1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Merowie biją na alarm. „Sytuacja może eksplodować”

Marek Brzeziński
14 listopada 2020

101 merów ostrzega prezydenta Francji przed fatalną sytuacją społeczno-ekonomiczną, w jakiej znajdują się lokalne społeczności. Domagają się pomocy.

https://p.dw.com/p/3lIe6
101 merów ostrzega prezydenta Francji przed fatalną sytuacją lokalnych społeczności
101 merów ostrzega prezydenta Francji przed fatalną sytuacją lokalnych społecznościZdjęcie: Getty Images/AFP/P. Lopez

W liście skierowanym do Emmanuela Macrona stwierdzono, że sytuacja - przede wszystkim na uboższych przedmieściach wielkich miast – to „bomba społeczna z opóźnionym zapłonem”.

Sygnatariusze domagają się pomocy w wysokości 1 procenta od 100 miliardów euro przewidzianych planem wsparcia przedsiębiorstw, stowarzyszeń i rodzin w największym stopniu dotkniętych skutkami pandemicznych obostrzeń. Pod listem podpisali się merowie bez względu na orientację partyjną – od komunistów, przez socjalistów, po rządzącą partię prezydenta Emmanuela Macrona i opozycyjną partię republikanów. Stoją na czele rad w miastach całego kraju – od Roubaix na północy Francji, Paryża, po leżące na wschodzie Bourg-en-Bresse czy Pont l'Eveque w Normandii.

Merostwa „toną” od podań

W niektórych departamentach (m.in. w Sarthe czy w bogatym Yvelines na zachód od Paryża) notuje się wzrost o 17 procent liczby wniosków o tak zwaną „pomoc solidarnościową” (RSA), o której przyznaniu decydują rady departamentów. Dzięki niej osoby nie mogące pracować otrzymują minimalne wynagrodzenie, aby nie pogrążyć się w całkowitym ubóstwie. Warunek jest jeden – muszą szukać pracy lub przedstawić biznesplan dotyczący ich przyszłości zawodowej. Liczba takich podań o RSA gwałtownie wzrasta w całym kraju.

Ulice Paryża po protestach przeciwników restrykcji (17.10.2020)
Ulice Paryża po protestach przeciwników restrykcji (17.10.2020)Zdjęcie: Jacopo Landi/Imago Images

Z różnych zakątków Francji napływają alarmujące informacje, że wolontariusze działający w organizacjach humanitarnych, najczęściej seniorzy, nie nadążają z pomocą dla wszystkich potrzebujących. Pełna energii emerytka na bliskich przedmieściach Paryża przyznaje, że jest „zalana powodzią próśb”, a organizacja dla której działa – Emmaus „nie wyrabia”. Kobieta dodaje, że w jej miasteczku (15 tysięcy mieszkańców, ponad 100 narodowości) „merostwo chce pomóc, ale tonie pod nawałem podań z pełnymi rozpaczy prośbami zdesperowanych ludzi”. 

We Francji 1400 dzielnic uznano za „priorytetowe na liście potrzeb”. W niektórych z nich bezrobocie sięga 80 procent. Merowie – sygnatariusze listu – piszą, że zdają sobie sprawę z tego, że w tak trudnych czasach wywołanych epidemią, państwo francuskie znajduje się w ciężkiej sytuacji finansowo-gospodarczej, ale jednocześnie ostrzegają Emmanuela Macrona, że w wielu miejscach sytuacja społeczna przypomina pole minowe.

Konkretne rozwiązania

Merowie proponują prezydentowi V tej Republiki powołanie Krajowej Rady, której zadaniem byłoby sprecyzowanie komu i gdzie trzeba pilnie udzielić wsparcia. Z miliarda euro, którego domagają się sygnatariusze, 200 milionów miałoby służyć pomocy humanitarnej. Kolejna transza tej samej wysokości trafiłaby do ośrodków zdrowia, a 120 milionów na pomoc bezrobotnym. 100 milionów otrzymałyby stowarzyszenia kulturalne ukierunkowane na młodych ludzi. Wreszcie pozostała część pieniędzy stanowiłaby fundusz do walki z analfabetyzmem i niepełnosprawnościami, przede wszystkim z ograniczoną możliwością poruszania się.

Tuluza: protest przeciwko restrykcjom
Tuluza: protest przeciwko restrykcjomZdjęcie: Lionel Bonaventure/Getty Images/AFP

„Wszystko jest teraz na biurku prezydenta Republiki” – wyjaśnia jeden z merów, dodając, że „jeśli nie będzie planu B, to zagrożone przedmieścia zdecydowanie odrzucą wartości republikańskie i może dojść do społecznego wybuchu”. Nazywa on pismo skierowane do Emmanuela Macrona „listem ostatniej szansy”. Nie precyzuje przy tym, czy ma na myśli prezydenta, Republikę Francuską, czy tych ludzi, którzy stoją na krawędzi nędzy.

Natacha Bouchart – republikańska mer Calais – wyjaśnia, że jej miasto potrzebuje 120 milionów euro na zapewnienie środków higieniczno-sanitarnych, a kolejne ponad 200 milionów na pomoc humanitarną, w tym przede wszystkim na żywność.

„Nie mam z czego żyć”

Na alarm biją właściciele sklepów, butików, restauracji i barów. O ile te pierwsze mają szanse na otwarcie 1 grudnia, o tyle restauratorzy nie mają takich nadziei, bo władze sanitarne uznały, że właśnie przy stolikach restauracji groźba zakażenia się koronawirusem jest największa. Doszło przy tym do licznych przypadków „nieposłuszeństwa obywatelskiego”. W Tuluzie, właściciel butiku z ubraniami, a zatem towarami nie mieszczącymi się w kategorii „niezbędnych do życia”, wbrew zakazowi otworzył swój sklep - dwie godziny przed południem i dwie po południu. „Rozumiem te wszystkie obostrzenia związane z sytuacją sanitarną, ale dla mnie to jest śmierć, nie tylko w sensie handlowym. Nie mam z czego żyć”.

Merowie i parlamentarzyści od pewnego czasu biją na alarm – „sytuacja może w każdej chwili eksplodować” i apelują o poszerzenie listy placówek handlowych, które mogą być otwarte.