Pogranicze ponownie protestuje. „Otwórzcie granice!”
10 maja 2020Krzysztof Kościelniak przyszedł demonstrować na most we Frankfurcie, bo nie rozumie decyzji polskiego rządu. Trzy lata temu podjął pracę jako pielęgniarz w jednym z frankfurckich domów opieki. Do pracy dojeżdżał z Torunia. Do czasu zamknięcia granicy pracował w systemie "sześć na sześć", czyli prawie cały tydzień spędzał w Niemczech, a kolejny – w Polsce. Obecnie, od ponad miesiąca, przebywa w Niemczech, ponieważ w Polsce musiałby poddać się kwarantannie.
– Kto, jak nie medycy, wie najlepiej, jak się chronić przed koronawirusem. U nas dezynfekcja, maseczki i rękawiczki to chleb powszedni. Zamknięto granice, żeby powstrzymać rozprzestrzenianie się wirusa, ale to na terenie przygranicznym jest najmniej przypadków zachorowań – mówi Kościelniak.
Beata Dębska też nie umie pogodzić się z rozporządzeniem Rady Ministrów z drugiego maja. W jej przypadku wystarczy przejść przez most i już byłaby z rodziną, ale od miesiąca przebywa we Frankfurcie, bo gdyby przeszła do Słubic musiałaby poddać się czternastodniowej kwarantannie. Beata pracuje jako opiekunka ludzi starszych. – Nie rozumiem, dlaczego musimy przechodzić kwarantannę, skoro lekarze np. w Warszawie, którzy są bardzo narażeni na koronawirusa, nie muszą jej przechodzić. Oni też wracają do dzieci, żon. A my jesteśmy bardziej zarażeni tylko dlatego, że przechodzimy przez most? – oburza się. – Ja zgłosiłam kierownictwu, że w czwartek przechodzę na kwarantannę. Nie daję już rady – dodaje łamiącym się głosem.
Manifestować przyszła także Kristin Gueritz ze swoim kilkumiesięcznym dzieckiem. Jej rozporządzenie nie dotyczy, jest Niemką, ale widzi jak jej polscy koledzy z systemu opieki zdrowotnej cierpią, dlatego że są pozbawieni bezpośredniego kontaktu z najbliższymi. Przyszła ich wesprzeć. „Jestem tu od 26 marca. W ten sam dzień mój syn kończył pięć miesięcy. 26 maja skończy siedem, dlatego bardzo apeluję, żebyście nas wpuścili do naszych rodzin” – dobiega nagle z głośnika.
Dzień Europy – dniem podziałów
Wczorajsza, późnopopołudniowa demonstracja miała dla mieszkańców symboliczne znaczenie, ponieważ odbyła się w Dniu Europy. Każdego roku Dwumiasto, czyli Słubice i Frankfurt nad Odrą, ten dzień obchodziły wspólnie, bardzo uroczyście. Tym razem, zamiast festynu, stowarzyszenia „Słubfurt” i „Unsere Miasto-Nasze Stadt” zorganizowały demonstracje na moście, pod hasłem „Mniej obaw, więcej Europy”. Jeden z przygotowanych transparentów głosił: „Korona pokazuje, że potrzebujemy więcej Europy”. – Jako mieszkańcy regionu przygranicznego bardzo cierpimy z powodu faktu, że granica została zamknięta. Przez wiele lat nie czuliśmy tej granicy. Tak też żyliśmy, jakby jej nie było i to jest teraz bardzo bolesne. W naszej świadomości ta granica między państwami, na tym terenie nie istnieje, a teraz odczuliśmy, że jest jednak trochę inaczej – mówi Filip Kubicki z polsko-niemieckiego stowarzyszenia obywatelskiego „Unsere Miasto-Nasze Stadt”.
Organizatorzy odczytali także pismo, w którym wielokrotnie podkreślono znaczenie otwartych granic, zwłaszcza na terenach przygranicznych. „Już dawno jesteśmy scaleni w Europie, co jest szczególnie widoczne tutaj, na granicy polsko-niemieckiej, gdzie ludzie mieszkają i pracują ponad podziałami oraz granicami państwowymi. Uważamy za bardzo wątpliwe, że zamknięcie granic rzeczywiście powstrzyma rozprzestrzenianie się koronawirusa. W każdym razie będzie to miało poważne konsekwencje dla ludzi mieszkających w regionach przygranicznych Europy” – grzmieli organizatorzy.
„To jak mur berliński”
To już druga demonstracja, które odbyła się w Dwumieście. Pierwszą zorganizowano 24. kwietnia. Wówczas wzywano do otwarcia granicy dla pracowników transgranicznych. Czwartego maja wielu z nich ponownie mogło przekroczyć granicę. Jednak rozporządzenie Rady Ministrów (z 02.05.2020) nie wykluczyło z obowiązku czternastodniowej kwarantanny pracowników służby zdrowia. To oni byli powodem zorganizowania sobotniej manifestacji. Ale Słubice i Frankfurt nad Odrą postanowiły, upomnieć się, obok medyków, również o mieszkańców całego pogranicza. Na tych terenach polsko-niemieckie współistnienie to codzienność. – Ja mam dwa główne powody otwarcia granicy. Po drugiej stronie miasta, w Słubicach mamy saksofonistę. Zresztą, odkąd z nami gra, podniósł się też poziom naszego zespołu. A drugi powód jest taki, że w Słubicach u zegarmistrza mam do odebrania mój zegarek. To ponad stuletni antyk. Chciałbym go mieć już w domu – śmieje się Torst-Uwe Killa. Z poważną miną dodaje jednak, że brakuje mu polsko-niemieckiej codzienności.
Jak podkreślali organizatorzy protestu, zamknięta granica przypomina im czasy sprzed trzydziestu lat, gdy była ona codziennością. Tutaj, na pograniczu, od wielu lat swobodne przemieszczanie się między Polską a Niemcami to powszedniość. – To jak mur berliński. Tak się czujemy. Musimy wyciągnąć jakieś wnioski na przyszłość, bo gdy znów dojdzie do kryzysu, jakiegokolwiek, to zamknięcie granicy, w naszym regionie, na pewno nie jest rozwiązaniem – mówi Tomasz Stefański, uczestnik protestu.
Demonstrację zakończyło wspólne polsko-niemieckie odśpiewanie hymnu europejskiego „Ody do radości”.
W weekend manifestacje na granicy polsko-niemieckiej odbyły się także na przejściu Lubieszyn-Linken. Pracownicy służby zdrowia żądali wykluczenia ich z obowiązku czternastodniowej kwarantanny.