Politolog: Pegida szuka sprzymierzeńców w innych krajach
5 lutego 2016Zdanem Patzelta zarówno Pegida, jak i partia AfD (Alternatywa dla Niemiec), są związane z ruchami populistycznymi, stąd zrozumiałe jest, że szukają one sprzymierzeńców wśród populistów w innych krajach. - Pegida zawsze chciała udowodnić, że nie jest ruchem niemieckich szowinistów, lecz zajmuje się tematami, które dotyczą wszystkich państw europejskich - stwierdził politolog w wywiadzie dla agencji prasowej DPA. Do tematów tych Patzelt zaliczył imigrację, zmiany kulturowe oraz arogancję elit politycznych i medialnych.
"Uczucie wyobcowania"
Niemiecki ekspert wyraził też zdziwienie żywotnością tego ruchu. - To spektakularne, w jaki sposób Pegidzie udaje się już od roku raz w tygodniu gromadzić na ulicy kilka tysięcy osób. Tego nie udało się żadnej niemieckiej partii politycznej - zauważa Patzelt. Zdaniem założyciela Instytutu Politologii w Dreźnie jest to możliwe, ponieważ między demonstrantami istnieje silne poczucie wspólnoty, którą cementują próby marginalizowania tego ruchu przez establishment. Do tego dochodzi odczuwana przez niektóre grupy społeczne arogancja władzy. - To uczucie wyobcowania sięga poza Pegidę i znajduje oddźwięk w partii AfD - twierdzi profesor. Jego zdaniem Pegida nie przekształciła się sama w partię polityczną, ponieważ organizatorzy ruchu nie czują się politykami, a jednocześnie "uczyniło to Pegidę czymś autentycznym i jakby sterylnym".
Rosnące poparcie dla AfD
Pegidzie chodziło o wymuszenie zmiany polityki imigracyjnej drogą manifestacji. - Ta zmiana właśnie się zaczyna. Jednak jest ona nie tyle efektem demonstracji, co tego, że nasze problemy związane z imigracją i integracją przyjęły takie rozmiary, że polityka i media nie mogą już ich przemilczeć czy bagatelizować - stwierdził politolog. Dodał, że zmiany w polityce imigracyjnej dokonują się na skutek rosnącego poparcia dla partii AfD w sondażach, a nie presji ulicy. - Prawdą jest jednak, że polityka zmierza teraz w kierunku, którego od dawna domagała się Pegida. Pegida była ostrzeżeniem, które chciano zignorować, jeśli już nie dało się go wyłączyć - skomentował dyrektor katedry systemów politycznych na Uniwersytecie Technicznym w Dreźnie.
DPA / Bartosz Dudek