Pandemia w Czechach: Dramat szpitala na peryferiach
31 stycznia 2021Dramatyczna sytuacja panuje od trzech tygodni w szpitalu w Chebie położonym najdalej na zachód czeskim mieście powiatowym. Szpital nie radzi sobie z naporem chorych na COVID-19. Na OIOM-ie nie ma już wolnych łóżek z respiratorami, ubywa też łóżek z dostępem do tlenu na innych oddziałach.
„Najgorsza jest bezradność, że nie ma gdzie położyć pacjentów. Ciągle trzeba dzwonić i błagać. Nie zajmujemy się już niczym innym, niż przenosinami pacjentów”, mówi w wywiadzie dla czeskiej gazety „Deník N” ordynator oddziału chorób wewnętrznych Stanislav Adamec.
Brak lekarzy i doświadczonych pielęgniarek
Na dodatek chebski szpital cierpi na niedobór personelu medycznego. Szpital w Karlowych Warach oddelegował tam swoich lekarzy, a uzdrowisko Łaźnie Kynżvart pielęgniarki, ale lekarzy wciąż jest zbyt mało, a siostry nie są przeszkolone i mogą wykonywać jedynie czynności pomocnicze. „Dla nich wszystko jest nowe: wkłuwanie wenflonów, pobieranie krwi i wymazów, system komputerowy, administracja…”, uskarża się ordynator Adamec i dodaje, że potrzebuje pielęgniarek, które mają doświadczenie.
On sam już trzy tygodnie temu alarmował, że na OIOM-ie w Chebie nie ma ani jednego wolnego łóżka i stoi teraz przed wyborem, kogo umieścić pod respiratorem. Gdy pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji, dał pierwszeństwo młodej pacjentce przed starszą. Wtedy kierownictwo szpitala przeprowadziło kontrolę, czy postępował lege artis, zgodnie z zasadami sztuki, i żadnych uchybień się nie dopatrzyło.
Dziś dr Adamec musi takie decyzje podejmować codziennie i rozstrzygać, kto z kilku osób potrzebujących respiratora ma większe szanse przeżycia. „To już staje się regułą”, mówi.
Apel do ministra zdrowia
Już 10 stycznia on sam, jego zastępczyni, oraz szereg osobistości z miasta i regionu wystosowali do ministra zdrowia Czech Jana Blatnego apel o otwarcie granicy z Niemcami dla karetek pogotowia. „W RFN sytuacja też jest bardzo skomplikowana, ale nie zważając na to strona niemiecka stale oferuje pomoc. Dla powiatu chebskiego, który z trzech stron jest otoczony przez Niemcy (i nie tylko dla niego), oznacza to światełko nadziei”, napisali.
Sęk jednak w tym, że aby szpital w Chebie mógł z takiej pomocy skorzystać, najpierw oficjalną prośbę o nią musiałyby złożyć władze czeskie.. Tymczasem minister Blatný już wtedy odrzucił ten pomysł, argumentując, że nie ma powodu do paniki, bo wszystko da się rozwiązać w obrębie czeskich szpitali. Także premier Andrej Babisz stwierdził, że nie ma powodu, by prosić o pomoc za granicą dla pacjentów chorych na COVID-19.
„Dla nas jest niezrozumiałe, dlaczego w tej sytuacji rząd odmawia zrobienia formalnego kroku i nie zwróci się o pomoc do Niemiec”- stwierdzili sygnatariusze apelu i wezwali ministra, by przemyślał swoje stanowisko i skłonił gabinet do wysłania oficjalnych próśb o pomoc do rządów Bawarii i Saksonii.
W Niemczech może nawet taniej
Po listem podpisało się już około 1700 osób. O to samo, zaapelował do ministra zdrowia także hejtman (marszałek) województwa karlowarskiego Petr Kulhánek z opozycyjnej partii STAN. Ale Blatný także jego nie usłuchał. Stwierdził, że nie ma problemu z przewiezieniem pacjentów do mniej obciążonych czeskich szpitali.
I rzeczywiście, już 11 stycznia media informowały, że 14 pacjentów z Chebu zostanie przewiezionych do szpitali w pobliskich Mariańskich Łaźniach (ok. 30 km), oraz w Rakovniku (120) i Pradze (170). Wkrótce jednak i one się zapełniły, a w Chebie wciąż przybywało chorych.
21 stycznia ministerstwo zdrowia poinformowało, że w siedmiu z 13 województw obejmujących całą zachodnią część kraju, włącznie z Pragą, nie ma żadnych wolnych miejsc na OIOM-ach. Tydzień później, w miniony czwartek, wprawdzie już takiego komunikatu nie było, ale publikowane w raporcie wykresy nie wskazują istotnego wzrostu liczby wolnych łóżek na OIOM-ach
Dziś „mniej obciążone szpitale” znajdują się przede wszystkim dużo dalej, na przykład w odległej 300 km na wschód Igławie na pograniczu z Morawami, a przede wszystkim jeszcze dalej – na południu i północy Moraw. Przy takiej odległości w wypadku ciężko chorych w rachubę wchodzi jedynie transport lotniczy. Szpital w Chebie dostał do dyspozycji helikopter. „Ale jeśli leci na przykład do Igławy, nie mamy go przez pięć, sześć godzin”, ubolewa ordynator. Poza tym nie zawsze może wystartować ze względu na pogodę. I wreszcie nie jest tani. Zdaniem Adamca, przewiezienie chorych do odległych nie więcej niż o 50 kilometrów pięciu szpitali w Niemczech kosztowałoby wraz z leczeniem tyle samo, „a być może nawet mniej”.
Jeśli wszyscy będą kłamać, nic się nie zmieni
„Kilku lekarzy z innych szpitali opisało mi, że gdy podejmują decyzje w sprawie pacjentów, mają podobne dylematy, jak pan w Chebie. Ale bardzo się boją o tym rozmawiać, nawet anonimowo”- powiedziała swojemu rozmówcy prowadząca wywiad Jana Ustohalová.
„Ja to rozumiem. Ale to od nich zależy, czy zechcą być szykanowani. Jeśli wszyscy będziemy kłamać i udawać, że nic się nie dzieje, nic się nie zmieni”- odpowiedział jej ordynator oddziału chorób wewnętrznych szpitala w Chebie Stanislav Adamec.