandorfie, gminie tylko odrobinę większej niż jego rodzinny Ruppach. – Na mocy konkordatu Niemiec z Watykanem, proboszczowie nie podlegali powołaniu do wojska – wyjaśnia ksiądz Larisch.
Strandorf (po czesku Strahovice, po polsku Strachowice) leży po drugiej stronie nieistniejącej w tamtym czasie granicy, na ziemi hluczyńskiej, zwanej też prajską (pruską). Bo ludzie stamtąd przyznawali się do więzi z Prusami, a nie austriackim cesarstwem. Jednocześnie jednak twierdzili, że są Morawianami i mówią po morawsku.
– Był problem z ich tożsamością. Mówili po czesku, ale deklarowali się jako Niemcy. Do dziś ziemia hluczyńska to bardzo specyficzna wspólnota, która żyje swoim własnym życiem – twierdzi dr Larisch.
Dla Henkesa oznaczało to jedno: trzeba nauczyć się języka, którym mówiła część parafian. – Chciał zrozumieć ich mentalność. Język czeski uważał za ważny element swojej pracy duszpasterskiej – tłumaczy historyk.
Ostatni donos
Jak się zdaje, Richard Henkes nie ograniczał się do duszpasterstwa. Postulator Probst przytacza świadectwo Rosalii Zavadilovej z sąsiadniej wsi Chuchelna, według której proboszcz ze Strachowic wraz z jej ojcem miał działać w tajnej czeskiej grupie dostarczającej żywność więźniom „z pobliskiego obozu w Auschwitz”.
Trzeba jednak zauważyć, że do Oświęcimia jest stamtąd sto kilometrów.
Nie ma natomiast wątpliwości, że Henkes nadal regularnie bywał w Branicach. – Prowadził tam odnowę duchową. Raz wspomniał, że w jego stronach rodzinnych były legiony rzymskie. I służyli w nich także chrześcijanie, którzy byli gotowi oddać życie za wiarę. Po czym dodał, że chciałby spotkać tak wierzącego niemieckiego żołnierza, jak oni – mówi ksiądz Larysch.
To stało się powodem aresztowania. – W Branicach był bowiem lazaret Wehrmachtu. Jeden z oficerów, który słyszał to kazanie, doniósł na Henkesa. Dostał wezwanie na przesłuchanie do gestapo w Raciborzu. Stamtąd trafił prosto do Dachau.
Symbol pojednania
Zapamiętali go inni duchowni, którzy również byli więźniami tego obozu koncentracyjnego. W 1985 roku zwrócili się do biskupa Limburga, Franza Kamphausa, z wnioskiem o beatyfikację Richarda Henkesa.
W trakcie tych starań ktoś musiał zauważyć czeskie epizody w życiu kandydata na świętego. W każdym razie na uroczyste obchody 50. rocznicy jego śmierci pallotyni zaprosili do Vallendaru pilzneńskiego biskupa Frantiszka Radkovskiego.
– Blok numer 17 uchodził wtedy za blok dla czeskich więźniów. Stąd też pomysł, że ojciec Henkes mógłby być dobrym symbolem pojednania Czechów i Niemców – wyjaśnia Jan Larisch.
Przeczytaj także: 70. rocznica wyzwolenia KL Dachau. "Szczególne miejsce dla polskiego Kościoła"
Mocny impuls
Biskup Radkovský poparł pallotynów i oświadczył, że Henkes powinien zostać beatyfikowany. Po powrocie do kraju przedstawił tę propozycję episkopatowi. Biskupi ją poparli. Nie bez znaczenia był fakt, że Richard Henkes poznał w Dachau ówczesnego rektora arcybiskupiego seminarium duchownego w Pradze, późniejszego arcybiskupa praskiego i kardynała, Josefa Berana. I że się z nim przyjaźnił.
„Konferencja biskupów czeskich jednogłośnie opowiedziała się na posiedzeniu w dniach 3 i 4 października 2000 roku za otwarciem procesu beatyfikacyjnego ojca Richarda Henkesa”, napisał jego postulator, ksiądz Manfred Probst w raporcie, który można przeczytać na stronie internetowej poświęconej proboszczowi ze Strachowic. O swym postanowieniu czescy biskupi poinformowali w liście z 6 grudnia 2000 roku zarówno prowincjała limburskich pallotynów, jak i episkopat niemiecki.
– To był mocny impuls – przyznaje ksiądz Larisch.
Przeczytaj także: Kardynał Marx: "Nas zmuszono do prawdy"
Przełom dzięki Czechom
„Wyniesienie ojca Henkesa na ołtarze może także w oczach czeskiego ludu przyczynić się do poprawy obrazu Niemców w czasie II wojny światowej, a wskutek tego również do pojednania między oboma narodami. On może stać się patronem tego pojednania”, napisali jeszcze czescy biskupi.
Ale aby tak się stało Richard Henkes musi zostać uznany za świętego.
W otwarciu procesu beatyfikacyjnego w Limburgu w 2003 roku wzięło udział 46 mieszkańców Strahovic i okolic. Na stronie niemieckiej wikipedii poświęconej zmarłemu w Dachau pallotynowi można wręcz przeczytać, że to właśnie inicjatywy z Czech przyniosły przełom w staraniach o wyniesienie niepokornego Niemca na ołtarze.
Aureliusz M. Pędziwol