Self-publishing. Dziś autor nie potrzebuje już wydawcy
21 maja 2013Ina Körner chciał pójść tradycyjną drogą: miała talent i pomysł na opowieść. Usiadła, napisała, a następnie wysłała manuskrypt swojej pierwszej powieści kilku wydawcom. To był początek 2009 roku. Rezultat – mówiąc najoględniej – marny. Długo nie dostawała żadnej odpowiedzi. Potem owszem, ale odmowne. W połowie 2011 młoda pisarka dowiedziała się o możliwości wydania własnej książki w internetowej księgarni Amazon. Znajomy zajął się projektem okładki i załadowaniem plików z powieścią fantazy pod tytułem "MondLichtSaga". Opłaciło się – w ciagu dwóch tygodni sprzedała 45 książek. – Byłam z siebie szalenie dumna – tłumaczy DW młoda autorka. Prawdziwe żniwa przyszły jednak przed Bożym Narodzeniem – 1500 sprzedanych egzemplarzy.
Sukces dzięki internetowi i e-bookom
Klasyczny proces wydawniczy to niemal zawsze spore nakłady finansowe, tymczasem dziś wystarczy kilka klików w internecie, aby opublikować e-booka, a bardziej tradycyjny czytelnik może sobie wydrukować własny egzemplarz książki "on demand". I choć możliwość niekontrolowanego publikowania w sieci to spore ryzyko zalania internetu literackim spamem, to jednak jakość książek publikowanych w ten sposób w Niemczech wzrasta, a rynek rozwija się w imponującym tempie, co wpływa także na poprawę wyników handlowych. Ten fenomen bacznie obserwuje Wolfgang Tischer (literaturcafe.de), który od lat śledzi niemiecki rynek wydawniczy.
Nowe horyzonty dla autorów i wydawców
– Zdumiewające jest to, że zwiększa się ilość autorów, którzy dokładnie wiedzą co, jak i dla kogo pisać, a dodatkowo jak skutecznie sprzedać w to sieci – podkreśla Tischer. Ina Körner jest tego doskonałym przykładem. Pod pseudonimem Mara Woolf napisała już drugą i trzecią część powieści "Saga Moonlight". Jej książki sprzedają się dobrze. Tak dobrze, że dziewczyna całkowicie poświęciła się pisaniu. – Dziś to do mnie wydawcy ustawiają się w kolejce – chwali się autorka. – Najpierw zgłosiły się zagraniczne wydawnictwa chcące kupić prawa do publikacji we Francji, Anglii a nawet w Korei. Na Targach Książki w Lipsku, w marcu 2013 autorka została wyróżniona nagrodą "autoren@leipzig Award" przyznawaną samodzielnym wydawcom, co natychmiast spowodowało zainteresowanie także niemieckich wydawców.
Tymczasem Ina nie jest pewna, czy interesuje ją jeszcze współpraca z jakimkolwiek tradycyjnym wydawnictwem. – Prawdę mówiąc ciężko mi zrezygnować ze statusu samodzielnego wydawcy, ponieważ tylko w tej formule mogę być naprawdę wolna i o wszystkim decydować sama. Z drugiej strony moje książki nigdy nie trafią do księgarń. – Tego akurat bym sobie życzyła – mówi autorka – ale znowu nie tak bardzo, żeby osobiście uczestniczyć w żmudnym procesie wydawniczym.
– Oczekiwania autorów w stosunku do wydawców są coraz wyższe – ocenia Ina Fuchshuber z grupy wydawniczej „Droemer i Knaur”, która jest opowiedzialna za "neobooks", platformę self-publishingową założoną przez jej wydawnictwo trzy lata temu. Podobnie, jak w przypadku wielu innych platform, również i tu niemal każdy może przesłać tekst jako e-book.Wydawca będący właścicielem platformy dostaje część wpływów z sprzedaży. Jednak z punktu widzenia wydawcy self-publishing to raczej miejsce, w którym można wyłapać literackie talenty, a nie rywal w walce o klienta. – Mamy już ponad 50 autorów, którzy z neobooksa przeszli do tradycyjnego wydawnictwa – opowiada koordynatorka platformy. – Także i tu czytelnicy mają coś do powiedzenia: biorąc pod uwagę ilość przesłanych tekstów – w tej chwili jest około 17 tysięcy – redaktorzy zwykle bliżej przyglądają sie tylko tym propozycjom, które są najczęściej pobierane przez czytelników. Dla wydawnictwa ma to genialne znaczenie – zmniejszenie ryzyka – to, że książka zostanie dobrze odebrana jest wiecej niż pewne – tłumaczy Fuchshuber.
Wydawca to wciąż prestiż
Mimo olbrzymich możliwości, jakie dają platformy self-publishingowe, dla wielu autorów tradycyjne wydawnictwo to marzenie i jedyna droga do zaistniena na rynku. Jednym z powodów jest to, że na platfomach self-publishingowych nie każdy gatunek literatury sprzedaje się równie skutecznie. I tak: doskonale sprzedają się opowieści fantasy, powieści detektywistyczne – jednym słowem literatura rozrywkowa, masowa. Dla wielu studentów prestiżowego Instytutu Literatury Niemieckiej w Lipsku możliwość włączenia ich twórczości do programu wydawnictwa to wciąż wielkie marzenie, mówi prezes „Droemer i Knaur” Claudius Niessen.
Autorzy muszą dbać o czytelnika
Niezależnie czy publikuje się na własną rękę, czy przez wydawnictwo, dziś sieci socjalne to miejsca na wydawniczy marketing. Twitter, Facebook, blog, własna strona internetowa; autorzy muszą być aktywni, aby nie przepaść w masie publikacji. – Większość wydawców nie ma możliwości poświęcenia się w tym samym stopniu każdemu z autorów – mówi Bruno Back z Akademii Autorów w Berlinie. – Dlatego trzeba pilnować swojego wizerunku w internecie, do tego większość czytelników oczekuje interakcji, wymiany przemyśleń z autorem.
Ina Körner ma w tym spore i – co ważne – dobre doświadczenia. Autorka na swoim blogu regularnie komunikuje się z czytelnikami. Czasami nawet prosi ich o radę lub pomoc, na przykład podczas szukania imion dla bohaterów swojej kolejnej książki. Posiada również swego rodzaju „gruppies” – najwierniejszych z wiernych czytelników, którym podsyła próbkę niepublikowanej wcześniej książki. Tego kontaktu nie chce stracić. Nawet jeśli pewnego dnia zdecydowałaby się na tradycyjnego wydawcę.
Petra Lambeck / Agnieszka Rycicka
red. odp. Bartosz Dudek