30 lat banków żywności: łagodzić ubóstwo, ratować żywność
21 lutego 2023Inspiracja nadeszła z USA. Członkini jednej z organizacji kobiecych w Berlinie przeczytała artykuł o wolontariuszach w Nowym Jorku, którzy przekazywali niesprzedaną żywność bezdomnym.
– Pomyślałyśmy wtedy: ok, my to też umiemy. Chciałyśmy zapewnić im posiłki, na które inaczej nie mogą sobie pozwolić – wspomina Sabine Werth w rozmowie z DW.
30 lat temu założyła razem z koleżankami z Initiativgruppe Berliner Frauen pierwszy i wciąż największy bank żywności w Niemczech, który jest obecnie odrębnym zarejestrowanym stowarzyszeniem.
Pomysł zapewnienia pożywienia potrzebującym rozprzestrzeniał się błyskawicznie. Dziś w całych Niemczech jest 936 banków żywności. Duże sieci supermarketów raz lub dwa razy w tygodniu wieczorem dostarczają im swoje niesprzedane towary. Banki wówczas otwierają się dla ludzi, którzy najpierw muszą udowodnić swój status osoby potrzebującej na przykład zaświadczeniem z urzędu opieki społecznej, a potem mogą odebrać jabłka, wędliny i chleb.
– Realizujemy starą zasadę Robin Hooda. Zabieramy stamtąd, gdzie jest tego za dużo, i oddajemy tam, gdzie to jest potrzebne. Ale działamy legalnie – mówi pogodnym głosem Sabine Werth.
Większość osób korzystających z banków żywności to już od dawna nie tylko bezdomni. Takie instytucje są udogodnieniem przede wszystkim dla wielu samotnych rodziców, emerytów, którzy trudno wiążą koniec z końcem, oraz uchodźców. Jeśli ze skromnego miesięcznego budżetu uda się coś zaoszczędzić na jedzeniu, możliwe są inne wydatki; na zeszyt dla dziecka czy wyjście do kina.
Ubóstwo w Niemczech
Federacja banków żywności szacuje, że w ubiegłym roku odwiedziły je w Niemczech dwa miliony ludzi. To znacznie więcej, bo o około 50 procent, niż w roku poprzednim. Chociaż Niemcy są jednym z najbogatszych krajów świata, w 2022 roku zagrożonych lub bezpośrednio dotkniętych ubóstwem było 13,8 mln ludzi.
W przypadku Niemiec mówi się z reguły o względnym, a nie absolutnym ubóstwie, ponieważ ludzie bez pomocy nie są skazani na śmierć z głodu lub zimna. Jednak także w Niemczech ubóstwo oznacza brak partycypacji społecznej, głodne dni bez obiadu dla dzieci, niewyjeżdżanie na urlop i gorsze wykształcenie.
Banki żywności zaczęły się jako inicjatywy na rzecz ratowania żywności i łagodzenia trudnej sytuacji ludzi, ale obecnie przeobraziły się w jedno z obliczy ubóstwa. Albo – jak ujmuje to w rozmowie z DW przewodniczący ich federacji Jochen Brühl – „w sejsmograf sytuacji i przemian społecznych”. Gdy w 1993 roku otwarto pierwszy bank żywności, ubóstwo nie było jego zdaniem jeszcze istotnym tematem społecznym. Utrzymywano, że ubóstwa nie ma, a ten, kto chce pracować, pracuje.
– Na przestrzeni 30 lat zaszły pod tym względem na szczęście ogromne zmiany – mówi Sabine Werth. – Z pewnością nie ma już żadnej partii ani frakcji i w ogóle nikogo na scenie politycznej, kto by twierdził, że w Niemczech nie ma ubóstwa.
Jochen Brühl dodaje zaś: „To zasługa banków żywności, choć nie tylko ich, że dzięki temu, iż taki bank istnieje w prawie każdym mieście, problem stał się widoczny”.
„Jedzenie to sprawa polityczna”
Bardzo szybko można się o tym przekonać, odwiedzając jeden z wielu banków żywności w Niemczech. W Eitorf, małej miejscowości niedaleko od Bonn, oprowadza po nim Paul Hüsson. Kieruje bankiem, w którym pracuje 56 wolontariuszy.
