Powrót kibiców na stadiony Bundesligi budzi kontrowersje
26 września 2020W narożnikach kibica stadionu w Budapeszcie nie było wystarczająco dużo miejsca, by zachować odpowiedni dystans fizyczny. Nie pozwalał na to także ogromny entuzjazm kibiców, którzy przyjechali w czwartek (24.09.2020) na finałowy mecz FC Bayern z FC Sevilla w ramach Superpucharu Europy. Według Uefa, na finał zostało sprzedanych 15,5 tysiąca biletów. Większość kibiców zastosowała się do obowiązujących środków ostrożności, ale wielu nie. Jakie może to mieć skutki zdrowotne, okaże się dopiero w ciągu najbliższych kilku dni.
„To był ważny krok: powrócić do kultury piłki nożnej, do emocji i atmosfery na stadionie”, powiedział wyraźnie zadowolony dyrektor generalny Bayernu Karl-Heinz Rummenigge po czwartkowym zwycięstwie Bawarczyków 2:1. To było „cudowne uczucie, znów świętować tytuł z naszymi fanami”, dodał Rummenigge. A jednak nie wszyscy reagowali tak przychylnie na występ monachijskiego klubu.
Światowe Stowarzyszenie Lekarzy krytyczne
Frank Ulrich Montgomery, przewodniczący Światowego Stowarzyszenia Lekarzy, ostro skrytykował przeprowadzenie finału Superpucharu Europy w obszarze ryzyka w Budapeszcie. „Piłka nożna wydaje się cieszyć pełną swobodą. To przynosi efekt przeciwny do zamierzonego i wysyła niewłaściwy sygnał”, powiedział Montgomery w czwartek wieczorem gazecie „Passauer Neue Presse”.
„Kiedy obywatele nie mogą już spędzać wakacji za granicą, ale szefowie i zawodnicy FC Bayern latają do obszarów wysokiego ryzyka, to jest to druzgocący znak”, skrytykował 68-latek. Urzędnicy i zawodnicy chcąc wziąć na siebie odpowiedzialność społeczną, nie powinni myśleć tylko o swoich portfelach i dochodach z meczów, powiedział szef Światowego Stowarzyszenia Medycznego.
Tymczasem Bundesliga dokłada wszelkich starań, by umożliwić oglądanie meczów jak największej liczbie widzów. W ostatni weekend obowiązywał zakres od zera (FC Koeln) do 9300 kibiców (Borussia Dortmund). Ale także w ten weekend trwa walka o widzów, którzy nie tylko kibicują własnej drużynie, ale mogą też wspomóc odpowiednio klubowe kasy.
Wszystko zależy od liczby zachorowań
Jednak niespokojne spojrzenia fanów i władz klubowych także przed drugim weekendem sezonu jesiennego skierowane były na wskaźnik zachorowań mierzony liczbą nowych zakażeń koronawirusem na 100 tysięcy mieszkańców w ciągu siedmiu dni. Tylko w przypadku, gdy w miejscu odbywania meczu liczba jest mniejsza niż 35, kibice mogą wrócić na stadiony i zapełnić go maksymalnie w 20 procentach.
Tak zostało uzgodnione przez kraje związkowe na krótko przed rozpoczęciem rozgrywek ligowych. Jednak ostatnie słowo przy dopuszczeniu kibiców zawsze pochodzi od lokalnych władz sanitarnych, które pilnują lokalnej sytuacji infekcyjnej. „Może się też zdarzyć, że dopiero w sobotę rano zapadnie decyzja, że nie będzie fanów. Jesteśmy w ścisłym kontakcie z urzędami zdrowia”, zapewnił DW rzecznik FC Schalke 04.
I okazało się, że Schalke ma pecha. Drużyna miała rozegrać w sobotę pierwszy mecz sezonu na własnym boisku przed 11 tysiącami kibiców. Ponieważ jednak według Instytutu Roberta Kocha liczba nowo zarażonych osób w ciągu ostatnich siedmiu dni na 100 tysięcy mieszkańców przekroczyła próg zakazu, Schalke musi grać dziś przy pustych trybunach.
Inaczej w Moenchengladbach
W lepszej sytuacji była Borussia Moenchengladbach, która rozgrywała na własnym boisku mecz z Union Berlin przed ponad 10 tysiącami widzów. Do środy wieczorem sprzedano 9,2 tys. biletów. Również na pojedynek Bayer Leverkusen z RB Leipzig wpuszczonych zostało 6 tysięcy widzów. A mecz Arminii Bielefeld z FC Koeln śledziło na żywo z trybun prawie 5,5 tysiąca kibiców.
„Z politycznego punktu widzenia przybiera to formy, które nie są dostępne dla innych sektorów, takich jak sektor imprez, gdzie ludzie nie widzą światła na końcu tunelu”, stwierdził Kevin Kühnert polityk SPD i zapalony kibic Armini Bielfeld. „Jednak za aroganckie uważam przyznanie piłce nożnej specjalnych praw, ponieważ budzi to również zastrzeżenia wobec zorganizowanej piłki nożnej”, dodał socjaldemokrata. Jak zaznaczył, może on zrozumieć „emocjonalne pragnienie zwiększenia liczby widzów", ale wydaje mu się to "zbyt pochopne”. Jak dodał, nie przeprowadzono dotąd prawie żadnej oceny sytuacji.
(DW/jar)