To Erdogan stoi za puczem? DW pyta eksperta ds. Turcji
18 lipca 2016W piątek wieczorem tureckie wojsko dokonało próby zamachu stanu i na kilka godzin przejęło władzę w kraju. W starciach zginęło co najmniej 208 osób, a tureckie władze prowadzą aresztowania – dotychczas zatrzymano ok. 6 tys. osób, w tym prawników i przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości. Wielu komentatorów ocenia, że nieudana próba przewrotu wzmocni prezydenta Erdogana i jego partię AKP, a w mediach nie cichną spekulacje, że sam Erdogan mógł stać za puczem.
Czy to rzeczywiście możliwe? Mówi o tym w rozmowie z Deutsche Welle Kristian Brakel, znawca islamu i Turcji, szef Fundacji Heinricha Bölla w Stambule.
DW: Widzimy aktualnie wiele zdjęć, na których zwolennicy Erdogana świętują nieudaną próbę puczu. Czy na ulicach Stambułu panują też inne nastroje?
Kristian Brakel: Słychać też wiele głosów krytycznych. Co prawda, mniej na ulicach, a bardziej w mediach społecznościowych. Kraj jest głęboko podzielony. Wyraźnie widać to po dwóch hashtagach na Twitterze. Jednym oznaczane są żądania „kary śmierci dla puczystów” – używają go głównie narodowcy. Inny – „żaden pucz, tylko przedstawienie” – pokazuje założenie, że to sam rząd zainscenizował pucz. To wszystko dowód, że krótka chwila zjednoczenia w trakcie puczu jest już za nami.
Wiele osób podejrzewa, że to Erdogan stoi za tym naprawdę nieudolnie przeprowadzonym puczem. Co Pan na to?
- Teorie spiskowe są w Turcji zawsze w obiegu. To nic szczególnego. W tym przypadku znamienne jest to, że w grupie niepopierających rządzącej AKP zaufanie do rządu jest tak niskie, że w coś takiego wierzą.
A w co Pan wierzy? Erdogan mógł być zamieszany w ten pucz?
- Widział Pan zdjęcia prezydenta, gdy wydawał pierwsze oświadczenie w tureckiej CNN? Wyglądał, jakby siedział w jakiejś fotokabinie i rozmawiał przez swojego iPhone’a. W mojej opinii prezydent, który zna się na medialnych przedstawieniach, wybrałby inne medium niż to bardzo amatorskie, które osłabiło w tym momencie jego przekaz. Widzimy tu człowieka, który nie działa w tym momencie tak, jakby to on był panem sytuacji. To przemawia przeciw teorii, że rząd to wszystko zainscenizował.
Poza tym wiele argumentów, które mają być dowodami na spisek, w rzeczywistości nimi nie jest. Np. do przeprowadzenia puczu nie potrzeba wcale tak wielu ludzi, jak się sądzi. Muszą jedynie zadbać o to, by reszta armii i służb bezpieczeństwa była na tyle daleko od centrum wydarzeń, by nie mogła zainterweniować. Puczyści częściowo próbowali tak właśnie zrobić.
Do tej pory nie ma dowodów na udział Erdogana. Dlatego uważam to za zupełnie nieprawdopodobne.
A co uważa Pan za prawdopodobne?
- Na razie to, co podniósł sam Erdogan podczas konferencji prasowej na lotnisku: na początku sierpnia ma spotkać się z dowództwem armii na corocznym posiedzeniu. Zwykle to tam ustala się, kto zostanie awansowany, a kto wysłany na emeryturę. Wg Erdogana są pogłoski, że decyzje te mogłyby mocno dotknąć niektóre osoby. Możliwe zatem, że są wśród nich także niektórzy puczyści. Ale to tylko spekulacje, bo na razie znamy za mało nazwisk.
Jak bardzo Erdogam wzmocni się po porażce puczystów?
- Z pewnością znów umocni swoją pozycję – jako ten, który przetrzyma każde kłopoty i zaprowadzi porządek w kraju. Bohater, który utwierdzi swoją pozycję wbrew wszystkim przeciwnościom, także wbrew starym elitom, do których należy także armia. To też ważny sygnał dla jego kolegów z islamsko-konserwatywnego skrzydła partii. To wszystko, oczywiście, niezmiernie go wzmocni. I nie zdziwiłbym się, gdyby system prezydencki znów zyskał na popularności – także dlatego, że wielu jego wcześniejszych krytyków z AKP mogłoby teraz poprzeć jego wprowadzenie.
Zatrzymano łącznie już 6 tys. podejrzanych. A wśród niech nie tylko wojskowych, ale i sędziów oraz prokuratorów. Już przed próbą przewrotu Erdoganowi zarzucano antydemokratyczne działania. W jakim kierunku rozwinie się teraz sytuacja w Turcji?
- Uważam za bardzo nieprawdopodobne, by ci wszyscy zatrzymani przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości mieli coś wspólnego z puczem. Być może mają powiązania z ruchem Güla i są krytyczni wobec rządu. Teraz zatem wykorzystano okazję, a lista tych osób najwidoczniej istniała od dawna. To nie jest dobry znak odnośnie tego, w jakim kierunku to teraz pójdzie.
Dla żadnego kraju nie jest dobre, gdy na jego szczycie stoi osoba niepodlegająca żadnej kontroli. To nie system prezydencki jest problemem – on funkcjonuje także w innych krajach – ale równoległe ograniczenie parlamentu i niezawisłości systemu sprawiedliwości. Jeśli decyzje w państwie zależą tylko od bardzo niewielu osób, a dla opozycji pozostaje mało miejsca, to nie może być dobre.
Rozmawiał Nicolas Martin / tłum. Monika Margraf