Z wyczuwalną dumą prowadzi na dziedziniec, gdzie zawsze w poniedziałki i wtorki wydaje się żywność, i otwiera niewielki magazyn, w którym piętrzą się opakowania makaronu i mąki oraz puszki z warzywami. Nie mija wiele czasu, zanim także Paul Hüsson poruszy wątki polityczne. Jego zdaniem zasiłki socjalne są niewystarczające, a uniwersalny bilet za 9 euro, który obowiązywał latem, był błogosławieństwem dla osób potrzebujących.
Banki żywności ustawicznie włączają się do debat społeczno-politycznych, najzupełniej świadomie. – Jeśli poważnie zajmujemy się tą tematyką, automatycznie angażujemy się politycznie – mówi Jochen Brühl.
– Nie chodzi o politykę partyjną. Ale oddziałujemy na płaszczyźnie społeczno-politycznej, ponieważ w ten sposób dajemy społeczeństwu możliwość spojrzenia w lustro i pokazujemy, co w niektórych miejscach ewidentnie nie działa, tak jak powinno.
Albo jak lakonicznie ujmuje to napis na drzwiach do berlińskiego banku żywności u Sabine Werth: „Jedzenie to sprawa polityczna”.
Szybko zrozumiał to również Paul Hüsson w Eitorf. Mówi, że gdy jakieś sześć lat temu zaczął się angażować w banku żywności, kierownik innej takiej placówki powiedział mu: „Praca w banku żywności to znacznie więcej niż przesuwanie główki sałaty z jednej strony stołu na drugą”.
I jeśli przysłuchać się Paulowi Hüssonowi, okaże się, dlaczego; opisuje kooperacje realizowane w Eitorf z organizacjami młodzieżowymi, projekty fundowania tornistrów dla dzieci, naukę gotowania. Opowiada, że najpierw sam musiał się nauczyć, jak wiele wymiarów ma ubóstwo. Obecnie połowa klientów i klientek jego banku to dzieci.
– To odczuwa się naprawdę głęboko – mówi, wskazując delikatnie na swoje serce.
Dystans do państwa
Banki żywności od samego początku są przedmiotem krytyki. Twierdzi się, że są manifestacją ubóstwa, że za bardzo ułatwiają zadanie państwu i osobom potrzebującym. Z rozmów z praktykami i osobami odpowiedzialnymi za banki żywności wypływa jednak wyraźny wniosek: ich pracownicy zdecydowanie nie chcą być utożsamiani z państwowym systemem opieki społecznej.
Podkreślają, że to niewłaściwe, gdy urzędy pomocy społecznej odsyłają do banków żywności ludzi, którzy uważają ich miesięczne zasiłki za niewystarczające. – Mamy coraz bardziej do czynienia z taką sytuacją, że niektórzy wpychają nas do naszego systemu opieki społecznej. Tego jednak nie chcemy i stanowczo się przed tym bronimy – mówi Jochen Brühl.
W Berlinie zaś, jak wynika ze słów Sabine Werth, bank żywności z tego powodu zdecydowanie odmawia przyjęcia pomocy finansowej państwa, żeby zachować niezależność.
Jak będą wyglądały banki żywności za 30 lat?
Minione trzy lata były wielkim wyzwaniem dla banków żywności. Inflacja, wojna w Ukrainie i pandemia koronawirusa przyniosły znaczne zwiększenie obciążenia. Potrzebujących jest więcej o ok. 50 procent. Wiele banków dochodzi do granic swoich możliwości – opisuje sytuację Jochen Brühl. A jednak będą działać dalej. Po 30 latach banki żywności patrzą wstecz na swoją ewolucję od pierwszej placówki w Berlinie do setek kolejnych w całych Niemczech, aspirujących do odgrywania pewnej roli społeczno-politycznej.
Sabine Werth, pytana o jej wizję banków w nadchodzących 30 latach, macha ręką. – Nigdy nie myślałam w tych kategoriach. 30 lat temu nie myślałam, że będziemy tu, gdzie dziś jesteśmy. Praca w banku żywności przynosi niespodziankę za niespodzianką, codziennie na nowo”.
Jochen Brühl jest pewien: „Myślę, że w razie potrzeby banki żywności zawsze wymyślą się na nowo”. Jego zdaniem to bank zawsze reaguje na społeczeństwo, nie odwrotnie.
Paul Hönnes w Eitorf ma bardzo praktyczne zmartwienia: właśnie stara się o nową siedzibę, gdyż obecna powoli staje się za ciasna. W tej chwili wygląda na to, że banki żywności potrzebne będą jeszcze za 30 lat, także w na dobrą sprawę zamożnych Niemczech.