Ołeh Sencow: „Polityka to właściwie nie moja rzecz”
8 września 2021Ołeh Sencow był ikoną oporu wobec aneksji Krymu przez Rosję. W maju 2014 r. został aresztowany pod zarzutem planowania aktów terrorystycznych i przewieziony do Moskwy, a następnie trafił do rosyjskiego obozu karnego. Był tam więziony przez pięć lat. Filmowcy z całej Europy wielokrotnie domagali się jego uwolnienia.
W ramach wymiany więźniów Sencow został zwolniony we wrześniu 2019 r. i wrócił na Ukrainę. Teraz powraca na duży ekran. Jego film „Nosorożec” opowiada o Ukrainie lat 90., naznaczonej bezprawiem, przestępczością i przemocą. Po upadku Związku Radzieckiego początkowo istniała próżnia władzy. Wykorzystały to brutalne gangi, a na Ukrainie przez długi czas obowiązywało tylko prawo silniejszego.
W wywiadzie dla DW Ołeh Sencow wyjaśnia, dlaczego ten temat od lat zaprząta mu głowę i dlaczego był zdecydowany przenieść go na ekran – z aktorem, który może wzbudzać kontrowersje.
DW: „Nosorożec” jest pana pierwszym filmem od dziesięciu lat. Jakie to uczucie?
Ołeh Sencow: To tak, jakbym spłacił zaległy dług wobec samego siebie. W środku cały czas płonąłem, myśląc o tym filmie. To nie ustało w ciągu ostatnich dziesięciu lat, pomimo wszystkich trudności, więzienia, wojny w moim kraju.
Napisał pan scenariusz, zanim trafił pan do więzienia. Czy pracował pan nad nim za kratkami?
– W więzieniu nie zmieniłem scenariusza, choć napisałem tam bardzo dużo – w sumie cztery nowe scenariusze. Ale w więzieniu człowiek zajmuje się dużo lżejszymi historiami, tam jest wystarczająco ciemno. Myślę, że gdybym napisał „Nosorożca” w celi, fabuła byłaby tylko w połowie tak brutalna.
Dlaczego „Nosorożec” tak głęboko zagląda w otchłanie ukraińskiego społeczeństwa lat 90.?
– To brutalny film. Po prostu dlatego, że tak wyglądały tamte czasy. Nie ma tu nic do ukrycia. Najpierw doświadczyliśmy traumy związanej ze Związkiem Radzieckim, a potem z okresem przejściowym w latach 90. Bezprawie, które pokazuję w „Nosorożcu”, w rzeczywistości było jeszcze gorsze. Dziś żyjemy w zupełnie innym kraju, ale niemało osób na Ukrainie do dziś romantycznie wspomina tamten okres. Ja natomiast chcę go całkowicie odromantycznić za pomocą „Nosorożca”. Chcę powiedzieć: bohaterowie filmu to „źli chłopcy”, ich życie było straszne i niewarte starań. Do dziś nie powstał żaden ukraiński film o tym czasie, który uczciwie i bezkompromisowo zmierzyłby się z tym tematem.
Co konkretnie sprawia, że życie głównego bohatera, przestępcy o pseudonimie „Nosorożec”, jest takie złe?
– Interesował mnie człowiek z jego wszystkimi zmianami i wewnętrznymi sprzecznościami. W latach 90. w naszym kraju rządziły gangi i przestępczość. W tym bezwzględnym świecie porusza się „Nosorożec”. Ja sam nie byłem przestępcą w latach 90., ale znam ludzi, którzy byli. Jestem obeznany z tym światem. Tworząc głównego bohatera, interesowało mnie przede wszystkim: gdzie znajdę w całej jego brutalności ludzką stronę? Bo każdy człowiek, nawet jeśli robi złe rzeczy, ma też w sobie coś dobrego.
Czy ostatecznie znalazł pan to w „Nosorożcu”?
– Jest takie stare powiedzenie: lepiej zobaczyć coś raz, niż słyszeć o tym sto razy (śmiech).
Zostańmy przy głównym aktorze. W roli głównej Serhij Filimonow, aktor-amator...
– Było dla mnie jasne, że wśród zawodowych aktorów na Ukrainie nie znajdę nikogo, kto byłby w stanie choćby w najmniejszym stopniu wcielić się w „Nosorożca”. Obsadzamy więc byłych żołnierzy, sportowców czy więźniów. Ludzi, którzy poradzili sobie w ekstremalnych sytuacjach. Widać to w ich oczach, także w oczach Serhija.
Filimonow w przeszłości był sportowcem, chuliganem, żołnierzem i skrajnie prawicowym aktywistą. Dziś postrzega siebie jako część społeczeństwa obywatelskiego i walczy z korupcją. Ale czy jego przeszłość nie zniechęciła pana?
– Nie, to jest dokładnie to, czego szukałem. Ktoś, kto musiał przejść w życiu przez różne walki, na którego przeszłość kładą się cieniem również negatywne doświadczenia. Ktoś, kto urósł w środku. Ktoś, kto jest gotowy na wyzwania. Cieszę się, że go znaleźliśmy, bo ma taką sprawność fizyczną i psychiczną, jaka była potrzebna do tej roli. I jest nawet całkiem niezłym aktorem (uśmiech).
Na piersi ma wytatuowane „Victory or Valhalla”. W filmie nie ma po tym śladu...
– Nie pasowałoby to do lat 90. na Ukrainie, zakryliśmy to makijażem podczas zdjęć, a potem także w postprodukcji. Ale proszę nie myśleć, że on od początku szerzył strach i terror. Wręcz przeciwnie: na początku wydawał mi się wręcz zbyt łagodny i w życiu bym nie pomyślał, że kiedyś wybiorę go do tej roli. Wtedy jeszcze miał brodę i ważył mniej. Ale w końcu go polubiłem, ogoliliśmy go i przybrał na wadze na potrzeby filmu.
Teraz znów jest pan filmowcem, ale wielu kojarzy pana z ukraińskim ruchem oporu przeciwko Rosji. Czy nie jest pan teraz również politykiem?
– Polityka to właściwie nie moja rzecz. Ale biorę teraz udział w publicznych akcjach skierowanych przeciwko rosyjskiej agresji. Cierpiałem z tego powodu, a wielu nadal cierpi. Wiele osób zmarło i niestety nadal umiera. Chodzi mi przede wszystkim o uwolnienie ponad 100 więźniów politycznych, którzy nadal odsiadują wyroki w Rosji. Byłem jednym z nich. Ale ja nie należę do żadnej partii i nie postrzegam tego jako swojego zadania.
Rozmowa odbyła się na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Odessie w sierpniu 2021 r.